Dawno nie pisałam. Jestem szczęśliwa – dlatego zapomniałam o blogu czy nawet borderline. Potrzeba pisania o szczęściu jest mała i pewnie dzieje się tak dlatego, że szczęście łatwiej jest przeżywać samemu niż lęk, smutek czy odtrącenie .Ale przyszłam tu dzisiaj bo pragnę nauczyć się pisać o dobrych rzeczach, tak jak bardzo pragnęłam nauczyć się czuć radość i miłość. Pragnęłam tak wielu rzeczy i jak się teraz nad tym zastanowię – większość doświadczyłam bądź doświadczam na codzień. Wróciłam znad morza, zrelaksowana i uśmiechnięta. Fakt jest taki, że spokój niedawno nazywany był przeze mnie depresją.. dziś bardzo mi się podoba. Oh tak, czasami jest wręcz nudno. Ale siedzę tak i myślę sobie ” w końcu zasłużyłam na niego ! niech sobie będzie ”
Nie chcę psuć tego co trwa teraz ..a trwa bo to ja pragnę aby trwało. To ja za to odpowiadam. Mogę to zniszczyć ot tak..mogę pozwolić temu trwać.. Wszystko zależy ode mnie. Chwilami mnie nosi aby coś rozpierdzielić.. pokłócić się i sprawdzić kilka granic..ale po co ? Znowu będę się zbierała do kupy dniami.. zmęczę się i tak na prawdę nic konstruktywnego nie zadzieje się w moim życiu.
John Rohn powiedział kiedyś mądrze, że szczęście to nie jest coś co da się odłożyć na przyszłość, tylko coś to trzeba stworzyć teraz. I ja to w pełni rozumiem i podpisuję się pod tym. Szczęście nie jest też stacją do której zmierzamy.. jest sposobem podróżowania, a dlatego, że jeśli przybędziemy na stację szczęście nieprzygotowani to nic nam po celu podróży..
Szczęśce tworzymy sami. Może to brzmi niezrozumiale.. ale ja jestem zdania, że zaburzenie borderline zwyczajnie nie pozwala nam przybyć na stacje szczęście i cieszyć się nim. Musimy być świadomi, że to zaburzenie. Że to CHOROBA OSOBOWOŚCI !! Aby być szczęśliwym i świadomie przeżywać każdy dzień – trzeba się leczyć!! jak już wspominałam – samo nie przejdzie. No może z wiekiem.. po jakiś 20 latach.. faktycznie..potwierdzili to nawet naukowo.. ALE PO CO SIĘ MĘCZYĆ PRZEZ TE 20 LAT??
Do dziś nie odpuściłam sobie leczenia. Codziennie uczę się samej siebie i rozwijam swoją samoświadomość. Jestem szczęśliwa bo jestem. Kiedyś walczyłam z borderline każdego dnia. To chciało mnie o prostu zabić. Dziś , po 4 latach leczenia.. walczę o lepszą przyszłość. Poprawiam swoją jakość życia i ciągle coś nowego ..
Zastanawiałam się ostatnio czymże jest szczęście -> znalazłam definicje na WIKIPEDIA .
Pozwolę sobie przytoczyć i proszę o przeczytanie :
Szczęście jest EMOCJĄ , spowodowaną doświadczeniami ocenianymi przez podmiot jako pozytywne. Psychologia wydziela w pojęciu szczęście rozbawienie i zadowolenie.
W rozważaniach o jego naturze szczęście najczęściej określane jest w dwu aspektach:
- mieć szczęście oznacza:
- sprzyjający zbieg, splot okoliczności;
- pomyślny los, fortuna, dola, traf, przypadek;
- powodzenie w realizacji celów życiowych, korzystny bilans doświadczeń życiowych.
-
odczuwać szczęście oznacza: (bardzo ważne)
Są to aspekty rozdzielne.
Jeszcze jedno bardzo mi się podoba
„Według Arystotelesa szczęście to działanie zgodne z naturą. Ryby są szczęśliwe pływając, a ptaki latając. Ponieważ do natury człowieka należy przede wszystkim myślenie i tworzenie organizacji politycznej, najszczęśliwsze jest życie filozofa lub męża stanu. Arystoteles podkreślał też rolę zaspokojenia potrzeb fizjologicznych (uważał, że by być szczęśliwym trzeba być dobrze odżywionym)”
-źródło :WIKIPEDIA
I tak sobie myślę, że jeśli moja osobowość była zaburzona – ZRUJNOWANA przez ojca, mogę twierdzić , że moim szczęściem było gnojenie siebie, wyniszczenie i świadome plątanie się w patologicznych relacjach. To było zgodne z moją naturą. A natura za dzieciaka była taka, a nie inna. Dorosłam – a świat okazał się inny. Ktoś mnie pokochał , ale inaczej niż tata … nie bił , nie wyzywał, więc robiłam to ja. Byłam pełna lęku przed nieznanym.. gdyby nie możliwość terapii – ZGODNIE Z NATURĄ POWOLI DOPROWADZIŁABYM SIEBIE DO UNICESTWIENIA.
Na szczęście odezwało się we mnie zdrowe „JA”, które każdy w sobie ma.. Nie zapomnę nigdy pierwszych moich starć z borderline .. jak błagałam Boga na kolanach o siłę.
Depresja zabija.. DDA zabija…Borderline zabija.. wszystko to może nas zabić.. za życia.
Jak dobrze, że dzisiaj czuję wygraną . Jedynym moim lękiem stał się wiatr, kiedy stoję z latawcem w wodzie.. To żywioł !
Uczę się właśnie kitesurfingu . 3 dni temu stałam z latawcem w morzu i czułam lęk przed porwaniem mnie.
Rozwiało się po godzinie pływanie ..i zdecydowałam się zejść. Nie znam jeszcze dobrze technik radzenia sobie z wiatrem.. .. potrzebuję czasu. Powiedziałam instruktorowi , że nie chcę walczyć na siłę z lękiem.. przyjdzie czas, że dzięki próbom i samozaparciu nie będę się bała. Ale dzisiaj odpuszczam i chcę odpocząć. Ten wiatr jest dla mnie w pewnym sensie metaforą. Jest dla mnie takim borderlinem.. wieje i szarpię moim latawcem, a ten szarpie mną.
JAK NAUCZĘ SIĘ NIM STEROWAĆ I GO WYCZUJĘ – żadnego wiatru nie będę się bała . Dokładnie tak samo jest w terapii. Tak trzeba do tego podejść.
Choruję ?? Więc się leczę . Chyba, że nie chcę ! 🙂
Ale jak chcę.. to robię wszystko aby wyzdrowieć – dając sobie czas. Czas na wszystko.. bo terapia to są często lata.. a przez te lata musi się wiele zadziać.
Jeśli terapia nas wykańcza, warto odpoczywać. Brać L4 jak się da. Płakać kiedy czuje się potrzebę.. Spać ..dobrze jeść . Podsumowując : traktować siebie jak dziecko , własne dziecko o które dba się podczas choroby z największą troską. Po latach żaden „wiatr” nie będzie nam straszny…
Ja czuję się szczęśliwa. Stabilna.. jeszcze trochę obco w nowym życiu…ale już wiem, że przyszłość jest pewna. Nic mi się nie stanie..a jak się stanie – wiem co mam robić.
A wiem – bo chciałam wiedzieć .
A Wy ?
Jak się czujesz?
Jak się masz ? 🙂
Pogmatwane to mało powiedziane 🙂 I mocno Was podziwiam za wolę walki!
Chodzi bardziej mi o to, ze on tak mówi. To jest to słynne nienawidze cie – nie odchodź !! Typowe dla borderline..lęk przed bliskoscia i lęk w bliskosci przed odrzuceniem..
Odrzuca Cie zanim Ty to zrobisz itp..pogmatwane na maksa
skoro mnie nie chce, to po co w ogóle mam dawać ten czas?
Jak czytam tych co ublizaja borderom i każą uciekać uzywajac przy tym niecenzuralnych słów to jestem w 100 pewna, ze ten ktoś ma jeszcze większy problem. Ale co ja mogę…jak ja zachorowalam to nie znalazłam nikogo kto by sie wyleczył albo byl w udanym związku… Same zepsute artykuły i hejty..byłam załamana..dlatego zaczęłam pisać bloga..i jest nas coraz więcej ,tych pozytywnych…i chce głosić w tym zacofanym kraju, ze sie da. . i można wyzdrowieć..ale trzeba to zrobić szybko o zdecydowanie..nie zastanawiac sie i iść pod prąd. Nie ma drogi na skróty..a Twoj maz chyba skrótami chce iść. Julia…on moze tylko do niech wzdycha sobie…od tak..trenuje kontrole nad relacją..z Toba nie chce byc , ale boi sie Ciebie stracic
Szufladkowanie 🙂 dopóki nie mam 100 proc. pewności, tzn. że nie wiem.
TIKTAK nawet sobie sprawy nie zdajesz, ile na forach o bordeline hejtu się miota. I mam wrażenie, że Ci niezaburzeni, momentami większy problem ze sobą mają, niż osoby, które się leczą i mają zdiagnozowaną osobowość z pogranicza. Żal czytać. A nikt sam z siebie tyłka nie ruszy i nie spojrzy w lustro pytając siebie, gdzie ja popełniam błąd, skoro takie a nie inne zachowania się pojawiają. Bo ataki same z siebie się nie biorą…
Troche Anonim przesadził..wrzucił wszystkich borderow do jednego wora. A kazdy jest inny
Borderline trzeba chwycić za jaja i przeciągnąć w tę i z powrotem ☺
Powodzenia
Dzięki TIKTAK, jak się tylko dowiedziałam o borderline dużo czytałam. W głowie miałam dwie opcje. Albo na spokojnie naprawiamy relację – bez nacisków, bez kontroli, skupiając się na zaufaniu. Ja właśnie w takiej atmosferze byłam wychowywana. Albo wyznaczamy granicę czasową i ograniczamy kontakt do minimum. Dla mnie ta opcja była mocno drastyczna, choć intuicja podpowiadała mi, że to właśnie na nią powinnam się zdecydować. No nic. Wybrałam opcję pierwszą. No i jestem w czarnej dupie. I biję się w pierś, że tego mojego męża za jaja nie chwyciłam i nie przeciągnęłam w tę i z powrotem.
Teraz wiem, że czas się określić, powiedzieć co i jak widzę i czuję. I niech się zdecyduje, bo mnie zabawa w chowanego niekoniecznie bawi. Skontaktowałam się z psychologiem dla mnie i myślę, że na dniach będę już miała pierwszą sesję, co mnie mocno cieszy, bo od dłuższego czasu szukałam kogoś kompetentnego, kogoś z kim przepracuję wszystko to, co we mnie siedzi.
TIKTAK jeszcze raz dziękuję!
kurde, aż mnie nerwy wzięły !! PAMIĘTAM JAK SIĘ WSZYSCY ZE MNĄ PATYCZKOWALI.. nikogo wtedy nie szanowałam !!! nikogo !!! byłam jak rozpieszczona bestia, która rzucała mięsem .. krzyczałam i tupąłam nózkami.. wszyscy byli nic nie warci.. wszyscy byli winni..
W koncu cały świat się ode mnie odwrócił.. a ja upadłam na dno..przestałam jeść i istniec.. umierałam… i nikt mi nie pomógł.. sama poszłam do lekarza.. sama poszlam sie leczyć… bo NIE MIAŁAM WYJŚCIA !! A TY GO CIĄGLE GŁASZCZESZ…. wspierasz.. dajesz pole do popisu.. a borderline sobie robi co chce.. Ja wiem, że on nie chce CIEBIE BLISKO.. bo podstawą bpd jest lęk przed blizkością !! MAŁO TEGO : OSOBA CHORA JEST STABILNIEJSZA SAMOTNA.. w związku dochodzi o kryzysów emocjonalnych i tego on sie boi. Że sie posypie przy Tobie !! Ja mialam to samo.. ale uwierz mi.. musi się posypac wiele razy , żeby doswiadczyć wygranej.. wtedy lęk zniknie.. zawsze jest lęk..lęk we mgle..kiedy idzie sie nowymi schematami..ale potem jest lżej..
Julia, nie wiem czy Ty masz klapki na oczach, czy masz tak bardzo dobre serce,ale nie rozumiem tego dziwnego układu. Rozpieszczasz go i tym samym hodujecie borderline w izolatce. To nie na tym polega w malżeństwie. chociaż każdy pewnie idzie inną drogą zdrowia..ja osobiście uważam, że to co robisz jest „chore”
Finansujesz mu terapie..na która nie wiesz czy chodzi… Leki? nie wiesz czy bierze… mieszkacie na odległosć więc on sobie może Ciebie odrzucać kiedy chce (jak małe dziecko zabawke ) To nie jest zdrowy układ. W tej chorobie trzeba być konsekwentym.
Powinniście razem mieszkac i razem przerabiać ataki.. nawet te najgorsze.. i wtedy może dojśc nawet do hospitalizacji.. ale jak on będzie sobie odkładał słuchawke kiedy bedzie chcial i możliwe wzdychał do innego obiektu …brał leki kiedy chce..i robil co chce to od razu Ci mówie ze marnujesz czas.
Albo chcesz ratowac małżeństwo albo chcesz żyć w separacji. To twój wybór..a zachowujesz się jakby całe zycie bylo zależne od niego !! Zobacz ile nas tu jest?? jest nas pewnie tysiące.. ja też byłam w szpitalu ..bralam troszke leków..itp..cały czas chodze do lekarza i psychologa.. bo czuję , że to się nie skonczy szybko. Mój mężczyzna..nie pozwala mi przekraczać jego granic..to, że z nim jestem to w połowie moja ciężka praca.. ja mam dni , że go nie kocham.. (tak mi sie wydaje ) pomyślę o innych.. mam dni, że brakuje jakiś silnych emocji.. mam ochote zniszczyć tę harmonie.. mam dni , że chcę umrzeć.. mam dni ,że mój chlopak jest mi obojętny..i najchętniej odeszłabym.. i to wszystko to moja choroba…. czasami mam ochote sie otruć kiedy przychodzą dni kiedy nie chcę aby mnie dotykał.. kiedy jednego dnia go kocham a durgiego jest mi obcy.. wtedy chcę umrzec.. i podciąć sobie żyły.. moja chemia mózgu działa inaczej..nosi mnie..jakby jakieś demony we mnie były… i wiem, że jest mu trudno być ze mną.. mógłby miec normalną.. mógłby.. ja sie ciągle boje, że kiedyś go zdradzę albo zniszcze mu zycie.. borderline to uzależnienie od autodestrukcji.. my nie umiemy zyć w harmonii. Przez to ,że mnie bito i poniżano.. teraz robie to sama .. niszcze siebie i ubliżam sobie.. bo to moja okrutna natura.. i boje się tego..
moja miłośc do niego..polega na tym..że mimo tej choroby..tych lęków i depresji.. budze się rano i cieszę się ,że jest przy mnie..chcę mieć z nim dzieci i dać mu kiedyś normalne życie.. ja po prostu w to wierzę.. ale taka bierność nic mi nigdy nie dawała. Tu trzeba twardo wyznaczyć granice i się ich trzymać.
Julia.. milość to dokładnie to co ty robisz.. ale to musi być z dwóch stron.
powiedz mu, że bardzo go kochasz, ale masz dosyć bycia ciagle w jego cieniu..masz dosyć bycia żoną kiedy jemu pasuje.. i chcesz konkretów. Albo mieszkacie razem i razem pokonujecie chorobe jak na małżenstwo przystało albo rządzasz rozwodu. Daj mu czas do konca wrzesnia. Nie pół roku… nie rok.. miesiąc wystarczy..niech sobie obgada to ze swoja lekarką.. bądź gotowa stawić czoło chorobie.. byc z nim..ale nie przez telefon. I przestań sie ciagle pytac …a co ,a jak..?? Julia !! Taka jestes twarda, a maz siedzi Ci na glowie.. Masz takie samo prawo istniec jak i on. Oboje wspólnie musicie byc w terapii.. mieszkać razem…
TO JEST MOJE RADYKKALNE ZDANIE.
Albo w prawo oddzielnie..albo w lewo razem. BORDERLINE nie lubi ustępstw..to osobowość kompletnie niedojrzała..a dojrzeć musi.
TIKTAK nie było dnia, żebyśmy ze sobą nie rozmawiali, więc nie przekraczamy w milczeniu 24 godz.
Co do pytania, czy dam radę się nie odzywać – no silna jestem :), to oczywiście, że dam. A jak nie będę dawała rady, to pójdę w teren i zdjęcia porobię, albo rozpiszę w końcu strategię marketingową dla firmy, którą chce założyć, ew. z dzieciakami siostry ciasteczka będę piekła 🙂 coś sobie na pewno zorganizuję. Tylko to, że ja się nie będę odzywała nie oznacza, że i mąż będzie milczał. I co wtedy? Mam milczeć, czy odpowiadać tylko w kwestiach finansowych krótko, zwięźle i na temat? Ew. robić raz w miesiącu przelew i potwierdzenie wysyłać mailem?
Anonim – z tego, co o niej mówi to tylko dobra koleżanka i traktuje ją na zasadzie treningu nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. Ale to wie tylko on, ta dziewczyna i ew. Baśka 🙂
Odpisze pozniej, dopiero wyszlam z pracy i jade do Lodzi. Ehs.. Jak znajde czas to wszystko wyjasnie.
Ile czasu najdluzej sie do siebie nie odzywacie?? czy potrafisz sie do niego nie odzywac w ogole ??
Tak tez moze byc niestety. Ale tego nie wiemy..b
On wpadł w panikę że zostanie sam (lęk przed odrzuceniem) i już sobie znalazł nowy obiekt na którym będzie pasożytował. Niech idzie się bawić swoim życiem ale nie Twoim. Później nie ta to będzie kolejna i oczywiście będzie próbował „wrócić” do Ciebie
Zapytałam o to. I powiedział, że chciał żebym powiedziała, jak mu rysowanie idzie, że tylko skądś to przerysował (bo sam z głowy rysować nie potrafi) i nie myślał o żadnej Nikicie, tylko rysował. Ale naprawdę bardzo dużo w tym wszystkim zbiegów okoliczności. W relacjach na odległość ufać drugiej osobie jest cholernie trudno.
A ja doszłam do takiego etapu w życiu, że właściwie nic do stracenia nie mam i myślę, że informacja o chęci rozwodu z mojej strony, jeśli dalej tak wszystko będzie wyglądało, jest bardzo realna. Cały czas znajdujemy się w punkcie wyjścia i to mnie zaczyna wkurzać. Rozumiem, że efektów nie widać od razu, że na wszystko trzeba czasu. Postępy są zauważalne, tylko ja mam wrażenie, że tkwimy w jakimś błędnym kole.
Nie jestem typem męczennicy. To zawsze ja byłam osobą dominującą w związku. Ale z drugiej strony myślę sobie tak: to, że mam przysłowiowe jaja to nie wszystko. Dwa to za mało. Muszę się uzbroić w kolejne dwa i porcję czerwonych szpilek, co by na kobiecości nie stracić. I tu pora tupnąć obcasem i powiedzieć wprost, że tak się nie da. Że spokojnie, z wyrozumiałością, dając czas, budując zaufanie, czy poczucie bezpieczeństwa, tak jak to z mojej strony miało do tej pory miejsce, nie przyniosło żadnych efektów. Z całym szacunkiem do jego obaw, strachu, paniki. Nie chcę ani tego małżeństwa kończyć, ani trwać w takim zawieszeniu. Bo ta cała powstała zawiesina mnie męczy, a nie zaburzenie męża. Ataki mnie nie ruszają, traktuję je jako zagadkę, którą trzeba rozwiązać. Znam swoją wartość, wiem, co sobą reprezentuję i na co mnie stać, jedyne czego mi brakuje, to wskazówek jak postępować.
Ale tu od razu pojawia się cała seria pytań. Otóż:
1. Czy jeśli poinformuję męża o tym, że rozważam rozwód, to ile czasu mam mu dać, żeby się określił i zaczął coś ze sobą robić? Czy to nie będzie formą nacisku, presji?
2. Czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby ograniczenie kontaktu i zaznaczenie, żeby ten czas poświęcił tylko sobie i zastanowił się, co tak naprawdę chce, a jak będzie gotowy, to niech powie co dalej? Tłumacząc tym samym, że to dla jego dobra, że to, co do tej pory robiliśmy zupełnie nie zadziałało. Czy warto zaznaczyć, że w tym czasie może się ze mną kontaktować tylko w ważnych kwestiach? Czy miałabym wyznaczyć jakąś granicę czasową? Czy może ograniczenie kontaktu spowodowałoby chwilowe odcięcie ode mnie, a później powrót?
Poza tymi pytaniami jest jeszcze jedna ważna kwestia – zobowiązałam się do sfinansowania terapii i to cały czas podtrzymuję. Nie chcę, aby mąż pożyczał pieniądze od rodziców, bo będą go kontrolować, ingerować w terapię i raczej przeszkadzać niż pomagać. Bardzo możliwe, że pewnie szukaliby terapeuty, który w miesiąc zdziała cuda. No taki typ ludzi. A terapeutka męża jest naprawdę mega profesjonalna i kawał dobrej roboty odwala.
Naprawdę jak już TIKTAK chcesz napisać książkę i ją wydać, to ja Cię proszę zrób coś w formie „Instrukcja obsługi bordera dla mniej i bardziej wtajemniczonych”, bo „Borderline. Jak żyć z osobą o skrajnych emocjach” nie wyczerpuje tematu 🙂 pozdrawiam!
Po co Ci wysłał ten rysnuek i co on oznacza???
Moja rada o rozwodzie jest tylko radą.
NIe trać czasu. Nie jesteś niczemu winna. Chcij rozwodu i zacznij budować swoje życie..jak Ciebie Kocha to będzie walczył.
Przede wszystkim bardzo Wam dziękuję za rady.
Dla mnie to, co teraz się dzieje, jest nowe. Ale mnie nie przeraża. Mam wątpliwości – szukam, pytam i przede wszystkim czytam. Jednak nie wszystko jestem w stanie zrozumieć. Od samego początku jednego jestem pewna w swojej osobie – chcę pomóc, ale nie wyręczając. Pokazując narzędzia, finansując terapię. Mam świadomość tego, że mój mąż sam musi to wszystko przejść i nikt za niego tej pracy nie wykona.
Co do rozwodu, dla mnie to zawsze była ostateczność. Ale wszystko się mocno skomplikowało. Jak proponowała TIKTAK zapytałam, czy będziemy mogli podjąć wspólną terapię? W odpowiedzi usłyszałam: Rozmawiałem o tym z Baśką (terapeutka męża) i na razie doszliśmy do tego, że nie. Jak zapytałam dlaczego? Odpowiedział: Bo od razu wpadam w panikę. Pogadaliśmy jeszcze o lekach, których do tej pory mąż nie brał regularnie, tylko jak mu się chciało. O tym, że na sesje będzie chodził trzy razy w tygodniu. I jakoś miło przedpołudnie minęło. Aż do momentu… 🙂
Kilka godzin później dostałam rysunek. Jakaś kobieta z tatuażami na dłoni i ręku. Napisy „Niki”, „My tattoo”, „Monster” i kilka serduszek. Kiedyś mąż opowiadał, że poznał dziewczynę, która ma psa Nikita i czasami jeżdżą sobie z jeszcze innymi znajomymi nad wodę. No i fajnie – przynajmniej tak wtedy myślałam. Jedyny problem jaki miałam, to że laska bawi się z moim ukochanym psem, a nie jestem to właśnie ja. To wszystko. Aż do tego rysunku. Gdzie dla mnie oczywistym było, że Niki to Nikita, Monter to mój mąż, serduszek w tle tłumaczyć nie muszę. No i się pokłóciliśmy, a wyprowadzić mnie z równowagi naprawdę jest ciężko. Stanęło na tym, że to mąż chce rozwodu i że próbuję z niego debila zrobić… Ja swojej winy się nie dopatruję i z góry zaznaczyłam, że granica została przekroczona i że w ciągu jednej chwili przestałam mu wierzyć, gdzie do tej pory byłam naprawdę pełna wiary w jego prawdomówność. Wiedziałam, że w naszym przypadku zaufanie jest podstawą.
Jestem podła , ale tak uważam i ja. Pogrozić rozwodem nie patrzac na ataki i konsekwencje.
Czas dorosnąć.
a Nie doczytałem, rok przerwy to defakto separacja. Trzeba „pogrozić” rozwodem i że to dla jego dobra.
Może On jest tak przerażony itp … rozwód nie, ale pogrozić separacją. Coś w stylu wiecznie na Ciebie czekac nie będe do- data- masz czas na podjęcie decyzji żeby zabrać się za swoje życie i przestać ciągle się zachowywać jak zbuntowany nastolatek. Chcę Ciebie ale zdrowego.
Dokładnie, czas działa na waszą niekorzyść . I mówię to ja- chora,zaburzona. Gdyby mnie nie zostawili i nie pozwoli pójść na dno nie leczyłabym się.. gdybym nie przepracowała tych jazd z moim facetem pod jednym dachem- nie byłabym teraz szczęśliwa. To co ty robicie to budujecie dystans ..a czas leci.. i nic nie zmienia. Nie wiem co ja bym zrobiła..ale chyba wystąpiła o rozwód jeśli nie chce chodzić na terapie i mieszkać z Tobą.
Boi się tego wszystkiego co wymieniłaś wyżej.. a nie boi sie , że Ciebie straci?? a no właśnie.. jest mu powiedzmy, że wygodnie bo ty i tak jesteś.. ale Ty też masz swoje życie i masz prawo odejść, on musi wiedzieć , że rozłąka i oddzielne mieszkanie nie rozwiąze problemów. To moje osobiste zdanie.
w skrócie mam intelekt którym potrafię ogarnąc swój chaos, swoje schizy nie musze się im oddać, mogę ignorować, ok zbliza się jazda ale potrafię ją sobie zracjonalizować, zrozumieć, zignorowac i iśc dalej bez zajmowania się tym
Ktos kiedyś napisał z borderem jak z alkoholikiem, trzeba go zostawić żeby osiągnął dno ale wytłumaczyć że robimy to z szacunku i miłości dla samych siebie i miłości dla niego żeby dać mu szansę na zmiane, za dojrzenie, wydoroślenie i takiej okazji już może w życiu więcej nie dostać. Taka osoba powinna cała swoją wolą i rozumem nie ulegać temu choasowi emocjonalnemu, ok jest ale mam rozum i wolę którym potrafię to opanować.
Często związek bordera z nie-borderem jest jak związek ankoholika i wiecznego wybawiciela nie pijącego, obydwie strony potrzebują rozdzielnej terapii
– boję się, że będę dla Ciebie ciężarem,
– boję się, że będziemy się kłócić jak przed Twoim wyjazdem,
– boję się, że będę Ciebie ranił,
– boję się, że będę się Ciebie bał kochać jak kiedyś,
– boję się, po prostu się boję.
albo
nie, nie, nie na moje słowa „Chciałabym już wrócić do domu” i atak.
Oczywiście, że zapytam o wspólną terapię. Jak przemówi, bo teraz nie ma raczej sensu, jak się wycofał. Jego terapeutka napisała mi w odpowiedzi na mojego maila, że jak mąż będzie gotowy i wyrazi zgodę na wspólną terapię, wówczas się spotkamy. Tylko to było w maju… Mam w sobie dużo cierpliwości, ale myślę, że czas działa na naszą niekorzyść.
Zapytaj sie go czy mozesz isc z nim na terapie, do psychologa ..zapytaj prosze go.
W tak wielkim skrócie, w celu wyjaśnienia – jakieś dwa lata temu u męża stwierdzono niepłodność. Zaczął się wycofywać. Ja myślałam, że to depresja. Również mam problem z płodnością, więc pomyślałam sobie – pewnie potrzebuje czasu, jest wrażliwy, więc może to jest jego sposób na odreagowanie. Co jakiś czas proponowałam mężowi wizytę u psychologa. On oddalał się coraz bardziej. Do tego teściowa, która mocno namawiała go na leczenie. Mi to było obojętne – dzieci mieć nie musimy. Nie takim kosztem! Co próbowałam się zbliżyć, mąż się wycofywał. Aż wreszcie doszło do trwającej dwa tygodnie kłótni, podczas której nie wiedziałam, o co się tak naprawdę kłócimy! Myślałam nawet, że mąż może w formie odreagowania kogoś poznał… Wspólnie podjęliśmy decyzję, że separacja dobrze nam zrobi. Zobaczymy przez pół roku, co się wydarzy i albo wrócimy do siebie, albo nie. I niby decyzja była wspólna, ale ja się do końca z nią nie zgadzałam, o czym kilka razy wspomniałam mężowi. Z drugiej strony – nic na siłę, może faktycznie odpoczynek od siebie dobrze nam zrobi. Jesteśmy małżeństwem 6,5 roku. Do tamtej pory kłóciliśmy się 2-3 razy w roku (marzec i wrzesień), poza tym sielanka. Czasami drobne spięcia. Teraz również się nie kłócimy, sporadycznie bardzo.
Co do rozmowy z psycholog męża, to próbowałam z nią porozmawiać – w odpowiedzi usłyszałam, że istnieje coś takiego, jak tajemnica lekarska i nie może mi udzielić żadnych informacji na temat stanu męża, dopóki on nie wyrazi na to zgody. Czyli wiem tylko to, co powie mi mąż.
Patrząc z perspektywy czasu wiem, że gdybym nie wyjechała mąż nie trafiłby do psychologa, nie podjąłby terapii. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że ta sytuacja jest dla niego wygodna. Rozmawiamy całymi dniami, nie musi się konfrontować ze mną w rzeczywistości, ma terapeutę, któremu ufa. Co jakiś czas słyszę – nic do ciebie nie czuję, chcę rozwodu. Tylko to są słowa, które padają podczas ataków. Gdy rozmawiamy na spokojnie słyszę: czy naprawdę myślisz, że nam się uda? podsyła mi rysunki i piosenki, mówi, że go uspokajam i zaczyna mi ufać. Czytamy książki o tematyce borderline.
I naprawdę byłam ostatnią osobą, która chciała tego wyjazdu. Borderline zdiagnozowano kilka miesięcy temu. Wcześniej nawet o nim nie wiedzieliśmy.
Naprawdę brakuje mi w tym wszystkim informacji jak się zachowywać, co robić? Czy naprawdę jedynym rozwiązaniem jest powiedzenie – sorry odchodzę? Chciałam abyśmy budowali małżeństwo na solidnych fundamentach, bez wywierania presji, czy straszenia męża. W poczuciu bezpieczeństwa i wzajemnego zaufania.
Jako Żona powjnnas isc do jego lekarza. Najpeiej z nim, ja uwazam ze taka sytuacja jaka tworzysz tylko spowalnia leczenie. Mozna sie wyniesc z domu na jakiś czas dla zdrowia..ale rok??? To jest separacja a nie malzenstwo
Powinnas isc z nim do lekarza. Jesli sie nie leczy i bimba sobie w domu sam i czeka az sytuacja sama sie rozwiaze a ty nic nie wiesz to ja nie wiem co to ma znaczyć. Niby znasz swoje granice ..a ona jest przy mężu. Mój facet byl blisko w fazach ataku.. To bylo trudne ..ale nie rozchodzilismy sie bo to powodowalo ze byla faza wycofania i marnowalo sie czas.wolałam atak ,jazde przepracowac wapolnie i potem w gabinecie. Teraz nie mam zadnych objawow ..nie biore lekow.. Jestem powiedzmy zdrowa.. Ale jedyna droga do zdrowia jest wchodze w procesy i przepracowanie ich. Takie bierne tkwienie w sytuacji nic wam nie da..on chyba ucieka od tego..nie wiem..
Chodzi na terapię. Czy bierze leki? Tu pewności nie mam. Raz mówi, że bierze, innym razem, że nie, bo on od leków stronił, innym razem podaje nazwy leków. Ciężko powiedzieć. Dla mnie mieszkanie zawsze oddzielnie nie ma sensu. Bo właściwie, co to za związek, sam internet? Bez widzenia? Jakoś tak nie bardzo. Niedługo minie rok odkąd nie mieszkamy razem i zaproponowalam, że kolejny moglibyśmy zamieszkać wspólnie. Chyba nie muszę pisać, że nastąpił atak i teraz milczenie, czyli faza wycofania. Naprawdę w tym wszystkim brakuje mi informacji, jak się zachowywać w takich chwilach? Cierpliwość i wyrozumiałość z mojej strony mam wrażenie, że nic nie daje…
Czy maz bierze leki?? Czy maz sie leczy?? Mieszkanie razem moze zaszkodzic, ale kiedy on nic nie robi w kierunku wyzdrowienia to jaki jest sens tego?? Czy to oznacza , ze powrotu nie bedzie?? Bedziecie mieszkac zawsze oddzielnie?
Mnie w tym wszystkim zastanawia coś zupełnie innego. Otóż jak my, partnerzy zaburzonych osób, mamy się zachowywać. Co mówić, jak reagować. W moim przypadku wszystko jest mocbo skomplikowane, ponieważ nie mieszkam razem z mężem, a bardzo bym tego chciała. Znam schemat działania, wiem nawet okresowo jaka faza jak długo trwa. Tylkp co z tego?
Wg mnie wielka bzdura . Wiara w takie głupoty może tylko zaszkodzic. Najlepiej byc pod kontrolą dobrego lekarza opierać sie na swoich problemach. Kazdy przypadek jest inny, a takie artykuly mogą tylko zaszkodzić.
http://forum.gazeta.pl/forum/w,35861,86583967,,To_ja_zwykla_sciera_.html?v=2
kiedyś jeden terapeuta mówił że kolejnym etapem jest rozszczepienie osobowości. Jedni zatrzymują się na wrażeniu posiadania ich kilku a u innych idzie to tak daleko że tworzy się kilka a wszystko na skutek PTSD
ja w to wierze – SAMA PO ŚMIERCI MATKI ZACZĘŁAM MIEĆ OBJAWY PTSD.
Dla mnie traumy i nadużycia odbiły się w formie 'borderline’ ,ale jak widzę po sobie.. z czasem się regeneruje. . . nie wiem ile lat jeszcze będę z tego wychodzić, ale wiem, że bez terapii nie wyszłabym tak szybko…a mozliwe, że bym umarła.http://pogranicza.pl/wp-admin/edit-comments.php#comments-form
Przejawia się ona głównie w dwóch formach. W formach konwersyjnych i w formach dysocjacyjnych. Obszarem leczenia psychoterapeutycznego współcześnie głównie jest patologia dysocjacyjna, można by powiedzieć – nerwica dysocjacyjna. To stało się po wielu latach wygnania tej patologii, nieobecności zarówno w książkach psychiatrycznych jak i psychoterapeutycznych. W tej chwili jesteśmy na etapie powrotu do pojęcia dysocjacji i bardzo rozbudowanych technik określajacych w jaki sposób te osobowości z dysocjacją leczyć. U nas w Polsce tradycyjnie trochę wleczemy się na końcu, tak jak było z pojęciem borderline, z pojęciem osobowości narcystycznej, znaczy do nas jeszcze to znaczenie i ciężar patologii dysocjacyjnej nie za bardzo dotarło. Myślę, że do roku, dwóch będziemy mieć wysiew tych rozpoznań. A rzeczywiście jest to patologia bardzo ciekawa, jest to patologia bardzo obecna w innych patologiach, być może w tej chwili jeszcze bardziej modnych i wymagająca specyficznych umiejętności pracy terapeutycznej. Cała kariera powrotu dysocjacji, która została usunięta w latach 50-tych i 60-tych, jest związana z dwoma obszarami, pojęciami. Przede wszystkim z pojęciem PTSD i z pojęciem nadużyć. W tej chwili uważa się, że PTSD jest tożsame z dysocjacją, a dysocjacja jest podstawową obroną, immanentnie związaną z nadużyciem.Nie ma nadużyć, które by nie prowokowały w jakimś procencie, w jakimś stopniu obrony dysocjacyjnej. Rozumienie dysocjacji w tej chwili i techniki pracy z pacjentami, którzy stosują ten mechanizm jako podstawowy mechanizm obronny (nie jest to sensu stricte mechanizm neurotyczny), jest jednym z głównych obszarów refleksji analitycznej.
http://www.kcp.krakow.pl/materialy/histeria-cz–ii
A Ty jesteś zaburzony czy bardzo ,normalny, jak to wcześniej pisałeś…Jesteś w trakcie terapii,po??
Osoba z ktora sie rozstales doprowadzila cie do czegos??
Ją się czuje elegancko powoli powoli pozbywam się uczuć do pewnej zaburzonej emocjonalnie kobiety. Relax pełny świadomość że nie muszę nic robić jest wspaniala
Jest dobrze ,będzie jeszcze lepej
Nie mamy kilka osobowsci – TYLKO TAK CZUJEMY !!! Po to jest terapia aby wzmocnić o ile dobrze nazywam EGO i sprawić aby stać się spójną i stabilną osobowością. Mamy zaburzoną osobowość, w której doświadczamy wielu przykrych objawów takich jak DYSOCJACJA czyli odczuwamy rozdzielanie sie mysli,uczuć itp
Dlatego może wydawać nam sie ze mamy kilka osobowosci. Trzeba wiele poczytać i nauczyć sie siebie aby przestać sie bać tego co sie z nami dzieje, szczegolnie podczas terapii
Tak, mozesz.
Po wyleczeniu BPD na pierwsze miejsce wysuwa sie „zdrowe Ja” przynajmniej u mnie. A ta z roku na rok usypia. Budzi ją alkohol, ktory daje ujście bpd, lub okresy kiedy wpadam w depresje. Wtedy też oslabiona schodze na drugi plan… BPD to tez ja..część mnie..chora i nieobliczalna jak dzikie zwierze…
Ale czy to możliwe? Ile osobowości nam zostanie, po pozbyciu się BPD? Czy może gdyby wyleczyć BPD, ta obecnie zaburzona część osobowości będzie tabula rasa?
PS mogę zalinkować u siebie Twój blog?
Bardzo sie ciesze ☺
:)) Miło się czyta. Trzymam kciuki za chwilowe i trwałe poczucie szczęścia. U mnie też wszystko się ładnie stabilizuje:)) Pozdrawiam:)