Hej Kochani.
Nie było mnie tu lata całe. Musiałam niestety zmierzyć się z rakiem. ( Dymitr.. ty wiesz najlepiej…) Powiem w skrócie – lepiej się leczyło raka od tych wszystkich zaburzeń z dzieciństwa. Jak mnie znacie nie dałabym się za żadne skarby. Chciałam Wam coś ważnego napisać. Z czym przyszło mi się zmierzyć przez te wszystkie ostatnie miesiące …. Porozmawiajmy o mnie. Poczytajcie..pomyślcie.. zanim ktoś Was oszkaluje i zacznie leczyć. „Specjalistów” w naszym kraju nie brakuje.
…. tadammmm … wracamy wstecz !
W roku 2010 zdiagnozowano mi borderline. Był to rok po śmierci mojej matki z która wiązało mnie zbyt silne współuzależnienie. Nie wiem czy o tym pisałam, ale przeżyłam wtedy TRAUMĘ. Do dzisiaj pamiętam jak przytuliłam się do niej w domu pogrzebowym… była zimna, sztywna i piękna. Ubrana elegancko i umalowana..co sprawiało, że wyglądała jak żywa. Doznałam wtedy swego rodzaju silnego uczucia straty. Prawie wdrapałam się na trumnę… przytulałam ją sztywną i zimną…ryczałam. Przeraźliwie krzycząc – „Mamo…przytul mnie !!! Mamo … wstań…przytul mnie… ” nawet teraz jak o tym piszę jestem sztywna…mam ucisk w gardle.. Pamiętam spojrzenia mojej rodziny. Wszyscy ryczeli na ….MÓJ widok. Miałam 20 lat… a moja mam zaledwie 49. Przeszłam z nią okropne 4 lata walki o życie.. miała przerzuty do kości wszędzie. Morfina nie dawała jej ulgi. Była bardzo chora. Ale mimo tego…piła wódkę. Była alkoholiczką. A mój tata bił ją na moich oczach po chemii…łysą i schorowaną. Potrafił ją nawet zmuszać do stosunku seksualnego …. To wszystko działo się w moim domu. Kiedy byłam małą dziewczynką byłam „córeczką tatusia” ( tak..tego tatusia który bił … ) i byłam bardzo za nim. Kiedy tata zaczął pić… zaczęłam go tracić. Mój tata miał bardzo typową cechę alkoholika – SYNDROM UCIECZKI. Każde absolutnie każde trudne emocje mój taka wypierał. Odcinał się. Właściwie żyłam w permanentnym lęku o mamę … o tatę. Kochali mnie…byli fajni i nagle mnie porzucali. Tata za każdym razem kiedy mama robiła mu awanturę o cokolwiek..powodów miała sporo. Była sama ze wszystkimi problemami…tata uciekał. Wychodził. Opuszczał ją. Mama żyła w ciągłym lęku przed nim. Opuszczał ją za każdym razem kiedy ryczała…wyzywała go.. ( była wkurzona…np. że przepił pieniądze, że nie ma za co żyć.. że coś zadłużył.. że ją okłamał…itp) a on co? UCIEKAŁ. To była najbardziej dominująca cecha mojego taty alkoholika – TCHÓRZOSTWO. Nigdy nie wchodził w trudne emocje. I tak właśnie jako córka wiedziałam… że mój tata za wszystkie moje trudne emocje albo mi wpierdoli, albo odrzuci. Innych możliwości nie było. Ja nawet byłam bita za to, że za głośno się śmiałam.
Każdego dnia w pokoju…kiedy siedziałam przy biurku… ( próbowałam ) się uczyć nasłuchiwałam czy tata bije mamę. I kiedy w końcu usłyszałam CIOS i jęki mamy…oboje z bratem biegliśmy do salonu….by ją ratować. Do dzisiaj żyję w permanentnym lęku…nasłuchuję sytuację wokół czy nic się nie dzieje. Mam koszmary pełne przemocy…
Do dzisiaj pamiętam kiedy rodzice się bili…i nagle wbiegła mama… i dała bratu kłębek swoich włosów…prosząc by dał te włosy policji jak przyjedzie…. siedziałam w ciemnym pokoju… i widziałam jak za szklaną szybą drzwi policja w korzytarzu rozmawia z rodzicami.. Czy zapytali o dzieci? czy mnie ktoś bije? NIE. Nikt nie zwracał w tamtych czasach uwagi na przemoc domową – to była norma. Norma lat 80’tych. Alkohol, przemoc…
A ja..
A ja ubzdurałam sobie, że na niebie świeci planeta Panienki… mając kilka lat… 7..8…klękałam każdego dnia w nocy… i do tej gwiazdy na niebie …mówiłam !! BŁAGAM…NIECH TYLKO PRZESTANĄ PIĆ !!!
Po śmierci babci – mówiłam też do babci. „Babciu… proszę …zrobię wszystko…nie tylko nie piją ”
Dzisiaj mam 34 lata. I tak. Jestem ofiarą przemocy. Mam ostatecznie po latach zdiagnozowane PTSD.Nie borderline. Miałam pewne cechy tej osobowości, obecnie mówi się na to styl osobowości. Wiele cech wspólnych jest w DDA i PTSD. Te cechy to napady lękowe… silne stany derealizacji. I bardzo wiele objawów somatycznych, które nakręcają spiralę napadu lękowego ( przyśpieszone bicie serca, brak oddechu, ból w klatce piersiowej, zawroty głowy… )
PTSD zdiagnozowano mi w roku co borderline.. po jakimś czasie usłyszałam..że tego borderline..to mam tak okolo … 30% teraz myśle…what the fuck ! Kuźwa !!. Jak można było mnie tak skrzywdzić wtedy? Znali mnie zbyt krótko….przyczepili mi w wieku, kiedy osobowość dopiero się kształtowała tak obciążającą diagnozę, której bał się w roku 2011 każdy specjalista. Nie zapomnę jak przesłuchiwała mnie komisja z ZUS i powiedziałam im o tym, że mam BPD. A oni zapytali mnie…skąd to wiem. Na jakiej podstawie…i zapytali czy robiono mi testy psychiatryczne. powiedziałam, że NIE. Spojrzały na siebie.. i cisza. Mamrotały coś pod nosem…że jak można było stawiać diagnozę – bez diagnostyki. No ale..młoda byłam. 21 lat ? nie znałam się na tym. Z testów nie wyszło mi BPD. Odmówiono mi renty..i nara! pojechałam wtedy do szpitala psychiatrycznego do Gostynina. Bardzooo chciałam WYLECZYĆ BORDERLINE. Co bylo dla mnie „bycie potworem” Pamiętacie, jak pisałam, że w tamtych czasach o borderline tylko tak się pisało? Dlatego powstała ta strona, aby to przystopować. Byłam wtedy jedyną w Polsce ( oprócz chyba jeszcze jednej dziewczyny, która napisała książke… ) która zaczęła o tym pisać w pozytywnym wydźwięku. Ta diagnoza zmarnowała mi kilka lat życia.. obciążyła mnie…ale z drugiej strony dało mi to kopa do leczenia. Już i tak miałam zdewastowane poczucie wartości….a co dopiero usłyszeć coś takiego –> no to pomyślałam co? Teraz to już tylko ochłapy mi się należą. Jestem nikim. Oj wiecie jak bardzo niskie miałam poczucie wartości. Ale co? Standardowo. Zakasałam rękawy i pomyślałam – jestem coś warta? pokonam chorobę. W Gostyninie była grupa zamknięta ..ciężka praca. Ale nie podobał o mi się, że były tam pomieszane diagnozy. Jedni drugim szkodzili. Nie brałam wtedy leków…a mój prowadzący lekarz zrobił sobie chyba na mnie jakieś badanie doświadczalne. Każdego dnia szukał napięcia we mnie… w stopach…itp. Rozmawiał ze mną…naciskał kolana.. palce u stóp. WTF? ale uznał, że chyba nic nie mam… otrzymałam diagnozę: zaburzenia osobowości mieszane….DDA.
Poszłam do mojej Pani dr..i mowie. Że nie mam BPD..tylko mieszane. A ona ” to jest jedno i to samo… proszę skupić się na objawach.
” no dobra” Skupiłam się.. wyjechałam do Warszawy. I tam udałam się do psychologa od DDA. Na NFZ. Nie był zbytnio dobry…byłam wtedy w ciąży więc były to spotkania na zasadzie co słychać.
Ale ja czułam, że nie leczę się w dobrym kierunku. Że coś mi nie gra. Dopiero w szpitalu na Sobieskiego trafiłam w bardzo dobre ręce Pani dr…to był jeden z najlepszych oddziałów dziennych w Polsce gdzie leczy się dwubiegubową depresję. Oddział prof. Święcickiego. Pojechałam tam ..po napadach lękowych…po usłyszeniu diagnozy, że mam być może RAKA JELITA GRUBEGO. Chciałam wtedy odebrać sobie życie. Byłam w bardzo głębokiej depresji…a mąż był tym, który mnie chciał dobić. Moje dzieci były przerażone. Absolutnie nie mogłam pozwolić sobie na dalsze takie „jazdy” w naszym domu.
W szpitalu Pani dr przesłuchała mnie porządnie….od deski do deski. Nakarmiła lekami.. i mówi do mnie tak:
” żadne kurwa borderline… Pani ma DDA. I pod tym kątem będzie musiała się Pani leczyć… Pani nigdy nie miała borderline…. może coś podobnego..ale borderline jest inne.. „
wtedy pomyśłałam.. Ja pierd*** Ale ulga. W końcu ktoś to powiedział na głos.
Pani dr wezwała na rozmowę mojego męża i go krótko mówiąc OPIERDOLIŁA. Za to, że mnie opuszczał w chorobie.. że fundował mi odrzucenia, kiedy ja cierpiałam w lęku przed odrzuceniem. Może nie było to zbyt profesjonalne, ale krótko mówiąc dała mu do zrozumienia, że to OBJAWY, a nie charakter.
Powiedziała mu, że jestem w fatalnym stanie…i najpierw musi mnie doprowadzić do tego abym przytyła ( byłam wychudzona..) i musi przygotować mnie do ewentualnej chemioterapii.
Mój mąż wyszedł wtedy blady jak ściana. Dopiero po tylu latach zrozumiał, że ja cierpię.. a nie strzelam w niego pretensjami… ja wołałam O POMOC.
Pani dr mówiła mi.. że wołałam wiele lat.. tak jak potrafiłam, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. W dzisiejszych czasach uznaje się, że dorosły człowiek powinien sam o siebie zadbać. A jak jest problematyczny…to się go zostawia. Wymienia na inną … związki sypią się. Ludzie chętnie odchodzą.. uciekają przed trudami życia…zapijają … ćpają. Byle nie czuć.
Od tej rozmowy mojego męża z Panią dr.. mój mąż stał się zupełnie innym człowiekiem. zrozumiał cierpienie … a ja wyleczyłam depresję. Być może była to poporodowa… Ale stan był fatalny ! ja leżałam jak warzywoi słyszałam tylko, że mam się ogarnąć . Iść do kosmetyczki… że źle wyglądam… dostawałam TYLKO KOPY ! ale widzę to dopiero teraz. Po czasie. Wtedy brałam to do siebie i cierpiałam.
Wracając. Wyszłam z depresji, przytyłam… wyleczyłam raka. Ale mąż dalej gdzieś uciekał w pracę..bo budowa…bo to …bo tamto.. a ja rak. No i tak sobie tego raka leczyłam… w samotności. Z głową do góry. Mąż zajął się wtedy dziećmi.. domem. Ja mogłam się leczyć – ale znowu byłam samotna.. opuszczona. Bo niestety… męża wybrałam sobie na wzór taty. Mój mąż też jest DDA. W dodatku ojciec męża to narcystyczna osoba i były alkoholik. Zatem bywa i tak, że znika emocjonalnie jak jest coś niewygodnego. Ale coraz częściej wraca… kiedy chciałam odejść.. i być z kimś innym. Potrzebowałam miłości..
Podsumowując: ZANIM dostaniecie diagnozę. Pomyślcie czy ona aby na pewno jest właściwa. Bo można sobie taką łatką zawęzić życie. I warto leczyć faktycznie to co się ma. A nie po omacku. To klucz sukcesu. Ja mam zdiagnozowane PTSD. Z tym żyję od dziecka. I z tym będę żyła. Mój mąż jest świadomy mojego zaburzenia. Tego, że „ataki” są mimowolne i ja wtedy cierpię. Jest przy mnie. I to jest właśnie miłość.
Ja też byłabym przy moim mężczyźnie gdyby był chory. Zawsze byłam, jestem i będę. Czy to mąż.. czy ktokolwiek inny. Zawsze stałam obok. Nigdy nikogo nie oszukałam, nie zraniłam. Jedyne co niestety to moje ataki słowne. Smsy i silne napady paniki. Wszystko po to aby uniknąć przeżycia traumy. Ale o PTSD opowiem innym razem. Bo to jest takie coś…co nawet specjalistom jest ciężko opisać. A co dopiero mi 🙂 Jestem osobą, która analizuje…wiecie doskonale, że bez czytania badań naukowych, wykładów z USA…książek…o tym co mi jest – nie byłabym dzisiaj tym kim jestem. Zrobiłam wszystko co mogłam aby zminimalizować cierpienie swoje i moich bliskich. Bo nie jest ważne co mi zrobiono… ważne co ja zrobię z tym co mi zrobiono. I tym zamykam dzisiejszy dzień. Chcę Wam powiedzieć, źe PTSD to niezły odpał. Ja np. mam bardzo silne zawroty głowy… wiotkie nogi, trzęsiawki, ból brzucha…głowy… nerwicowe stany… i takie wycięcia. Jakbym była obłąkana. A najgorsze jest to, że mam straszne problemy z insuliną… Wszystko przez silne napady lękowe. Które rujnują mój świat. Ale ok.. pomyślałam dzisiaj.
Są gorsze choroby.
Poza tym. Ostatnio obejrzałam bardzo wiele wykładów ( Polska ) gdzie przedstawiono najnowsze badania nt. zaburzenia osobowości BORDELINE. Po 12 latach w końcu uznali, że to zaburzenie bardzo dobrze się leczy, jest uleczalne, rokowania są dobre… ale i przypadków zdiagnozowanych jest coraz więcej, procent samobójstw również rośnie. Wynika to niestety z czasów gdzie dochodzi coraz częściej do zaniedbania potrzeb dzieci – z tego bierze się borderline. No i nie pominięto wpływu urządzeń typu smartfon…
2022
Wyszliśmy z epoki dinozaurów gdzie na widok BORDERLINR wszyscy spierdalali gdzie pieprz rośnie. To powinno Was bardzo pocieszyć 😉
Cokolwiek leczyłam 12 lat… było warto 🙂
Kocham Was – jak zawsze 🙂 za to, że szukacie odpowiedzi. Jak zawsze możecie na mnie liczyć.
Z tym da się żyć. A to, że nie wszyscy z boku to rozumieją to inny problem. Bo jaka jest świadomość o PTSD !!! jaka? żadna… dla mnie od roku 2010…to były 4 gówno znaczące literki. To tego z angielskiego skrót.
Ale chciałabym przybliżyć DDA i PTSD wszystkim, którzy błąkają się po tym świecie i szukają odpowiedzi na pytanie
„co się ze mną dzieje..”