3%

3%

Na terapię trafiłam , bo los tak chciał… Plątałam się latami po poradniach zdrowia psychicznego… po prywatnych gabinetach.. Zawsze było jedno i to samo.

Recepta i DO WIDZENIA !

Ale to nic nie dawało..śmierć mamy,rozstanie z facetem..śmierć dziadka…potem rok pijaństwa, zabawy…przypadkowe romanse gdzie i tak zawsze miałam nadzieje, że się rozwinie…niestety naiwność moja i dziecięca słabość poniosła mnie do tego, że spotykałam się z tymi, którzy byli jak ojciec.. opuszczali mnie…byłam zmęczona tym wszystkim i nieświadoma tego czego szukam. Było mi zwyczajnie obojętnie jak spędzam czas.

Nigdy nie wiedziałam, czego chcę..brałam tylko to na co miałam ochotę bez myślenia o jutrze…bez zastanowienia…odrzucałam to ,kiedy już mi się nudziło… W rzeczywistości SZUKAŁAM SIEBIE!!!! ale nie dawałam sobie sama pomóc, odpychałam to by DOPUŚCIĆ DO SIEBIE PRZYNAJMNIEJ CZĘŚĆ INFORMACJI O SOBIE… nie każdego na to znać..to nie jest miłe..wręcz okropne przeżycie…dowiedzieć się kim się jest na prawdę..jakie ma się ułomności i braki .

Zderzenie z prawdą doprowadza do fatalnego stanu wegetacji…przetrawienia…i nagle ogromnego rozwoju…trzeba to TYLKO przetrwać !!

Zaczęło się zwyczajnie pięknie…zakochałam się w mężczyźnie…który był bardzo podobny do mnie..ze schematu mojego świata..człowiek z DDA..wpadający w paranoje. Kłamca kłamca.…wolał kłamać niż dopuścić prawdę o sobie…człowiek z NIETYPOWYM GROŹNYM DLA OTOCZENIA destrukcyjnym zaburzeniu … nieświadomy… krzywdzący nie tylko siebie, ale i innych… Związałam się z nim i „pokochałam”.

Pokochałam go tą chorą miłością. Tzn. po dwóch miesiącach byłam pewna, że to ten jedyny…teraz jak to piszę chcę mi się śmiać .. stwór mojej chorej wyobraźni. Oczywiście w danym wtedy momencie bardzo mi na nim zależało mimo tego, że mnie tak rujnował psychicznie. Byłam ciągle odrzucana i przyciągana, gdzie ja pragnęłam normalnego związku, bo tylko takie budowałam dotychczas. Zostawił mnie…wrócił do byłej..po czym brał i odrzucał mnie kiedy chciał..nie wiedziałam kim jestem dla niego… DOKŁADNIE TAK JAK NIE WIEDZIAŁAM CZY MÓJ OJCIEC MNIE KOCHA

…zaczęłam robić to co on..brałam i odrzucałam go kiedy chciałam..wyidealizowałam go sobie…był w moim oczach ideałem mimo tego ,że okropnie mnie ranił bo byłam tą drugą…  zbędną…tą z którą nie mógł być bo nie umiałam być mimo wszystko..umiałam wpaść w złość i go odepchnąć…chciałam by był tylko mój…co jest zdrowe, ale on chciał mieć dwie na raz. Wpadał w paranoje jak mnie tracił. Już nie chciałam tego ciągnąć z lęku przed kolejnym odrzuceniem i mam wrażenie, że to właśnie go mnie ciągnęło!!! Mimo tego cierpienia w tej relacji, doświadczyłam ogromnej traumy po stracie… przeżyłam lęki…związane ze śledzeniem mnie przez niego…czułam ,że może być wszędzie..miałam z nim koszmary…bałam się go..że znów zrujnuje mi życie…widząc go mdlałam …dostawałam ataków lękowych… nie umiałam żyć mając świadomość, że on stąpa po tej samej planecie co ja.

  • ŚLEDZIŁ MNIE
  • ZNĘCAŁ SIĘ NADE MNĄ PSYCHICZNIE
  • GROZIŁ MI
  • OKŁAMYWAŁ NA KAŻDYM KROKU….

Wiem ,że przed nim normalnie podchodziłam do życia, do związków, normalnie funkcjonowałam, a po związku z nim byłam w takich stanach lękowych ,że bałam się wyjść z psem na spacer…ale mimo wszystko chciałam go mieć tylko i wyłącznie dlatego ,że nie mogłam go mieć?  kiedy już miałam nie mogłam z nim być…bo miałam lęki, że znowu pójdzie do innej… schizy, że kiedy wychodzi jest z nią… ZNISZCZYŁAM SIEBIE NA WŁASNE ŻYCZENIE!! wiedziałam ,że potrzebuję czegoś innego..nie wiedziałam jak z tego wyjść… Nie umiałam przestawić się na normalny tryb życia…leżałam, nie jadłam…chudłam.. płakałam…miałam lęki… …doprowadziłam się do samodestrukcji …zabiłam szczęście…spokój…zabiłam siebie.

NIE ZDAJĄC SOBIE SPRAWY Z UZALEŻNIENIA od narkotyku jaki MI WSTRZYKIWAŁ KAŻDEGO JEBANEGO DNIA !!! tym narkotykiem był ON –> klon mojego ojca.

Patrząc na to wszystko z boku, wiem, że w tej relacji rozwinęły się wszystkie dotychczas nieujawnione objawy zaburzeń, zachowania typowe dla DDD, DDA.. i wszystkie inne tzw. przeze mnie „loty”

Padłam wykończona po tej straszliwej styczności z tym człowiekiem. Pewnie trwałoby to krócej, ale te zasrane DDA tłumaczyło go w każdej sytuacji.. ciągle wierzyłam, że go uratuje !!!

„jemu też jest trudno, nie wie która wybrać, nie wie jak się rozstać..miał przecież ciężkie dzieciństwo”

” jak mi przykro, że musi się z nią męczyć, na pewno źle go traktuje skoro nie może się od niej uwolnić”

” jest smutny..przez to ,że nie może ze mną być..przez nią ”

„na pewno mnie nie okłamuje.. mnie by nie okłamał”

Co za bon mot !!! nie mogę teraz tego czytać..ale tak było, niestety.

Po trudnych miesiącach odstawiennictwa narkotycznej miłości….zobaczyłam JEGO.

Faceta z moich marzeń…od którego emanowała dobroć i niesamowita męskość..

Chęć chociaż popatrzenia na niego, tak wspaniale mnie wtedy rozczulała,

serce mocniej biło, a po nocach myślałam już tylko o tym kiedy znowu go zobaczę.

Nie umiałam przestać myśleć kim jest cudowny nieznajomy..popytałam o niego..zaczęłam chodzić za nim..żeby tylko widział ,że istnieję.. jakimiś sposobami…zdobyłam go..

Nagle poczułam ogromny lęk…Lęk przed kolejną utratą.. chęć wrócenia do poprzedniego syfu…porównywanie do poprzedniego „związku” ,

szukanie tych emocji w tym …które przeżyłam tam…lęki.. napady….

Bałam się,że tu będzie to samo..zrywałam ,przepraszałam..

Czułam jak z dnia na dzień coraz bardziej mi zależy ..ale tak cholernie się bałam.

płacz…cierpienie…mimo tego coś mówiło mi nie trać szansy…coś mnie ciągnęło do obecnego .. nie umiałam tego nazwać…to była miłość. Z mojej strony na pewno..uczucie mocne i trzymające mnie w ryzach.

Byłam w stanie cierpieć dla niego, poświęcać się z tą nadzieją ,że zrobię wszystko, żeby było normalnie.

Dlatego, że widziałam, że bardzo źle się zachowuję .

To on uświadomił mi..że jestem zrujnowana przez tamtego syfa… obiecał ,że nauczy mnie miłości..zależy mu na mnie…bardzo… mi na nim też…ale początki wspominam jako bardzo bolesne dla mnie… I WTEDY POCZUŁAM TEŻ COŚ DZIWNEGO….nadzieje, żę minie stan zmarnowania po tamtym związku…bo przecież nie trwa on wiecznie…a stracę faceta ,którego kiedyś mogę pokochać i być z nim szczęśliwa…zaryzykowałam…pierwszy raz…wzięłam się za siebie ,a nie oddałam szczęście walkoverem..  DLATEGO WŁAŚNIE poszłam do psychologa…

tym razem do świetnej terapeutki w Płocku.

Moim zdaniem najlepszej na świecie…bo dzięki niej poznałam siebie.

Przy niej mogłam czołowo zderzyć się z sobą…

ZAMKNĘŁAM OCZY I POSZŁO.

wypłynęło ze mnie emocjonalne szambo..śmierdziało jak nigdy…chciało mi się wymiotować od tych emocji szarpiących mój umysł!!

Nie mogłam na siebie patrzeć…widziałam w odbiciu potwora, którego lepiej nie denerwować.

Potwór nie kontroluje już samego siebie. Widziałam demona ,który na siłę chcę wydostać się z klatki i zniszczyć wszystko co go otacza. Tylko przy niej mogłam upaść na samo dno, przetrawić prawdę o sobie, przetrwać najgorsze..

Początki terapii są bardzo trudne.

W moim przypadku to była czarna rozpacz. Upadłam na podłogę w kuchni i zaczęłam płakać…płakałam ciągle miesiąc…nawet dwa…zaczęłam miewać napady lękowe…lęki przed samą sobą…przed jutrem…ciężar świadomości ,że czeka mnie tyle pracy i walki był tak wielki, że przygniatał mnie każdego dnia do wyra.

Obecny facet…był przy mnie…to on we mnie wierzył…choć sama nie wierzyłam w siebie…nie wierzyłam w nas. Nie umiałam go pokochać – bo nie umiałam kochać..nadal nie umiem..miłość nie przychodzi i jest…miłości trzeba się uczyć każdego dnia….i to kolejny krzyż który dźwignęłam..dla Niego- dla nas…czułam, że warto…nie wiedząc czemu.. kiedy już skonałam…i przestałam wychodzić z domu…trafiłam do najlepszego psychiatry.. „Dr. P” to ona właśnie odkryła wraz z moją terapeutką kim jestem. Że jestem nie tylko DDA ,ale mam jakieś cechy osobowości borderline…poprosiłam o leki… bo już fizycznie nie dawałam rady…dostałam ORFIRIL który usłyszałam będę brała przez jakieś 30 lat…wtedy myślałam ,że to tragedia..teraz z perspektywy czasu wiem,że dzięki nim …normalnie żyję..”normalnie” znaczy bez tych chorych ucisków w głowie…mogę działać…świadomie.

Mijają miesiące…tak na prawdę dopiero 4ty miesiąc jak chodzę na terapie…2gi jak biorę leki…

jest o niebo lepiej…zaczynam kroczek po kroczku, pomalutku się zmieniać, zaczynam odczuwać ciepło tuląc się do mojego mężczyzny. Jestem mu wdzięczna ,że był przy mnie…chociaż nadal robię mu jazdy bo DDA zmusza mnie być niesłuchaną, niepotrzebną… jest mi czasami źle…ale jak już pisałam ostatnio to nie grypa….każdy ma prawo mieć gorsze dni…a moje gorsze dni są właśnie takie…kiedy znowu czuję się odepchnięta…Kiedy tracę siłę. Tłumaczę sobie, że upada każdy- trzeba nauczyć się szybko powstawać i dalej walczyć…ucząc się na poprzednim upadku… skoro po 4 miesiącach osiągnęłam jakieś 3 % do przodu…myślę ,że parę lat będzie o niebo lepiej…będę SOBĄ .

Bo chyba nie ma nic gorszego jak uczucie ,że swoje uczucia i emocje wyrażamy nieprawidłowo mimo tego, że bardzo bardzo tego pragniemy. Bardzo bolesne jest też, że nasze wyrażane uczucia są niezrozumiane przez otocznie .Mechanizmy obronne niszczą nasze JA, to które jest tak ważne dla nas samych…

Terapia to walka o to , by JA było spójne.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *