OTO MIEJSCE DLA CIEBIE
DLA NAS
Ważne jest w tej intymnej sferze dotyczącej problematyki zaburzenia borderline czy DDA, aby anonimowo wspierać innych oraz dawać im nadzieje.
Mało w tym kraju mówi się otwarcie na te tematy,
za mało pozytywnych słów .
Daj ich trochę od siebie.
Proszę.
TikTak
Napisz proszę ile masz lat, z jakiego jesteś miasta, płeć, kiedy zacząłeś / aś się leczyć, jakie terapie masz za sobą bądź w jakich jesteś trakcie, jak się czujesz . I co najważniejsze: Co nam radzisz..co odradzasz..
* (wszystkie komentarze pozostaną anonimowe, jako autorka strony nie pozwolę też na obraźliwe słowa i uwierzytelnienie Twoich danych, adresy e-mail niezbędne do wystawienia komentarza są niewidoczne dla innych – śmiało,podziel się z nami)
Jakie masz głosy?
Witam. Mam 34 lat. Jestem matka i żona. Na borderline cierpię bardzo długo bo pierwsze objawy zaczęły się w szkole gomnazjalnej. Przed ostateczna diagnoza miałam stwierdzane rozne( chad, schizofrenie, depresję, zaburzenia schizotypowe )Droga do diagnozy była długa i ciężka bo ostatecznie postawiona w tym roku. Proces zdrowienia jest także ciężki bo pomimo tylu lat zazywania lekow i terapii czuję że nie zrobiłam dużego postepu:( Teraz na dniach znów po raz już setny porzuciłam terapię i leki. Znów zrobiłam awanturę lekarzowi prowadzącemu. Znów mam glosy. Nie chcę mieć nic wspólnego z lekarzami a jednocześnie ich potrzebuje. Boję się tego głosu:( jestem bezsilna
Czesc jestem Pati .
Borderline zdiagnozowano u mnie pół roku temu. W wieku 13 lat stracilam ojca ktort popełnił samobójstwo. Mama zawsze wolała brata. Zawsze czułam że muszę zasluzyc na milosc. Często slyszalam że kolezanki ubieraja się ładniej a że mnie taka chłopczyca. W wieku 18 lat poznalam męża. Po 5 latach wzięliśmy ślub. Zawsze staralam się dac mny wszystko, godzilam się na kazda zachcianke by tylko mnie kochsl. Teraz po 15 latach małżeństwa przyznal się że po roku bycia razem zdradził mnie z kolezanka. To był szybki numerek po alkoholu. Ja jeszcze byłam wtedy dziewicą. Nawet nie zabezpieczyli się. Nnie pomyslal że może mnie czymś zarazic. Do tego uslyszalam ze pierwszy raz miał z prostytutka. A na koniec uslyszalam ze gdy byliśmy juz narzeczenstwem zdradził mnie na wieczorku kawalerskim brata z prostytutka. Brat go namówił, pożyczył pieniadze. Znów uslyszalam ze to tylko seks, że był pijany. Najbardziej boli że po tym wieczorze opowiadal jaki to jego brat jest f… bo bzykal się z prostytutkami. Dodam ze kilka godzin przed ta sutuacja kochal się że mną. Czuję że oklamywal mnie prosto w oczy przez cale zycie. Ze wzięłam ślub z człowiekiem ktorego nie znałam. Przyrzekł że więcej nogdy nie zrobil. Jednak moje całkowite zaufanie przepadlo. Czuję się najgorsza, winna temu, nie radzę sobie z tymi informacyjnymi, z tym co zrobil. Mam akty samookaleczania, probe samobójczą. Ostatnio uslyszalam ze mna mnie dość i chce separacji. Kocham go ponad wszystko. Jak sobie poradzic z uczuciami nienawisci do niego a zarazem miłości ktora az boli. Dodam ze jestem w terapii od 4 lat, nie leki.
Powodzenia Tiktakowska. Cieszę się, że jest zwyczajnie. Trzymaj się ciepło słonko.
Hej, napisze jak mi to poradzono, nie bede sie skupial na dokladnej ortografii mam nadzieje ze nikogo to nie zrazi. Mam 25 lat jestem z Krakowa, o borderline dowiedzialem niecałe pół roku temu, niby jako chorujacy wraz z fobia spoleczna, zaczelo sie… nawet nie wiem kiedy mam wrazenie ze zawsze bylem inny od wszystkich, dziecinstwo bylo srednie, nie glodowalem, mialem sie w co ubrac, gdzie spac, no ale w domu byla przemoc psychiczna, czasami fizyczna no ale nie celowana we mnie, rodzice byli i to tylko moge o nich napisac, strasznie oziebli, nigdy nie widzialem zeby sie przytulali pocalowali albo okazali sobie jakas milosc slowami, czesto bylo mowione moj stary/moja stara jak siebie wspominali nawzajem, tyle ze bylo w tym czuc sarkazm i nieublzajacy kontekst. Mieszkalem a w sumie mieszkami dalej z nimi, i dziadkami(zmarli 3 lata temu), tu lezy w sumie problem bo dziadek byl alkoholikiem, kazdego wyzywal, babcie pobil kiedys do smierci klinicznej, nie wiem kiedy to bylo ale brat mowil mi ze moze mialem rok, nie wiem czy to w sumie moglo jakos na mnie wplynac. Szkołe w sumie cala zawalilem jestem w sumie z wyksztalceniem podstawowym, myslalem ze przez swoja glupote ale teraz jak sobie przypomne emocje jaka mna kierowaly to teraz rozumiem i tylko tyle ze rozumiem, bylem w sumie takim sobie gagatkiem obrazajacym kazdego, nauczycieli. Streszcze to do tego ze kiedys na lekcji dla zabawy bilem kolege z klasy po twarzy powtarzajac „daj 2 zlote”, w jego obronie stanela kolezanka ktora uderzylem, sprawa zachaczyla o policje i tak skonczylem z kuratorem do 18, w miedzy czasie zostalem w 5 klasie na 2 lata, gimnazjum to ciagla nieobecnosc, zdawalem w sumie chyba z tego wzgledu ze jak przyszlo co do czego to umialem sie podlizac, pozniej byla zawodowka, tu juz wogole nie bywalem, i tak na 3 roku wywalili mnie ze szkoly.
Praca jak praca dla mnie to sie wydawalo normalne ze jak mi nie pasuje to sie zmienia, no tylko teraz zauwazylem swoje przeskoki z pracy na prace, totalne znudzenie pracą.
Od konca 2019 mam mysli samobojcze i dotyka mnie totalna samotnosc nigdy nie bylem w zwiazku, nie chodzilem za raczke na spacerze, nie calowalem sie a o seksie to moge pomarzyc, pierwszy raz w zyciu z kolezanka na spacerze sam na sam bylem w sierpniu 2020r., nie to ze mi nie idzie i jestem jakis niewyjsciowy mam 1.95m wzrostu i w sumie uwazam sie za przystojnego i w miare dobrze zbudowanego. Zycie wysypuje mi sie z rąk, czuje sie jak 30 pietrowy wieżowiec postawiony na drewnianych palach wbitych w piasek. 2020 wiemy jaki był ja w miedzy czasie oblecialem 3 stanowiska w tym jedno za granicą w Niemczech od lipca do pazdziernika, wtedy zaczelo sie wszystko sypac i konkretnie narastac, totalne wachania nastroju emocji, pierwszy raz w zyciu sie zakochalem w kolezance wspomnianej wczesniej, no ale wszystko to bylo tak zagmatwane pojawilo sie tyle problemow ze wolalem a nawet dla jej dobra sie wycofac.
Sam nie wiem co mam robic, narazie walcze sam ze soba, nie wiem dokladnie nawet jaka jest moja orientacja seksualna, mialem kiedys przygode z kolega w wieku 12-13 lat ale to moge uznac za dziwne doswiadczenie, teraz zadzialalem tak ze umowilem sie z transeksualna kobieta czyli w sumie z facetem po zabiegach, pierwszy raz w zyciu z nia/nim sie calowalem ale jakos mi to nie przypasowalo, umowilem sie z facetem gejem zeby mi zrobil dobrze ustami, no ale to tez nie to, nawet nie skonczylem przez dlugi czas poki nie zrezygnowalem. Niby zostaja kobiety. czuje sie jakbym mial alzheimera i musial sobie moja orientacje napisac na kartce, dalej to pale marihuane od 13r zycia ale nie nalogowo zdarzy sie raz w miesiacu raz na 3, czasami 3 tygodnie w miesiacu roznie po prostu, za to alkohol pije od 16r zycia i w sumie co tydzien co weekend to byl mus,
teraz staram sie ograniczac, nie wiem czy to co napisalem bedzie dla kogo kolwiek zrozumiale bo wylewam z siebie poprostu mysli, nie jestem jeszcze nawet na starcie, lekow jak cukierkow, terapia alkoholowa, i skierowanie do szpitala psychiatrycznego, terapeuta radzi mi pojsc moze miesiac moze dwa zeby mnie postawili na nogi, chce rozpoczac wojne z samym soba zeby w koncu zyc, narazie to co udalo mi sie ustalic ze nie jestem gejem ani bi-seksualny chociaz i to zaczyna znowu zanikac, brak mi celu i checi do czegokolwiek, non stop dopada mnie rozpacz wscieklosc i totalna niechec do czegokolwiek nawet do pojscia do tego szpitala, jezeli ktos to jeszcze czyta i przebyl jakos poczatek to sprowadzam to wszystko do pytania, czy faktycznie w tym szpitalu mi pomoga, czy mam sie czego obawiac mowiac o sobie i czy wogole mam szanse chociaz jeszcze poczuc sie szczesliwy? Mam nadzieje ze nie napisalem tego tak ze tylko ja to rozumiem.
Joker. Musisz dołączyć do forum, abyśmy Ci pomogli 🙂
Witam mam nadzieję że dostanę odpowiedź. 8 lat temu poznałem atrakcyjną dziewczynę szybko się w sobie zakochaliśmy seks już na drugi spotkaniu lecz wtedy zapaliła mi się czerwona lampka wszystko za szybko się działo już po paru spotkaniach wiedziałem o niej wszystko m.in. o jej byłych no i przeraziła mnie opinia jej że puszczalska że każdemu daje, poprostu spanikowalem. Zostaliśmy jakby znajomymi czasem spotykaliśmy się na seks potem kontakt się urwał ja wziąłem ślub z inną ona z kimś tam wpadła wyszła za mąż lecz po dwóch latach w naszych związkach nie układało się więc postanowiliśmy się spotkać co zaowocowało miłością. Wspólne plany na przyszłość naprawdę było jak w bajce. Irytowało mnie jej ekstrawaganckie ubieranie się i ślinienie facetów na jej widok później flirty z kolegami z pracy wysyłanie im zdjęć itp. ( mówiła że to nic takiego że to jej przyjaciele ech no okej , wspomnę także że ma świetną posadę inżyniera w firmie i należy do Mensy) Po pół roku nagle jej się od widziało sytuacja zmieniła się o 180° nie wiedziała co do mnie czuję potrzebowała czasu. Po dwóch tygodniach znowu zaczęła mnie kochać ale nic już nie planowała bo jak twierdziła potrzebuję czasu i będzie co ma być. Na pytanie kiedy się rozwiedzie z mężem odpowiadała że on nie chce jej dać rozwodu i nie chce się wynieść z domu. Później było już tylko gorzej kłótnie o to że wogole miałem czelność wspomnieć co mnie zabolało, zawsze spychała poczucie winy na mnie, nigdy nie przyznawała się do błędu ona była idealna to ja zawsze miałem o coś problem, między nami jest dobrze jak siedzę cicho, nic nie mam do gadania i wysłuchuje jej opowiadań gdzie to ona jest bohaterem bądź jak jej jest strasznie źle. Wyszukałem w internecie że może mieć borderline i Fakt przyznała mi się do tego że w młodości chodziła do psychologa. Za moją namową zaczęła chodzić na terapię niby po 2 spotkaniach stwierdzili u niej tą dolegliwość ( eeee no chyba coś jest nie tak) i na piątym zrezygnowała bo rzekomo przyszła na spotkanie i było zamknięte a jej nie poinformowali. No cóż ciągle neguje mój punkt widzenia i że to ze mną jest coś nie tak. Ja już nie mam sił ;( ciągle kłótnie bo nie pozwalam jej sobą pomiatać jak jej mąż ( jej mąż wie o naszym romansie i mu to nie przeszkadza mimo tego nie chce jej zostawic) ech nie potrafię udawać kogoś kim nie Jestem a jestem facetem z charakterem nawet jak jej wszystko wygarnę to ona się obrazi i po paru dniach znowu się odezwie, moje tłumaczenia i wszelki wysiłek idzie na marne nic do niej nie dociera. Chciałbym ją zostawić ale strasznie mi jej żal a bardzo chciałbym jej pomóc, co mam robić?
Hej hej! Imieniem się nie pochwalę, podobnie miejscem z którego pochodzę … za to jednak podzielę się z wami kawałkiem mojej historii. Jeśli masz krótką chwilę, przeczytaj te wypociny opowiadające o pewnym smutnym chłopcu.
Wypadałoby zacząć zdaje się od początku historii, czyli diagnozy … Borderline zostało u mnie zdiagnozowane latem roku 2015, pod przymusem przełożonych zostałem skierowany do psychiatry który też te diagnozę mi wystawił. Skutek? Ulga i błogi spokój. Nietypowe, gdy ktoś Ci uświadamia, że masz nasrane w głowie nieprawdaż? A jednak, świadomość że można to leczyć i że za mój stan jest odpowiedzialne zaburzenie a nie ja sam było czymś wspaniałym … do czasu, gdy każdy odwiedzany przeze mnie terapeuta wmawiał mi, że nie może mi pomóc. Stwierdziłem, – spoko, jak nie on to inny! I potem był kolejny i kolejny … być może niefortunnym zrządzeniem losu każdy specjalista do którego udałem się o pomoc (łącznie dziewięciu) nie był w stanie mi jej udzielić, nie winię ich. Kto w końcu podjąłby się czegoś takiego mając tym bardziej do czynienia z typem człowieka jak ja? No właśnie, a jaki jestem? Wypruty z życia, zmęczony nieustannymi wyrzutami sumienia, zadręczaniem się i użalaniem się nad sobą. Przesączony strachem przed odrzuceniem, nieufny, pozbawiony sił do dalszej walki. Jestem po krótce tak naprawdę wciąż chłopcem który jest przerażony, że znów zostanie sam … w dodatku, porzuciłem też nadzieje, że kiedyś uda mi się z tego wyjść. A teraz słów parę o tym jak sam do tego doprowadziłem …
Skąd to się wzięło? Cholera wie. Od urodzenia żyłem ponad klasę średnią. Rodzice dawali z siebie wszystko, by zapewnić mi i mojemu starszemu bratu godziwe życie. Byliśmy jedną wielką, obrzydliwie szczęśliwą rodziną! Więc co się stało? Czemu tak to się potoczyło? To są, naprawdę zarąbiście dobre pytania. Może spowodował to wypadek Ojca, niczego nie świadoma Matka która widziała we mnie kopie mojego Padre ( A ten jak się dowiedziałem z wiekiem wcale nie był tak wspaniały jak myślałem.) przez co porównywała mnie ciągle do mojego starszego brata? Właściwie to, żeby tylko ona … chodziliśmy do tych samych szkół, mieliśmy tych samych nauczycieli którzy to też zdaje się postawili sobie za punkt honoru wyrobienie ze mnie jego kopii. Nie ma się co dziwić, w końcu zdolny i inteligentny jak naprawdę mało kto! Podziwiałem go całe życie i przez większość dzieciństwa starałem się z całych sił, żeby być taki jak on. Przez fakt, jednak że postrzegano mnie przez jego pryzmat nie baczono na mnie takim jakim byłem, a po prostu nie byłem moim bratem. Wymagano ode mnie rzeczy ponad moje siły. Na ratunek w tamtym czasie (wiek gimnazjalny) przyszedł alkohol, początki młodzieńczych wybryków i „buntu”. Nie byłoby to może i nic złego ale stwierdziłem też w tamtym czasie, że postawie na swoim i powiem im wszystkim „Pie***** się!”. Więc z syna idealnego stałem się największym wybojem społecznym. Nauka i zajęcia poszły w niepamięć, alkoholu było coraz więcej … pomagał mi się odprężyć, zawsze był jakimś prowodyrem spotkań ze znajomymi i dzięki niemu wracałem później do domu. Czemu? Bo wraz z przejściem do szkoły średniej sytuacja w domu stawała się nie do zniesienia. Ojcu było ciężko przywyknąć do „nowego” trybu życia i obwiniał mnie z resztą słusznie o swój wypadek, Matka chciała się rozwodzić bo miała już dość humorów Papy a brat bardziej świadom sytuacji od zachlanego gówniarza (mnie) odsuwał się coraz bardziej od rodziny i w końcu opuścił dom. Zostałem sam z rodzicami którzy zaczęli przelewać swoją frustracje na mnie. Skutek? Piłem jeszcze więcej, zawaliłem rok w szkole co jeszcze dolało oliwy do ognia. Z biegiem czasu do alkoholu doszły jeszcze narkotyki. Przepełniała mnie każdego dnia frustracja, gniew i smutek … jedynego czego wtedy pragnąłem to jedna noc bez kłótni rodziców, odrobina miłości … krótka chwila zapomnienia. Zacząłem nienawidzić świat, gardziłem wszystkim co mnie otacza i stałem się cynicznym dupkiem. Odepchnąłem najlepszych przyjaciół, dziewczynie w której byłem zauroczony omal nie wyrządziłem krzywdy, umyślnie okaleczyłem innego człowieka do końca życia. Było coraz gorzej … wtedy właśnie nadszedł rok 2015 i skrawek nadziei.
Z początku świadomość problemu z jakim się zmagam dawała mi do myślenia, pracowałem nad sobą i z całych sił starałem się być lepszym człowiekiem, aż do 2017 roku. Spowodowane było to kłótnią z ojcem jak zwykle o jakąś pierdołe, po której jak stwierdził wydziedziczy mnie. Nie byłem wtedy zły czy smutny oj nie … byłem rozczarowany, samym sobą. Bo oznaczało to, że pomimo tych wszystkich starań i całej pracy jaką włożyłem w siebie to ta nie przyniosła żadnych efektów. Wtedy 3 marca 2017 roku po raz ostatni byłem trzeźwy. Używki przyniosły ukojenie, zapomnienie i brak żadnych zobowiązań. Zacząłem też się odnajdywać w nielegalnym półświatku, zajmowałem się różnymi rzeczami, coraz to bardziej zaczynałem igrać z własnym życiem i pod koniec tego samego roku dopiąłem swego. W wyniku wypadku utraciłem 47% sprawności w lewej nodze (teraz już tylko 31%, ukłon dla fizjoterapeutów) i po dziś dzień prześladuje mnie ból fizyczny. Uważałem, że to swojego rodzaju kara dla mnie za … to wszystko co robiłem. Ból nogi odnalazł się też wyjątkowo skuteczny w walce z tym błędnym kołem chorych myśli, wstydu, paranoi i pogardy do samego siebie. Był zbyt silny jednak bym wytrzymał. Znów pojawiły się narkotyki, które nie dość że poprawiają samopoczucie to jeszcze łagodzą ból w nodze! Złoty środek można stwierdzić spokojnie, prowadząc do tego w miarę normalny tryb życia nie było na co narzekać. Byłem wtedy na pozór szczęśliwy, bo udało mi się zapomnieć o sytuacji w rodzinie, własnych grzechach i wielu problemach. Trwało to aż do lata 2019 roku.
Czy coś się od tamtej pory zmieniło? Owszem, poznałem pewną wyjątkową kobietę która na przekór wszystkiemu co jej pokazałem wciąż widziała we mnie coś poza ćpunem i degeneratem. Pchnęła mnie do działania i stała się też po części moją motywacją. Znów zapragnąłem czegoś wyjątkowego, bliskości, zaufania … no słowem krótkim zakochałem się. Powiedziałem jej kim jestem a niedługo potem cóż … uciekła. Przewlokło się to jeszcze w czasie z kilkoma innym wydarzeniami i popełniłem kolejną głupote … przedawkowałem. Trzy razy od tamtej pory próbowałem zerwać z prochami ale za każdym razem się poddaje … bo byłem odurzony tak długo, że teraz trzeźwość z borderem na karku i bólem w nodze który odbiera Ci całą chęć życia jest wizją najgorszego koszmaru.
Podsumowanie tej … rozprawki? Nie popełnijcie moich błędów i nawet jeśli sytuacja jest patowa to nie traćcie nadziei. Ja przestałem szukać pomocy, gdybym się nie poddał kilka lat temu to dziś moje życie z pewnością wyglądałoby inaczej. Nie wiem czemu to napisałem, mam tylko nadzieję, że będzie to dla niektórych przestrogą i nie będą musieli tego doświadczać.
Dzień dobry, witajcie. Chcę się z Wami przywitać, przedstawić, żeby nie być anonimowa. Używam pseudonimu Juna Neman, z którym mocno się utożsamiam. „Neman juna” w języku hausa znaczy „szukając siebie”, choć dziś translator jest już innego zdania… Ale kiedyś tak mi to właśnie przełożył. Mam 46 lat, 4 córki, męża, psa, mieszkam w Płocku. Obecnie jestem w dołku. Moja egzystencja to takie właśnie górki i dołki. Nie wiem, czy jestem Borderline, na pewno jestem DDA/DDD. Mam za sobą ponad 10 lat terapii i żadnej, ŻADNEJ diagnozy… Nie mam już pieniędzy na dalszą terapię. Lekarz rodzinny przepisał mi Nootropil, nie dał skierowania, mimo że poinformowałam o terapiach.
Obecnie biorę L-Tryptofan, witaminy z grupy B oraz D3, ale nie rozwiązuje to permanentnego bólu głowy, duszy (Tak nazywam splot słoneczny) i nie rozwiązuje także bezsenności i nerwicy, która coraz bardziej daje o sobie znać.
Przy życiu trzyma mnie najmłodsze dziecko, ale ono także opuści dom. I nie mam z tym problemu, zawsze powtarzam, że im mniej dzieci dzwonią tym bardziej znaczy że dobrze je wychowałam, ot taka moja pokrętna filozofia 😉
Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, nie będę dawać dobrych rad, bo ich nie mam.
– moje poczucie wartości… takie pojęcie nie funkcjonuje w moim słowniku
– nie piję alkoholu od 2015 roku, bo nie umiem powiedzieć Dość!
– stosuję przemoc psychologiczną wobec męża (jestem w trakcie rozstania, on nie zasługuje na takie traktowanie)
– stłumiłam w sobie najmniejszy przejaw seksualności, nie czuję nic
– każdego dnia walczę z wszechogarniającą beznadzieją i bezsensem
– nie cieszy mnie już nic…
tylko to najmłodsze dziecko, które jest moim promyczkiem, Światełkiem, Dobrą Wróżką, dzięki której w ogóle wstaję z łóżka
Tak bardzo nie chcę Jej zawieźć
Drodzy Przyjaciele, tak naprawdę kompletnie nie wiem co robić…
Cóż… Nie wiem, od czego zacząć. Zawsze było ze mną coś nie tak. Trudny charakter, agresja, autodestrukcja, ciągle pod górkę, wiecznie samotna, ciągłe poczucie niższości, wstydu. Nieumiejętność utrzymania bliskiej relacji, nawet pośrednie niezamierzone doprowadzanie innych do samobójstwa. Niszczenie siebie i swojego otoczenia. Wieczny straszny ból istnienia, nie do opisania, tak silny, że umysł ucieka w katatonie, wyłącza się po godzinie wycia w amoku. Wszystko nasiliło się do niesamowitych rozmiarów, kiedy się zakochałam. Dostałam dawkę nieprzebranego szczęścia, silnych uczuć, emocji… A potem… Strachu. PRzed porzuceniem. Samotnością. Odrzuceniem. Brakiem akceptacji. Niezrozumieniem. Poszłam do psychiatry, do psychologa, testy.. Zaburzenia osobowości. Zbyt mocno czuję. Niestabilna emocjonalnie, chwiejna, odnosząca efekty odwrotne do zamierzonych. Tragedia za tragedią. Awantury, brak panowania nad sobą, amnezje z wydarzeń dnia poprzedniego. Strach. Wymysły, kombinowanie, nieufność, niepewność, zbyt mała ilość zapewnień, ciągły brak poczucia bezpieczeństwa. Więcej bólu i strachu przez wyrzuty sumienia. Nie umiałam tego powstrzymać. Dziś już wiem- to borderline. Nie stać mnie na terapię. Biorę leki, ale nie do końca pomagają. Dziś w nocy zaczęłam pisać bloga. Wylewając z siebie wszystko, co mogę. Po co? Żeby pomóc sobie, pisać tam dziennik, niczego już nie ukrywać w sobie, nie tłamsić, wracać do tych tekstów i patrzeć, czy moje codzienne starania przynoszą efekty… Motywacja, że może komuś innemu się to przyda, że ktoś się tym zainteresuje, przeczyta, skomentuje, poczuje to samo co ja, znajdzie w tym część siebie i zwróci się też po pomoc do spejalisty próbując przestać niszczyć sobie i innym życie. Może przeczyta to ktoś, kto myli kobiety z borderline z psychopatkami i manipulantkami, które wyrachowanie doprowadzają kogoś do uzależnienia od siebie i niszczą specjalnie. Może ten ktoś zmieni zdanie, zobaczy w nas człowieka i zrozumie, że borderline to ciągłe cierpienie setek myśli emocji pragnień obaw marzeń strachów na minutę, silniejszych, niż u niego. I że to wynika z krzywdy, jaka została nam kiedyś wyrządzona, że to nie jest choroba, tylko zaburzenie, że da się to pokonać i osoby z borderline chcą to pokonać, chcą wygrać sami ze sobą i być lepsi. Proszę- pomóżcie mi zrobić ruch na moim blogu. Na razie są tam tylko 3 teksty opublikowane. Na pewno będzie więcej. Strasznie dziś płakałam pisząc je. Znowu się załamałam. Ale wiem, że trzeba iść do przodu. Trzeba walczyć z tym i się nie poddawać. PRzecież borderki mają silne osobowości, mogą przenosić góry. Znosimy sto razy więcej niż przeciętny Kowalski, a dalej żyjemy. I żyjmy dalej. Żyjmy szczęśliwie. Proszę.
Mój blog: https://bordereczka.blogspot.com/
Witajcie, mam 26 lat, odkąd tylko pamiętam zmagam się z nerwicą i depresją (kompulsje, natręctwa, rozpacz, ogromne poczucie winy i tak w kółko, przeplatane okresami remisji objawów). Moje życie to istny chaos i wieczna niepewność, podejrzewam u siebie borderline i wybieram się na terapię w celu ustalenia konkretnej diagnozy. Od kilku lat leczę się psychiatrycznie w kierunku OCD z powikłaniem depresyjnym. Podczas krótkich wizyt u psychiatry nigdy nie przechodziłam testów psychologicznych, konsultacja zawsze skupiona była na leczeniu objawów, po czym dostawałam zalecenie podjęcia psychoterapii. Wiem, że moja pierwsza pani doktor podejrzewała u mnie zaburzenie osobowości – podczas jednej z konsultacji padło pytanie, jak opisałabym siebie, swój charakter, osobowość. Pytanie kompletnie wbiło mnie w ziemię, a w głowie istna pustka, panika, nie potrafiłam znaleźć żadnych cech, które by do mnie wyraźnie pasowały. Nie umiem ich znaleźć do tej pory, a często wracam do tego pytania sprzed paru lat. Lekarka nie chciała natomiast rozwijać tematu diagnozy, aby uniknąć pochopnej oceny, która jej zdaniem mogłaby być stygmatyzująca. Mam już jednak dość udawania, że jestem całkiem normalna, a depresja może się zdarzyć każdemu – jestem w jakiś sposób zaburzona, patrząc na to, jak funkcjonuję na co dzień, w relacjach z innymi. CHCĘ TO ZMIENIĆ.
Odnajduję się w Waszych historiach, odnajduję w nich wiele wspólnego – dysfunkcyjna rodzina, traumatyczne dzieciństwo, błędy przeszłości, których żałuję i obawa, aby nie powtórzyły się one w przyszłości, cierpienie i pustka oraz intensywne emocje i spadek na dno. Witajcie, jestem jedną z Was. Mam za sobą dwa nieudane podejścia do psychoterapii, z której rezygnowałam po jednej wizycie. Tym razem ma być inaczej, mam o co walczyć, od pół roku jestem żoną wspaniałego człowieka, który mnie wspiera.
Chciałabym też dać Wam parę słów wsparcia: nie jesteście sami, choćby było najgorzej, czas leczy rany, a wtedy wychodzi słońce. Jak już pisałam, objawy mam od najmłodszych lat. W wieku lat 10 byłam po raz pierwszy na dnie emocjonalnym – głęboka depresja, nękające mnie czarne, natrętne myśli, a w końcu kompletna apatia i stracenie zainteresowania światem, zamknięcie się w swoim koszmarze. Jako dziecko byłam przerażona i nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Obawiałam się, że stanowię zagrożenie dla innych, zwłaszcza najbliższych (tego dotyczą najczęściej moje natręctwa myślowe). Zaznaczę, że nigdy nie zrobiłam nikomu intencjonalnie fizycznej krzywdy i nigdy nie miałam takiego pragnienia. Rozwiązania w tamtej sytuacji widziałam dwa: zamknięcie na dziecięcym oddziale psychiatrycznym (w takiej izolatce, z możliwością unieruchomienia pacjenta, gdzie mogłabym być spokojna, że krzywdy nikomu nie zrobię, nawet jakbym chciała) lub zakończenie swojego życia. Na pierwsze rodzice się nie zgodzili, więc w tajemnicy przed wszystkimi zaplanowałam samobójstwo. Tak, ku przestrodze wszystkich, dzieci w ogromnym cierpieniu psychicznym również uciekają się do takich środków. Uratowały mnie nadchodzące Święta Bożego Narodzenia. Stwierdziłam, że nie mogę zrobić tego w tym okresie i przełożyłam swój plan na później. W międzyczasie objawy złagodniały, gdy przestałam odczuwać lęk, ustały również natrętne myśli i chęć zakończenia swojego życia. Wróciłam do świata, zaczęłam układać wszystko powoli na nowo, odczuwać radość z drobnych rzeczy, które spotykają mnie na co dzień. To nie był oczywiście koniec moich zmagań. Choroba nie raz jeszcze wróciła ze zdwojoną mocą, ale nigdy więcej nie chciałam ze sobą skończyć, choć myśli samobójcze się czasem zdarzały. W takich momentach staram się sobie przypomnieć, że mój stan, choć ciężki, jest przejściowy, a po burzy wyjdzie słońce i znów BĘDĘ CHCIAŁA ŻYĆ. Przy kolejnym ataku byłam już starsza, w domu był internet, szukając informacji dowiedziałam się, że to, co mnie nęka to CHOROBA, a ludzi tak samo cierpiących jest więcej. Dało mi to nadzieję (takie fora są ważne!). Trafiłam do psychiatry, dostałam leki. Pierwszy wybór – paroksetyna, była strzałem w dziesiątkę. W ciągu tygodnia potrafiła postawić mnie trochę na nogi. Szybkość działania leku zdziwiła nawet psychiatrę. Zazwyczaj trzeba czekać dłużej, nawet kilka miesięcy, a nieraz zmieniać lek w poszukiwaniu tego skutecznego. Paroksetyny trzymam się do dziś i biorę ją przez większą część życia, bo choroba jest przewlekła i daje o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Pomimo choroby, potrafię być SZCZĘŚLIWA, choć oczywiście nie w każdej sekundzie mojego życia, takie ono już jest. Jest to jednak życie warte przeżycia, bo tylko jedno każdy ma i jest ono darem. Nie zniechęcajcie się, jeśli jesteście w trakcie farmakoterapii, a efektów wciąż nie widać. Nie bójcie się też jej podjąć, jeśli czujecie, że sami nie dajecie już rady. Wierzę, że w ten sposób każdemu można pomóc zwalczyć lub chociaż złagodzić OBJAWY. Myślę jednak, że w większości przypadków ich przyczyna leży głębiej, dlatego trwałe efekty wymagają pracy nad sobą z pomocą psychoterapeuty. Ja dojrzałam do tego dopiero teraz, choć bez odzyskania równowagi dzięki paroksetynie nie byłabym w stanie jej podjąć. Dziękuję, że przeczytaliście moją historię, być może odnaleźliście w niej pocieszenie, jakiego potrzebujecie w tej chwili. Ja również potrzebuję Waszego wsparcia, potrzebuję WAS, aby wiedzieć, że nie jestem sama. Razem łatwiej pokonuje się trudności. Obecnie jestem w trakcie nawrotu objawów (kto wie, czy gdyby nie to, w ogóle bym tu weszła i napisała). Trzymajcie się ciepło, przesyłam uściski w to jesienne popołudnie.
Jestem Anna pisaliście byśmy weszli na forum .Ja już jakiś czas tam wchodzę na forum Borderline i czytam wypowiedzi.Ale nic nie piszę bo nie wiem czy najpierw mam przejść przez pokój powitalny i tam napisać swoją historię .Czy mogę od razu coś napisać jak tu już zamieściłam swą historię wcześniej i napisałam też świadectwo zdrowienia.
Bedę wdzięczna za odpowiedz bo nie wiem jak tam się poruszać.
Dziękuję za ciepłe słowa 🙂
witajcie kochanie,
bardzo dobra,ciekawa strona
ja sie dowiedzialam ze mam borderline 2 lata temu, mam za soba 2,5 roku terapii, mnostwo wzlotow i upadkow, mnostwo mysli s.i nienawisci do siebie
ale chyba juz powoli wychodze na prosta…pomalutku. jestem obecnie na 3 roku psychologii, i b.chce pomagac takim jak ja.
jestem silna i wam tez zycze duzo sily i milosci!!!
Zapewne się Kochacie.
Ale… Musicie nauczyc się żyć ze sobą. Nie każde małżeństwo mimo miłości to potrafi..
Ja też przechodziłam kryzys małżeński. I jakoś nam się udało. .to tylko potwierdza, że chce z nim być tymbardziej bo w małżeństwie chodzi właśnie o wspólne pokonywanie problemów.
Witam. Niestety nie zajmujemy się tutaj diagnozą osób na podstawie wpisów…
Z tego co czytam na pewno cechuje Cię jakaś chwiejność…jednakże może ona wynikać chociażby z depresji…ptsd…nerwicy.. trzeba iść na terapię.
Szczerze ? Im szybciej pójdziesz do gabinetu tym większa szansa na uratowanie małżeństwa. Jeśli zależy wam na tym małżeństwie powinniście się oboje zgłosić na terapię małżeństwa.
Nie warto marnować swojego życia .. szkoda czasu na myślenie o co chodzi. Należy się tym SZYBKO zająć…lub rozstać.
Ale ja bym tutaj jednak doszukiwała się miłości…która być może jest przysypana gruzem. . .
Hej, weszłam na tą stronę przypadkiem z odnośnika z jednego z forum. Szukam odpowiedzi na dręczące mnie pytanie, czy jestem borderką, czy nie. Z jednej strony czytałam objawy, opowieści innych i łapię się w wielu momentach, że „to o mnie”. Z drugiej strony pewne zachowania wydają się być odrealnione. Czasami miałam przebłyski na temat, że lepiej się zabić, niż cierpieć, ale to takie udawanie. Nie byłabym w stanie naprawdę tego zrobić. Jestem na to zbyt słaba i delikatna. Chociaż cierpię bardzo, w zasadzie każdego dnia. Podstawowy problem, to brak zaufania. Mam męża, ale nasz związek to jedna wielka porażka. On jest inteligenty i ludzie go lubią. Ma dobrą intuicję i jest wyjątkowy. Ciągle mówię, że go kocham. Jednocześnie obwiniam go za wszystkie problemy w związku. Jestem wtedy pełna bólu, czuję się skrzywdzona i nie przebieram w słowach. Wprost daję mu do zrozumienia, że nie jestem z nim szczęśliwa. On często mnie przepraszał, ulegał, aż doszło do wielu burzliwych awantur i przejawów agresji z obu stron. Przekroczyliśmy prawie wszystkie granice kultury, szacunku. Były zachowania patologiczne, chociaż nigdy nie podniósł na mnie ręki. Ale wiele razy byłam przerażona, a tym samym nie czułam nic. Gdy dochodzi do momentu ostatecznego, kiedy on chce się wyprowadzić, to ja błagam, żeby został. Czuję przypływ chęci do zmiany i miłość. Ale to chwilowe. Podobno ciągle się czepiam i obrażam. Nie umiem być normalna, ani żyć spokojnie z dnia na dzień. Ciągle mi za mało, ciągle coś jest nie tak. Nie czuję „życia”. Wczoraj mąż mi wypunktował daną sytuację i mówił, kiedy jest prawda, a kiedy ja odwracam zdania na swoją korzyść, wszczynając na nowo kłótnię i oczerniając go. Miał rację, chociaż mu tego nie przyznałam, bo czułam się znowu skrzywdzona. Ale wiem, że gdy był krótki moment w naszym życiu, kiedy byłam cudowna i dobra, to świetnie nam się układało. Były też chwile, kiedy on się bardzo starał, ale gdy potem coś nie było po mojej myśli, albo czułam się zraniona, to wszystko co robił przekreślałam. Wypominałam mu wielokrotnie tylko te złe chwile. Dlatego szukam pomocy i czytam o innych, aby sprawdzić, czy ja też mam ten sam problem. Brakuje mi na pewno poczucia bezpieczeństwa, zażyłości z mężem, bliskości, poczucia bycia kochaną i najważniejszą. Mamy razem firmę i to ma być nasz cel życiowy, aby ją rozkręcić i nie pracować więcej. Nie umiem się poświęcić. Mąż uważa, że jedyna nie pozwalam mu rozwinąć skrzydeł i pracować. Ograniczam go. Często słyszę, że ma mnie dość. Ale dużo płaczę i mówię o tym, że chcę z nim spędzać czas. Wtedy przyznaje, że też mu na tym zależy, ale teraz trzeba się jeszcze poświęcić, aby potem móc być razem. Teoretycznie więc zapewnia mnie o tym, że też tego pragnie, co ja. W praktyce ciągle się kłócimy, nawet kilka razy dziennie, albo ja milczę, bo uważam, że nie okazuje mi miłości. Czuję się mniej ważna od pracy i innych spraw. Dziś mam się spotkać z koleżankami pierwszy raz od dawna, natomiast czuję rozdarcie w środku. Tak bardzo wolę zostać w domu i spędzić z mężem wieczór. Wczoraj mieliśmy pobyć razem, ale mówił, że jest zmęczony i chce to przełożyć. Zależy mi na nim. Chciałabym, żeby jemu zależało na tym, żebym została w domu. Z drugiej strony trzymam się kurczowo nadziei, że jakbym poszła i wróciła, to będzie na mnie czekał. Ale już wczoraj w kłótni powiedział, że pewnie chciałabym, żeby siedział w domu. Rzeczywiście, źle bym się czuła, gdyby gdzieś poszedł. Sama przecież nie chcę wcale iść. Tylko, żeby on tak samo chciał być ze mną, jak ja z nim… Wmawiam mu, że to miłość, poświęcenie, którego on nie rozumie i nie jest w stanie odwzajemnić. Ale zastanawiam się coraz częściej, czy to miłość, czy to choroba?
Cześć. Mam na imię Gosia. Mam 24 lata, mieszkam w Trójmieście. Od 11 roku życia dotykam się z depresją i samookaleczaniem. W moim domu matką była alkoholiczka, tytanem i dyktatorem. Nienawidzi mnie do dziś choć nie wiem dlaczego. Tata był najlepszym Tata na świecie i najwspanialszy człowiekiem na ziemi. Jednak nie potrafił stanąć W mojej obronie gdy matką katowala mnie fizycznie i psychicznie. W 2016 roku podjęłam próbę samobójcza przez podciecie zyl, chcąc zakończyć cierpienie w głębokim i silnym epizodzie depresyjnym, który trwał wtedy 9 miesięcy bez przerwy. Nie udało się. Odratowana następnego dnia trfilam do psychiatry. Dostałam leki i wstępna diagnozę CHAD. Leki brałam pol roku. Poczułam się na tyle dobrze, ze samowolnie je odstawiłam. 1,5 roku remisji. Bez lekow, bez terapii. Było ok. W lutym 2018r coś zaczęło się znów dziać. Zaczęłam znów płakać bez powodu. Nie znajdowała odpowiedzi na pytania : jako jest sens mojego życia? Kim jestem? Po co?
Postanowiłam udać się do psychiatry póki nie było za późno. Dotarłam do niego w lipcu. Dostałam leki.. Trafiłam na terapię poznawczo-behawioralną. Diagnoza uległa zmianie. Nie mam chad. Tylko syndrom dda, zaburzenia osobowości typu borderline.. Terapia trwa. Jednak nie potrafię się w nią zaangażować. Nie widzę sensu leczenia. Nie wierzę w powodzenie terapii. Dlaczego nie mogę być normalna? Cieszyć się życiem..
Hej, nie wiem jak zacząć. Trafiłam tutaj bo …coś we mnie pękło i mam w sobie takie nieznośny chaos. Wczoraj dowiedziałam się że mój były narzeczony kogoś ma i taka mnie przerażająca złość i ból naszły ale nie powinnam tego czuć powinnam być od tego wolna. Zacznę od początku. Moja matka była podobna do mamy Kingi, o zgrozo myślałam, że więcej takich potwornych matek nie ma 🙁 nikt nigdy nie rozumiał o co chodzi mi z moją mamą, ją wszyscy lubili…wmawiała mi, że się „kurwie” i ” szlajam po krzakach” jak jeszcze nie wiedziałam co to znaczy. Ciągle kłótnie w domu i tak straszna nieprzewidywalność, potrafiła wybuchać płaczem i złością z byle powodów i szczerze mnie nienawidziła. Począwszy od tego, że powiedziała mi że byłam wpadkąi mnie nie chciała, całe życie zazdrosna o moją relację z tatą. Poniżała mnie na każdym kroku. Na zewnątrz udawała moją przyjaciółkę :/ ubierała się tak samo jak ja i czesała tak samo i wmawiała ludziom, że jesteśmy siostrami :/
4 lata temu poszłam na terapię, mam 26 lat , wyprowadziłam się 80km od nich dwa lata temu i nawet na święta nie potrafię tam pojechać. Nienawidzę jej za to jaka jest i jak mnie niszczy nadal i jest tak pusta i głupia, że tego nie widzi. I nienawidzę siebie że nie traktuje jej tak jak siępowinno bo matkę ma się jedną… przez nią nie mam przyjaciół. Nie umiem nawiązywać relacji z kobietami a mężczyźni prędzej czy później przekraczają granice 🙁 tak bardzo potrzebuje mieć przyjaciół …ale nigdy nie byłam sama, nie umiem, to zbyt przerażające
Nawet nie wiem jak mam zacząć… Trafiłam właśnie na tą stronę, ręce mi drżą i właśnie wymiotowałam. Ale może zacznę całą historię od początku.
Zawsze zazdrościłam koleżankom, których mamy były ich kumpelami, troszczyły się o nie i gotowały im dobre obiady. Moje wspomnienia z okresu, który nazywam 'dom’ były dużo mniej urokliwe, moja mama mnie nie akceptowała- do dzisiaj nie wiem dlaczego. Pod hasłami wielkiej macierzyńskiej miłości i troski raniła mnie i obrażała. Mój tata był najukochańszym człowiekiem na świecie, jednakże nie potrafił mnie przed nią bronić, zawsze siedział cicho i słuchał. Nasza rodzina była idealna, rodzice lekarze, trójka dzieci, z których każde miało swoją super funkcję- Zosia była inteligentna i mądra, Janek był dobry a Kinga była po prostu ładna. Chyba nie muszę dodawać, że moim najważniejszym życiowym celem było pokazanie, ze jestem coś więcej niż ładna. I nawet nie mogę określic czym jest to coś, bo próbowałam wszystkiego, by dorównać Zosi. Do tego doszła moja największa trauma, czyli molestowanie seksualne właśnie przez moją starszą siostrę. „Dom” był okropnym miejscem, do którego wracało się bardzo późno a wychodziło jak najwcześniej. W któreś wakacje, gdy miałam 15 lat, poznałam swojego pierwszego chłopaka, Pawła. I już wtedy wiedziałam, że jestem wyjątkowa(naprawdę tak to wtedy postrzegałam, jako wyróżniającą mnie wspaniałość). Nic nigdy nie zrodziło we mnie tak wielkiej pustki i cierpienia na przemian, jak właśnie związek. Czułam się z każdą chwilą gorzej, sparaliżowana lękiem, że jestem nieodpowiednia, ale zarazem, że nie mogę być przecież znowu odrzucona. Trwałam w tej relacji rok czasu. Pamiętam jak któregoś wieczoru wróciłam do 'domu’ po oglądaniu nad jeziorem gwiazd na niebie z Pawłem. Moja matka posadziła mnie w jadalni przy stole, zwołała resztę rodziny i posadziła w salonie tak, żeby mnie widzieli. Stała nade mną, kazała mi jeść tort a sama darła się:”Chodzisz po nocach z jakimiś biedakami, i kurwisz się po krzakach jak żul, skąd masz niby te badyle we włosach?jesteś normalna?”. Właśnie tak wyglądały, przez skrawek trawy we włosach, moje imieniny. Niedługo potem rozstałam się z Pawłem, nie mogąc już znieść swojej pustki, ale też presji ze strony matki, według której, by coś osiągnąć w życiu, musiałam znaleźć bogatego męża. „Dom” skończył się bardzo niespodziewanie, któregoś razu, gdy byłam na spacerze z tatą, oznajmił mi, że odchodzi. Od razu poprosiłam, żeby mnie też wziął, bo ja nie zostanę w tym miejscu. Po oznajmieniu matce, że odchodzimy mieszkaliśmy tam jeszcze dwa tygodnie. Z ręką na sercu mogę stwierdzic, że przeżyłam wtedy piekło. Moja matka zaczęła dużo pić, nachodzić mnie w nocy i wypytywać dlaczego jej to robię, doszło do tego, że ja nie chodziłam spać tylko siedziałam skulona na łóżku, czekając aż przyjdzie z kolejnym atakiem. Wiem, że to brzmi tak delikatnie, ale naprawdę to był bardzo ciężki czas i trudno mi oddać klimat tego, co się wtedy działo. Mój tata zachorował na depresję i świeżo po wyprowadzce całe noce spacerował. To była bardzo wietrzna jesień i tata wracając nad ranem opowiadał mi jakie drzewo byłoby idealne żeby się na nim powiesić. Nie dodałam, że chwilę przed końcem 'domu’ weszłam w swój następny związek, miałam 17 lat. Mój tata bardzo pilnował mojej seksualności, twierdził, że seks jest najważniejszy i kobieta do tego właściwie służy. Oczywiście słuchałam wiernie jego rad, czułam się bardzo źle, ale tak bardzo nie chciałam być zostawiona( a właściwie zdradzona, ponieważ mój tata miał 5 kochanek w trakcie małżeństwa, o których wiedziałam), że pozwalałam traktować siebie jak przedmiot. Ten związek był dużo bardziej bolesny niż poprzedni, ponieważ przeżywałam rozstanie rodziców i ataki mojej matki, która wypisywała mi smsy, że chce, aby mnie ktoś kiedyś zdradził. Kiedy się kłóciłam z Kamilem to chwilę później potrafiłam dosłownie leżeć na podłodze, chlipać i błagać, żeby został ze mną. W trakcie tego burzliwego okresu zauważyłam też, że zupełnie nie panuję nad swoimi emocjami. Byliśmy raz całą rodziną u terapeuty, żeby powiedzieć sobie nawzajem, co nas boli w naszych relacjach w trakcie rozwodu. Każdy kulturalnie wyraził swoje zdanie,a gdy przyszła kolej na moją matkę, zaśmiała się twierdząc, że ma tylko prośbę do mnie- żebym nie piła tyle i się nie kurwiła. Wybiegłam wtedy z sali i wydrapałam sobie rękę do krwi. To było takie miłe uczucie, bo ból zagłuszał te słowa w mojej głowie, które towarzyszyły mi od dziecka. Zapomniałam dodać, że ta terapia odbyła się w przeddzień moich osiemnastych urodzin, w które jak gdyby nigdy nic pojechałam do swojej matki, nigdy nie umiałam jej powiedzieć, że coś mnie boli. Kiedy rozstałam się z moim chłopakiem coś we mnie pękło- poczułam się wspaniale wolna. Porwał mnie wir imprez i niezobowiązujących relacji. Tak było aż do momentu, gdy na studiach nie poszłam na terapię. Rozpoznano mi borderlina i syndrom DDD. Początki? Dramat. Ale było tak cholernie warto! Lepiej rozumiem już siebie, pozwalam sobie na płacz i gorszy humor, biorę też leki antydepresyjne, żeby nie zostawał na zbyt długo. I poznałam wspaniałego chłopaka, który czekał na mnie cztery miesiące, ponieważ bardzo bałam się wejść w relację, gdzie będą emocje. Ale w końcu weszłam. I trochę żałuję. Michał jest rewelacyjnym chłopakiem, ale ja tak się okropnie boję zdrady i generalnie, że on mnie zostawi, że naprawdę go nienawidzę. Nienawidzę tego uczucia lęku, że dałam mu taką władzę, że może mnie porzucić. Roi mi się już w głowie, że to już zaraz się skończy, po nocach śni mi się jak jestem zdradzana, więc wolę nie spać wcale. Ale staram się o tą relację. Nic mu nie mówię, zachowuję się zwyczajnie, a jak jest bardzo źle(jak dziś) to po prostu się nie odzywam. Moja terapeutka pojechała na urlop, dlatego rozpaczliwie szukałam pomocy w internecie i trafiłam tutaj, a czytając wasze historie, jakoś tak Wam zaufałam. Piszę, żeby się wygadać ale chcę też pomóc, myślę, że mamy tu na pewno parę borderów w związkach? Przepraszam, jeśli ta historia była chaotyczna, ale chciałam przedstawić siebie, to kim jestem, byłam, z czego się to wzięło. Jest trochę długo, ale wierzcie mi skróciłam swoją historię do minimum 🙂 Ściskam Was serdecznie moimi drżącymi ramionkami, próbując ukoić napad histerii 🙂
Cześć, mam na imię Patrycja. Niebawem będzie dwa miesiące jak miłość mojego życia odeszła, stawiając mi diagnozę borderline, kwitując cytatami zaczerpanymi z bloga o odtrutkach na toksycznych. Ponad trzy lata znajomości i głębokiego uczucia oraz zrozumienia zakończyło się tragicznie. Przeżyłam traumę, ponieważ człowiek jedyny po moim ojcu tak bliski mojemu sercu a zarazem któremu zwierzyłam się ze wszystkich swoich intymnych tajemnic opisał moje wybryki borderlajnowskie i nazwał mnie „patologicznym borderlajnem” oraz że zniszczyłam mu 3 lata życia na jednym z portali społecznościowych. Bardzo to przykre. Opiszę, może kim jestem naprawdę…a mianowicie jestem DDA. Urodziłam się w domu alkoholików, gdzie niestety oboje rodzice nie żałowali sobie wódki. Mamy w zasadzie nie pamiętam, jedynie jako pijaną robiącą awantury, goniącą mnie z nogą w gipisie, wyzywającą i rzucającą we mnie nożem z zieloną jaskrawą rączką. Była piękną kobietą, pamiętam jak ją podziwiałam, kiedy rano szykowała się przed lusterkiem. Jednak nie miałam z Nią żadnej większej więzi. Ojciec z kolei to był mój bohater mimo, że alkoholik zabierał mnie wszędzie był świetnie wysportowany, chodził na rękach był naprawdę świetnie uzdolniony plastycznie. Był jedyną osobą która okazywała mi uczucia i miłość -tak jak umiał. Bolesne było to,iż jedyną osobą był na której spoczywały moje dziecięcie marzenia i pragnienia, w których upatrywałam szanse na normalne zycie. Niestety na jego czułość i wsparcie mogłam liczyć między jednym trzeźwieniem,a drugim,,miedzy sne, a piciem kolejnym. Szybko musiałam dorosnąć, dbać o dom sprzątać prać sobie ciuchy sama ustawiać granice, co mogę a czego nie,z podglądania innych dzieci i zachowań ich rodziców. Pilnowałam domu który był meliną, oj przewijało się ich troche. Mój dom zawsze był pełen pijaków, ciągłe libacje, nigdy nie wiedziałam obok kogo się rano obudzę. Byłam też molestowana przez jednego z pijaków, o czym nigdy nikomu nie powiedziałam, aż do niedawna. Kiedy byłam głodna sprzedawałam butelki na skupie, zamiast tego często jako pierwsza z rana stałam w kolejce do budki z lodami, jak to dziecko:)kiedy inne dzieci były wołane na obiad ja mówiłam ze tez ide, chociaz nikt nie wołał a w lodówce był jeden zielony ogórek po zjedzeniu którego udawałam jaka to pojedzona jestem. Wracając do ojca…mówił do mnie, że póki żyje nic mi nie grozi, jakby czuł, źe najgorsze dopiero przede mną. Pewnego ranka odkryłam, że ojciec się nie obudził, leżał zwrócony twarzą do ściany na drugiej połówce narożnika, wzbudziło to mój niepokój, wiec podjęłam próby obudzenia. Po kilku mocniejszych szarpnięciach ponieważ nie reagował, odwrócił głowę i swoje obie przykurczone dłonie skierował w moją stronę. Jakżesz wielkie było moje przerażenie zawołałam więc mame i „towarzyszy”i powiedziałam czego świadkiem byłam, rzecz jasna nie dowierzali…jednak odruchy się powtórzyły i wtedy się zaczęło….przyjechała karetka pamiętam jak lekarze chodzili obok badali go, po czym zabrali na noszach do karetki, pamiętam tylko stopy które widziałam z okna balkonowego ,a które było widać przez tylną szybę pojazdu. Nie wiedzieliśmy gdzie był, co chwile go przewozili z jednego szpitala do drugiego miał dwie trepanacje czaszki, nie chcieli mnie wpuścić na oddział bym mogła go zobaczyć.2 sierpnia1988 roku zmarł, a razem z Nim część mnie i mojego człowieczeństwa. Nie umiałam płakać. Zostałam sama z matką, która nie zwracała na mnie uwagi, liczył się nadal alkohol i libacje oraz konkubent. Oberwałam raz od niego i wiedziałam, że musze się ewakuować. Nikt jednak z rodziny nie chciał mnie wziąść do siebie, dla każdego byłam problemem przerzucali przy mnie na moich oczach odpowiedzialność na siebie ,babcie się broniły ,że za stare ,że nie dadzą rady, ciotki się kłóciły, w końcu już nawet do sąsiadów mnie chcieli oddać. Trafiłam w końcu do rodziny zastępczej do wujka, czyli brata mamy, jednak i tam nie zaznałam spokoju. W tamtych czasach ludzi się nie uświadamiało jak należy postępować z dzieckiem z patologicznego domu. Wujkowie często nie rozumieli moich zachowań miałam nerwicę chodziłam przed snem po kilkadzieścia razy do ubikacji bo miałam parcie na pęcherz, oni mnie za to strofowali, często tez straszyli ze mnie do mamy oddadzą jak będę niegrzeczna, byłam obiektem sporów w rodzinie. Nie miałam spokoju, wciąż słuchałam jaka moja mama jest niedobra ,bo nawet nie dzwoni, wciąż słyszałam jak się kłóci ciotka z babcią o pieniądze na mnie a przecież wujkowie dostawali sporo kasy z tytułu ze tam byłam. Babcia która w Niemczech mieszkała, mówiła,że wszystko co robi to dlatego, bo przysięgała mojemu ojcu na łożu śmierci i tak cały czas wysłuchiwałam jaka to jestem dla nikogo nie ważna niepotrzebna i niekochana, a na końcu okazało się ze i rodzina zastępcza miała mnie jedynie dla korzyści finansowych. Nie chciałam, żeby narzekali a chciałam, żeby byli ze mnie dumni, nie było ze mną żadnych problemów, uczyłam się bardzo dobrze, nigdzie nie wychodziłam, nie chodziłam na dyskoteki nie piłam nie paliłam nie ćpałam, marzeniem moim było iść na medycynę….i jak się okazało to była broń wymierzona w moja stronę Ciotka zazdrosna o to ze jej dzieci, moje kuzynostwo nie mieli takich ambicji robiła wszystko bym nie mogła swojego marzenia zrealizować-nie wytrzymałam wpadłam w anoreksje i tym razem nie odczuwałam troski o mnie,ale o to co ludzie powiedzą ,że mnie wzięli i zagłodzili .Nigdy nie czułam ,żebym była dla kogoś wystarczająco ważna. W końcu przyszedł czas na pierwszego chłopaka, z bardzo bliskiego sąsiedztwa. Jego mama nastawiała mnie przeciw rodzinie, broniła moich praw i takim sposobem szybko zostałam wyrzucona w wieku 20lat przed samą maturą, bo kończyłam technikum chemiczne z domu w jednej dosłownie parze ”potarganych żółtych majtek ”i ze wszystkimi książkami jakie miałam w szafce. Wszystkie kołdry, śpiwory i inne przedmioty,które były kupowane za pieniądze z renty po ojcu, bądź dla mnie z tytułu rodziny, bądź przez babcie okazały się już nie być moje. Zaczęło się wynajmowanie pokoi u obcych jak się później okazało „psychicznych” ludzi ,bo albo stara niewyżyta panna, albo wdowa co to nigdy dzieci nie miała zazdrosna o moja młodość i urodę. Nienawidziłam tego okresu w życiu nie miałam swojego miejsca spędzałam noce na klatce u chłopaka na schodach bo nie chciałam iść do wynajętego przerażającego mnie pokoju. Chciałam wyjechać do babci do Niemiec,ale ta powiedziała, że jak jeszcze raz z takim pomysłem zadzwonię to zmieni nr telefonu i ślad po nie zaginał. Zaczeły się problemy w związku chłopak nie chciał pracować a ja studiowałam geodezje, ciężko było spłacać kredyt mieszkaniowy studia i opłaty bieżące ,on twierdził ze się uczy-studiuje, bieda była taka ze do jego rodziców jeździliśmy na rowerze na obiady. Czara goryczy sie przelała, kiedy poszłam na staż poznałam wówczas przyszłego męża. Tutaj nie było lekko. Teściowie- ludzie ze wsi, mieszkający w miescie od początku mnie nie akceptowali, teściowa wyzywała od k…przyzwyczajona do takiego traktowania i mało świadoma uważałam ze tak już musi być. Chciałam wyjść za mąż, latka bowiem leciały a rowieśnicy się żenili, ja po 7 latach w poprzednim związku nie chciałam replaya i znowu zostać sama tylko chciałam mieć rodzinę i przynależność wreszcie gdzieś do kogoś…jakżesz to był wielki błąd. Od początku czułam, że mąż jest z innego świata niż Ja, że nie pasujemy do siebie rodzina często ubierała maski na twarz udawała kogoś innego, przy rodzinnym stole nie było się do kogo odezwać. Teściowa nigdy serca nie okazała. Ekstremum osiągnęła kiedy się urodziła córka, byłam ciągle krytykowana wszystko dosłownie było źle, żle nosiłam, źle bawiłam karmiłam szczepiłam, zły lekarz…..blabla-tymczasem mąż….no właśnie mąż siedział cicho bo bał się sprzeciwić matce, oddaliłam się od niego w międzyczasie rozpoczęłam prace w firmie o charakterze delegacyjnym, w której poznałam jego….młodszego, pojawił się w okresie największej samotności i opuszczenia, delegacja stała się sposobem na życie uciekałam od męża do niego. To były najpiękniejsze chwile, nigdy z nikim i przy nikim tak się dobrze nie czułam jak z Nim rozumieliśmy się doskonale. Sytuacja nie była jednak zdrowa w tle była moja rodzina mąż dziecko i jego rodzice, którzy przez ponad trzy lata Naszej znajomości nie zechcieli mnie poznać. Chłopak chciał zerwać kilkakrotnie, ale ja na to nie pozwalałam walcząc jak lwica o Nas związek.Za którymś jednak razem mózg przyjął do wiadomości, że nie będziemy razem i zaczęłam się z tym godzić ,a wówczas nastąpił nieoczekiwany zwrot, chłopak zaczął się starać jak nigdy dotąd i mówić poważnie o Naszym związku. Zaczęły się rozmowy o rozwodzie, jak to wszystko pogodzić bo w końcu oboje w delegacji, jak ułożyć Nasze wspólne życie.
W tle mojego mózgu i miliona myśli zachował się obraz zawiedzionej małej Patusi, której nie wolno było nikomu zaufać i zaczął się dramat, im bliżej on był mnie tym dalej ja chciałam uciekać, im bardziej zdawałam sobie sprawę,że go kocham i już jest głęboko w moim okaleczonym sercu tym większy czułam ból, zaczęłam się dystansować w międzyczasie rozpoczęłam terapie DDA oraz swoją działalność.
Nie wierzyłam, że ktoś może mnie pokochać prawdziwie i szczerze. Zawsze bowiem uważałam, że na miłość trzeba zasłużyć, każda dziewczyna wydawała mi się lepsza ode mnie, bo była z normalnego domu i przejawiała zachowania normalności której mi brakowało. Każda była ładniejsza, miała więcej do zaoferowania, choćby dom swój, swoich rodziców, kazda była zgrabniejsza, mądrzejsza. A ja? walczyłam ze swoimi demonami! skończyłam dwa kierunki studiów zrobiłam uprawnienia, dbałam o siebie czytałam dużo, byłam niesamowicie pracowita i ambitna. Wszystko zdawałam w pierwszych terminach perfekcjonistka. Uważałam, że tylko zdobywanie „mont everestów” będzie budować moje poczucie wartości, wciąż niedowartościowana oddalałam się niedowierzając w czyjeś uczucia. Przeprowadził się w moje okolice wynajął mieszkanie, kupił na kredyt które się buduje, które miało być Nasze, a ja zamarłam…zaczęłam uciekać pomieszkiwałam i wróciłam do domu…nieeeee nie do męża ,ale do domu. Terapia zmieniała sposób myslenia, dawała ujść lękom, ale jednocześnie dyktowała potrzebę zdystansowania się by podjąć decyzje w fazie gotowości. Liczne problemy z firmą moją,a także jego w pracy i ze mną i z jego rodzicami którzy nie akceptowali tego związku…Nas zniszczyły. Wtedy dowiedziałam się ze jestem borderline, chciałam żeby był ze mną i żeby nie był, kochałam go a jednocześnie nie znosiłam za to ze go pokochałam, bo bałam się bólu takiego jacy sprawiali mi wszyscy których kochać chciałam. Bosze co za wariactwo on ciął sobie rękę i skrobał moje imię a ja uciekałam becząc w rozpaczy do poduszki. Zerwał, odszedł, koniec.
Dzięki tej znajomości wiem ze jestem border, nie panuje nad emocjami, wybucham, złoszcze się i o wszystko mam pretensje. Kiedy zrywał uciekłam z nożem, nienawidziłam siebie za to ze zniszczyłam cos co była dla mnie takie ważne. Jestem tchórzem nie byłam w stanie sobie nic zrobić. Pojechałam za nim 300km do domu ,ale on nasłał na mnie policje. Nie mam wątpliwości ze mocno mnie kochał. Cały czas słyszałam głos w głowie, że nieeee niemożliwe ze on mógł by Ciebie pokochać. Teraz wiem ze kochał.
Jestem świadoma swojego zaburzenia, mogę jedynie mieć nadzieję ,że nie jest ono tak głębokie abym nie mogła sobie z Nim poradzić, poszłam do psychiatry mam leki antydepresyjne, rozpacz nadal jest lecz nieco uśpiona. Przede mną ciężka droga…z reszta nie pierwsza, podjęłam decyzję ku zmianie, leczeniu się i poprawie jakości swojego życia. Co będzie? tego nie wiem, wyjdę z tego wyszłam sama z anoreksji wyjdę z bordera też.
Czym jest borderline? wg mnie to kompilacja wszystkich tych emocji, które są tworem Naszego życia, kiedy każdorazowo z otwartym pełnym wiary sercem podchodzisz do drugiego człowieka, kiedy jesteś gotowy na bycie kochanym i by kochać, w zamian dostajesz kopa i to bolesnego! jesteś biczowany jeśli nie fizycznie to psychicznie, duchowo cierpisz, bo chcesz kochać, a zaczynasz nienawidzić.
Blog toksyczni….ja się jeszcze kiedyś do niego odniosę…ofiary są bowiem ofiarami ofiar.
Dziękuję Anno za dobre słowo. Ostatnio odnalazłem jakiś cel do którego zacząłem dążyć i to mi dużo pomaga, nie będę mówił jaki to cel bo nie chcę zapeszyć. Najgorsze jest to, że sam muszę się uporać ze samym sobą a jest to cholernie trudne, nie będę opowiadał swoim bliskim o swoim samopoczuciu bo i tak mogą tego nie zrozumieć więc zwyczajnie im mówię, że wszystko jest w porządku chociaż w głębi jeszcze czuję chaos jaki we mnie panuje. Mam nadzieję, że wszystko ci się ułoży tak jakbyś sobie tego życzyła i reszcie ludzi zaglądających na forum życzę tego samego. Pozdrawiam
W końcu wydostałem się na górę, długo dzukalem drabiny na dach tego miejsca.
Chciałem wam wszystkim powiedzieć byście zeszli nna pięterko do pokoików w ktorych jest dużo ciepła i zrozumienia. Na forum jest bezpiecznie.
Zapraszam w imieniu wszystkich którzy je tworzą. Śmiało!!!
Jesteśmy dzielnymi i cudownymi ludźmi którzy nie chcą kontynuować swojego ( zazwyczaj nie swojego piekła). Chodźcie, rozgośćcie się, zrobię kawkę i pogadamy.
Razem raźniej, przyjemniej i bezpieczniej.
Michał 37 lat właśnie dostałem diagnozę borderline, od 16 roku życia depresje postawione 3 diagnozy, ostatnia CHad która mi nie pasowała. Za mną krwawe związki i odrzucenia. Kolejne zmiany pracy i porażki. Dziś już wiem że spier…m swoje życie. Nie mam domu, dzieci i kariery. Co będzie dalej ? Zastanawiam się nad sensem dalszej egzystencji, traumy z dzieciństwa i świadomość że żyję tylko dzięki swojemu bijącemu sercu bo w głowie jest tylko pustka i już żaden antydepresnat nie zadziała, bo brałem już wszytsko…… Wychodziłem z różnych dołów ale teraz jest inaczej z roku na rok jest ciężej.
Jędrzej dobrze sobie radzisz i powoli zaczynasz rozumieć siebie ,bardzo się cieszę ,ze nauczyłeś się walczyć z destrukcja i umiesz radzić sobie z chęcią ciecia i myślami samobójczymi..Zdarzają się trudne dni gdy opadamy z sił ale najważniejsze że walczysz.I masz już swoje małe zwycięstwa.Dużo sił ci życzę i wytrwałości nawet jak upadniesz to się nie każ za to tylko ciesz się że malutkimi kroczkami idziesz do przodu.Ja dziś mam terapię dlatego nie śpię , bo przypominaja się zdarzenia z przemocy .Które potem omawiam z terapeutką.Większość zdarzeń już wywaliłam i czuję ulgę oraz jakbym zrzucała ogromny ciężar z barków.Odkąd zaczęłam je wywalać przestałam mieć koszmary o przemocy.Także idę do przodu małymi kroczkami .Ściskam wszystkich i życzę miłego dnia;-))
Singielka. Zaloguj się na forum … To chyba miejsce dla osób które szukają grupy ludzi z którymi mozna porozmawiać o wszystkim
http://www.forum.pogranicza.pl
Wszyscy jesteśmy tutaj 🙂
Witam ponownie!
Szkoda ze nie ma tutaj jakieś jeszcze większej komunikacji z Wami wszystkich KOCHAM TA STRONĘ. Wszystkich którzy tutaj są i piszą. To mi daje siłę do walki o siebie. W końcu nie czuję się sama. 🙂
Dzięki
Pozdrawiam.
Singielka:)
Witam wszystkich ponownie! Singielka:)
U mnie jest lepiej, trochę. Staram się o terapię grupową. Mam nadzieję, że dostanę się tam.
Co do moich postępów to nadal wyzwala we mnie strach moja własna matka.Są dni lepsze i gorsze.Chociaż wiem ze, to jej choroba. Wybaczyłam jej, ale wole omijać ją ogromny łukiem. Wytoczyłam jej ogromną armatę – granicę. NIE ODZYWAM SIĘ DO NIEJ nie rozmawiam z nią wcale. i nie życzę sobie z nią kontaktów. Rodzice się rozejdą do konca, jestem dumna z tego bo doprowadziłam do tego. Odejdę z domu rownież zaraz po terapii grupowej.
Dziękuję za słowa otuchy Aniu. To czego w domu się najbardziej boje to bycia sobą i mówienia o sobie Tak samo jak Ciebie Aniu nie traktowan moich emocji poważnie nauczono mnie, że „przesadzam”. Ciągle mnie traktuje Ojciec jak małe dziecko, ale już mu się nie zwierzam. Wolałabym poznać „paczkę ludzi” z którymi mogłabym rozmawiać o swojej chorobie. Bardzo chcę poznawać nowych ludzi, „wyjść na niepodległość”.
Zapraszam do kontaktu.
Kolejne świadectwo. Dziękuję Ci za to… Halooo ziemia ! Czy czytacie te optymistyczne historię ? Czy teraz wiecie…że warto się leczyć. Wiecie, że można zdrowieć… ?
Kocham to miejsce bo jesteście tutaj .
Współczuje ci Singielko właśnie jestem po kłótni z matka rano wyzwała mnie od wariatek teraz od kurew napisałam do mojej bliskiej osoby ze wychodzę .On napisał bym wróciła ze jest na skeypie bo jest za granica w domu momentami jest bardzo ciężko ,ale widzisz terapia zmodyfikowała moje mechanizmy obronne.Zamiast wyjść i się szlajać cała noc jak robiłam to kiedyś napisałam mu ze potrzebuje wsparcia choć dla mnie to porażka w mojej w w głowie przyznanie się ,ze potrzebuje pomocy.A kiedyś bym się pocięła to jest właśnie modyfikacja zachowań tych mechanizmów ucieczki zamiast odreagowywać my w końcu mówimy o tym co złego ,czego się boimy..Mnie rodzice nauczyli milczeć o wszystkim i tak się zamknęłam .I nawet teraz jak jest ciężko mi prosić o pomoc.Tez na terapii miałam momenty że nie pomaga to nasze emocje powodują mamy ich nadmiar ,ze widzimy nadmiarowo ,jeszcze gorzej jest uwierzyć w cokolwiek dobrego gdy np mamy kiepskie środowisko .Ty mówisz ze mieszkasz u rodziców ja też muszę na razie i nieraz jest bardziej ciężko to nauczyłam się mówić a nie zamykać uciekać .I powiem ci, że mi lżej .Nie musi to być partner może być przyjaciel ,komu ufasz ważne by nie być samej z tymi emocjami zwłaszcza jak ciężko w domu .Pisz tu jak zle .W terapii naszej ważne jest właśnie zmienianie tych mechanizmów czyli radzenie sobie w kryzysach ,mówić zamiast się okaleczać pic.Opracowanie sposobów bezpiecznych na destrukcje która w nas jest silna jak żle w domu by radzić sobie z emocjami które są bardzo silne..Wybaczenie sobie i zrozumienie całej tej sytuacji rodzinnej..Najważniejsze by nie być samej jak masz ciężkie środowisko.Dużo sił ci życzę ,i Cię mocno przytulam bo rozumiem co czujesz mam tak samo w domu.Ale dzięki tej terapii mi lżej .Więc nie przejmuj się ze masz takie myśli tez miałam ale jak zobaczysz ze twoje zmiana zachowań coś zmieni na lepsze że poczujesz się lepiej mimo ,że ciężko już tak nie będziesz myśleć Bo to co tam się nauczysz pomoże ci w tym trudnym środowisku.Wierze w Ciebie nie daj się i pisz tu zawsze gdy potrzebujesz.Ja dziś napisałam wam i jemu .A kiedyś pewnie bym się pocieła i myślała by się unicestwić.
Witam. Mam na imię Jędrzej i mam 32 lata, za sobą cztery próby samobójcze, pociąłem się cztery razy i jeden z nich był do tego stopnia mocny, że ratownicy jawnie powiedzieli, że gdybym nie zadzwonił po pogotowie to byłoby po mnie, do tego jestem uzależniony od alkoholu oraz narkotyków. Wszystko rozpoczęło się niewinnie w wieku trzynastu lat rozpocząłem eksperymenty z narkotykami i alkoholem, wykańczałem samego siebie poprzez branie i picie do tego stopnia, że pojawiły się problemy prawne. Mam za sobą krótki pobyt w więzieniu, pięć terapii odwykowych oraz dwa pobyty w psychiatryku. Obecnie jestem w trakcie diagnozowania, przyjmuję leki psychotropowe i uczęszczam na terapię. Jest trochę lepiej, nie mam już tak drastycznych zmian w nastrojach, staram się zastępować zachowania destrukcyjne tymi bardziej normalnymi, dużo pomaga mi muzyka oraz zdobywanie wiedzy na temat tego zaburzenia, ponieważ czuje, że im bardziej rozumiem to schorzenie tym bardziej mogę sobie z nim radzić. Oczywiście bywają dni, że nie mam na nic siły i najchętniej zamknąłbym się w domu i odciął od całego świata ale wiem, że to są tylko przejściowe stany i one miną i za chwilę będzie już lepiej. Najważniejsze, że już się nie tnę i nauczyłem się zastępować myśli o samobójstwie czy zrobieniu sobie krzywdy tymi bardziej normalnymi, zawsze kiedy pojawiają się te myśli staram sie zastapić je na przykład myśleniem o swoich zainteresowaniach lub zrobieniem czegoś innego, mam świadomość, że tego nie wyplenię ale przynajmniej staram się wyjść z tego wszystkiego.
Na razie tylko tyle przyszło mi do głowy, ja dopiero raczkuję w tym zaburzeniu i jeszcze nie wszystko jest dla mnie jasne przez co ciężko mi przychodzi opisywanie jakie emocje temu towarzyszą, mam duży kłopot z rozpoznawaniem tych emocji, na pewno umiem rozpoznać niepokój i to duży niepokój ale uczę się tego na terapiach.
Pozdrawiam wszystkich i życzę wam wszystkim wyjścia z tego wszystkiego bo można.
Witam wszystkim.
Będę nazywać się singielką. Mam 38L. Od zawsze czułam się źle w swoim życiu. Moja choroba to wina moich rodziców. Zostawili mnie bardzo wcześnie, nie dali mi ciepła zrozumienie bezpieczeństwa, związania emocjonalnego…Matka była zimna i nie obecna w moim życiu. Ojca nigdy nie było w domu zawsze dużo pracował. Nie nawidziałam przez dłuższy czas swoich rodziców. Oni mnie przeprosili za wszystko co było kiedyś, ale to i tak nic nie zmieniło w moim życiu. Nadal jestem sama z tym wszystkim co jest we mnie. Ten mój świat-zaburzenia osobowości typ bordeline. Chodzę na terapie, ale podobno kręcę się w kółko. Jakoś ciągle czegoś szukam… może winnych tej mojej choroby..
Doszłam do wniosku,że już czasu nie cofnę, ale nadal ta choroba jest we mnie. Najgorsze jest to że mieszkam nadal z rodzicami. Najgorsza jest matka, u której podejrzewam tą samą chorobę albo coś gorszego. Jest bardzo oschła, zimna nie potrafi wyrazić swoich uczuć. Nie chce mieć z nią żadnych kontaktów. Ojciec nadal pracuje dużo-być może ucieka w pracę. Chodzę na terapię,ale jakoś nie czuję ,że ta terapia mi cokolwiek pomaga…
Pozdrawiam.
Dla takich wpisów warto prowadzić tę stronę. Jak to czytam to aż mi się serce raduje. Dziękuję Ci za to, że dałaś nadzieję innym..to bardzo ważne. Bardzo !
Pisz ile chcesz . Wpadnij do nas na forum. Pozdrawiam.
Dla takich wpisów warto prowadzić tę stronę. Jak to czytam to aż mi się serce raduje. Dziękuję Ci za to, że dałaś nadzieję innym..to bardzo ważne. Bardzo !
Pisz ile chcesz . Wpadnij do nas na forum. Pozdrawiam.
Hej
Jestem Anna 35lat Kołobrzeg mama Julki jestem po ojomie 5ms ciąży zatrucie ciążowe zespól Hellp 50% szans na przeżycie.Nie chciałam być mamą z borderem ale byłam w sadystycznym związku miał shizofrenię myślałam spokojny to mnie wyciszy .Po roku już było zle ukrywał przede mną ,że bierze dopalacze.Stąd u niego pojawiła się agresja i bicie mnie znienacka i i zmuszanie do seksu chorego z najbardziej obrzydliwych pornosów .Robiłam to bo się bałam jest wielki ja ważyłam 48 kilo głodziłam się on 180.Uciekłam od niego po OJOMIE jak wróciłam i znów mnie uderzył a nic nie pamiętałam ze złych zdarzeń ,bo byłam w śpiączce tydzień.Dziecko miesiąc .Jak od niego uciekłam zaczęłam chodzić na terapie czyli w 2012 .Przez dwa lata ciężko pracowałam nad sobą i mam opanowaną destrukcje wiem co robić jak mam myśli samobójcze ,chęć cięcia .A borderline zdiagnozowano u mnie w 2007 z tymże miałam iść do Krakowa ale w rok po rozmowie na Babińskiego pozniej była ciąża i już nie było jak.Bo w ciągu 2lat od wizyty miałam tam być.Musiałam wrócić do rodziców rodzice przemocowi i był cięższy okres w domu teraz w 2017 .Dla bezpieczeństwa byłam w szpitalu .Po wyjściu psychiatra stwierdził nie mam bordera dostałam inne leki zwiększone dawki.Dalej chodzę na terapie .Przed ojomem miałam 14prób samobójczych zawsze ktoś mnie ratował .Chce wam dać nadzieje ,że można z tego wyjść ale trzeba się zaprzeć i nieraz walczyć samej ze sobą.Dlaczego postanowiłam się leczyć bo byłam zmęczona ciągłymi huśtawkami .okaleczeniem,próbami samobójczymi i myślami .I wtedy zaczęłam walczyć choć nieraz upadałam ale gdy walka trwa cieszcie się z każdego zwycięstwa po upadku wstawajcie i idzcie dalej.Z każdym upadkiem i wstawaniem będziecie mądrzejsi o wiedzę jak sobie radzić i silni bardziej.Ja teraz pomagam mojej młodszej koleżance ma 22lata i border u niej chula dzięki temu że jej nie odżuciłam gdy się cięła.Byłam z nią w każdej chwili ciecia wyszła z tego Jestem z niej dumna..Popadła w alkocholizm ale teraz tez jest w terapii w szpitalu bo uświadomiła sobie że w końcu się zabije.Jest moja przyszywana siostrą która kocham i nigdy nie odrzucę cokolwiek w chorobie zrobi bo znam to od podszewki destrukcje.Miałam to szczęście ,ze nie popadłam w żaden nałóg używek mam silna wole.Nie umiem tu pisać to mój pierwszy post ale chciałam to w końcu wywalić .Mam nadzieję ,ze komuś pomoże da nadzieje .Terapeutka mi powiedziała ze zdobyłam narzędzia do walki z borderem i umiem z nich korzystać.Obecnie mam ptsd ,osobowość chwiejną emocjonalnie typ unikający .Sił wam życzę kochani.Mam nadzieję ze jakoś to się bo bardzo chce pomóc swą wiedzą.
Aga. Potrzebujemy Cię na forum.
Wspieramy się tam w trudnych momentach oraz tworzymy swego rodzaju zwartą spoleczność.
Potrzebujemy takich ludzi jak ty aby motywować.
Jest tam kilka osób w podobnym wieku co Ty…każdy z nas tam dotknął dna.
Teraz wszyscy Idziemy do przodu.
Zapraszamy Cię.
Wow. Mocna historia jak na Twój wiek. Nigdy nie brałam narkotyków i nie wiem jakie spustoszenie one sieją. Ale wiem…że trzeba poczekać z minimum rok po takim tyraniu organizmu… Daj sobie trochę więcej czasu. Wiesz… Nie da się chyba odzyskać życia sprzed brania narkotyków. Jesteś teraz zupełnie innym człowiekiem
Wydaje mi się jednak, że możesz mieć życie o wiele lepsze niż przed. Świadome….
Ja tak miałam..dużo piłam alkoholu i się wyniszczałam…też marzyłam o powrocie do przeszłości. Teraz mam 30 lat prawie..10 lat leczenia prawie i moje życie jest o wiele wiele lepsze niż to przed tymi jazdami autodestrukcyjnymi..I takich osób jest mnóstwo. Co masz robić ?
Żyć. Bo i tak nie masz innego wyjścia 🙂 żyj jednak tak jakby czekało Cię dopiero to prawdziwe życie…i tak właśnie będzie. Ono się dopiero zaczyna dla Ciebie..
Miłość
Dorosłość
Założenie rodziny
Studia
…
Tak. Będziesz szczęśliwy ! Teraz to Ty musisz się podnieść nie tylko psychicznie. Ale i zregenerować mozg…ciało.
Wpadnij na forum. Zarejestruj się i dodaj link do swojej historii. Po czym dołącz do dyskusji 🙂 pozdrawiam
Przestałem ćpać. Co dalej? Czy wrócę do dawnego życia?
Witam,
A więc mam 18lat i odstawiłem amfetaminę, ćpałem przez ok. roku (nie było to codziennością ) i nie mam już żadnej potrzeby ponownego zażywania jej, mogę powiedzieć że nie mam nawet ochoty ani chęci na branie, wiem że na pewno już do niej nie wrócę.
Uzależnienie samo znikło.
Nie ćpam już 5 miesięcy!! 😀 😀
Chodzę od jakiegoś czasu do Monaru, rozmawiam z psychologiem i żale się jemu że nie mam na nic chęci i ochoty, tak jak bym niczego nie potrzebował, zero zainteresowań i motywacji. W szkole na lekcjach już się nie skupiam jak wcześniej i do szkoły też za bardzo nie chce mi się chodzić. A został mi przecież ostatni rok :-/
Gadanie z kolegami też się jakoś pogorszyło :-/
Brałem psychotropy przepisane od lekarza bo pojawiła się depresja, nic mnie za bardzo nie cieszy i takie tam .. wiadomo jak wyżej napisałem.
Po paru dniach rozmowy z psychologiem postanowiliśmy że najlepszym wyjściem będzie więc udać się do szpitala psychiatrycznego gdzie przesiedzę maksymalnie 14 dni.
Wytrzymałem 10 dni, ale wypisałem się na własne żądanie, co prawda lepiej było mi może po psychotropach ale nawet nie chce mi się już ich brać :-/
Nie mam ochoty :-/
Efekty brania tabletek tylko mnie uspokajały i chciało mi się spać.
Po wypisaniu się nikt w szpitalu mi nie powiedział co mam dalej robić…..
Kolejna opcja jest taka którą uzgodniłem z psychologiem jest OŚRODEK TERAPEUTYCZNY
chociaż co prawda nie jestem uzależniony bo tak jak wcześniej wspomniałem nie mam nawet ochoty ćpać (chyba mi się znudziło no nie wiem ) nie chcę i już.
Tak wiem głupi byłem sięgając po to GÓWNO, nie wiem co mnie nawet skusiło, może chciałem zaszpanować nie wiem… Wziąłem raz potem chciałem jeszcze… Było to dla mnie przyjemnością ale jak mówiłem rok i przestałem. Nie miałem pojęcia wcześniej o skutkach ubocznych. Pewnie nawet jak bym wiedział olał bym to, powiem tylko że żałuję.. Straciłem tylko na tym 27kg i całe te szczęście które wcześniej miałem zanim zacząłem ćpać.
Chcę tylko aby ktoś mi napisał …. Jak odzyskać dawne życie (takie w którym się czułem przed ćpaniem) czy jest to możliwe ??.
Czy ten ośrodek jest dobrym rozwiązaniem ???!!!
Mówiąc jeszcze, zanim zacząłem ćpać byłem osobą dowcipną, pełną życia i energii, kochałem być w centrum uwagi jak i również byłem zawsze duszą towarzystwa. Zawsze miałem uśmiech na twarzy.
Niestety teraz już nic z powyższych rzeczy nie jest już takie same….
Chcę być tylko taki sam zanim jak przed ćpaniem ….
TO JEST MOJE JEDYNE MARZENIE I NIC WIĘCEJ MI NIE BĘDZIE POTRZEBNE.
Witam.Bede sie nazywal powiedzmy Markopolo.Mam 37 lat ,jestem ze slaska i nie mam zdiagnoaowanej choroby.Jednak wiele z symptomow przypomina mi wlasnie ta chorobe.Od zawsze wiedzialem ze cos jest ze mna nie tak.Dlaczego?Moje zycie jest pokrecone choc ostatnie lata jest troche lepiej ale przede mna jescze wiele lat pracy nad soba .Wiele zrozumialem ale wiele jeszcze pracy przede mna.Problemy zaczely sie od Technikum.Pierwsze odciecie sie od ludzi od swiata.Proba zainteresowania swoja osoba najblizszej rodziny a w zasadzie rodzicow ktorzy nie rozumieli wtedy i nadal nie maja zielonego pojecia co sie ze mna dzialo i dzieje.Moze nie chcieli tak naprawde wiedziec poprostu.Wiec pierwsze zalamanie ,depresja pojawilo sie w wieku 17 lat.Chcialem sie schowac uciec zamknac przed wszystkimi i wszystkim.Cierpialem .Brak rozmow z kimkoliek o tym co sie dzieje ze mna a szczegolnie z rodzicami.Oni nie potrafia rozmawiac o wnetrzu,o uczuciach o moich uczuciach ,bolaczkach o tym co mysle co lubie .To bol taki pierwszy krzyk o pomoc.Swoim zachowaniem wolalem o pomoc ,o to zeby mnie ktos zrozumial ,pomogl uporac sie z tym wszystkim co bylo we mnie .Bol,strach,niepokoj zlosc pozniej nienawisc,Niszczylo mnie to i czasem zdarza sie ze nadal mnie to niszczy i wszystkie relacje jakie mam.To tzw epizody. W domu zawsze byly klotnie o to o tamto o mnie ,ocenianie z gory mnie innych.Balem sie strasznie jako dziecko jak rodzice sie klocili jak dochodzilo czasem do rekoczynow ,jak ja bylem karany przez matke fizycznie za swoje ….wlasnie za co ?Za to ze bylem dzieckiem,za to ze wszystkiego nie rozumialem ,za to ze nie potrafilem lub nie nauczono mnie i nie pokazano ze mozna inaczej.Problemy jakiekolwiek, rozwiazywalo sie u mnie w domu w atmosferze klotni niepokoju strachu i nienawisci czesto,zlosci.Zawsze musial byc winny .Zawsze.Uczestniczylem w tym nie rozumialem tego ,uczylem sie od nich zachowan z ktorymi walcze dzisiaj zeby nie byc tak jak oni dla mnie byli.Ojca sie balem,panicznie znecal sie psychicznie nade mna i siostra.Kiedy tylko nadazala sie okazja wysmiewal sie z nas np.ze siostra zle ustawia wargi na ustach ,ze ja czegos nie potrafie lub cos sknocilem.CiaGLE UBLIZANIE I POWODOWANIE ZE CZULEM SIE GORSZY ,NIEPOTRZEBNY i niekochany.Jednym slowem czulem sie niekochany przez swojego ojca do tego stopnia ze go w pewnym momencie zaczalem nienawidzic ze nie akceptuje mojej osoby ze wszystko mu przeszkadzalo a najwiekszy ubaw mial jak ja uciekalem w obrazanie.Oj cieszyl sie mowil;zas sie obraziles hi hi mial ucieche ze doprowadzal mnie do takiego stanu ze bylo mi wstyd samego siebie ,zaczalem powoli nie kochac siebie,nie lubiec a potem nienawidzic siebie.Zdazalo sie to czesto.Nie bylo mi wtedy nic tlumaczone.o jakims przytuleniu ktorego tak bardzo potrzebowalem nie bylo nigdy.Mama mowila wtedy -zostawcie go przejdzie mu .On sie tylko obrazil bez powodu oczywiscie.Cholerne potwory!Odkad pamietam ojciec roznil mnie i siostre na wszystkie sposoby ,jak tylko mogl.To byla jego jedna z wielu uciech jaka mial.Wiecie jak kota bral na rece niby tulil go glaskal a za chwile podrxucal go psowi zeby sie gryzly i walczyly .Jaki on byl wtedy szczesliwy….Tak tez obrazowo bylo ze mna i z siostra .Tak nas traktowal.
Wracajc do historii z Technikum.Nie radzielem sobie w trzeciej klasie,zaczely sie problemy.Nie chcialem isc do szkoly.Mama sie wsciekla i mnie kilka razy w twarz uderzyla mowiac pojdziesz i koniec,nie interesuje mnie ze ci sie nie chce .Nie chciala slyszec ze jest mi zle ze sie zle czulem ze bylem rozwalony od srodka i tak naprawde nie wiedzialem co sie ze mna dzieje.Pozniej byl jaki dziadek psychiatra i przepisal mi jakies tabletki rozowe.Problemy prawdziwe dopiero mialy nadejsc….to taki malutki poczatek bardzo uubogo napisany.Chce wam naswietlic troche w jakich warunkach mnie wychowano.
Moje zycie teraz.Jestem po rozwodzie ,jest syn z pierwszego malzenstwa ,potem kilka dziewczyn z ktorymi ja oczywiscie zerwalem pierwszy odchodzac w klotni i niezgodzie obwiniajac za wszytko oczywiscie partnerki .Znajome prawda?ok.Spotkalem na swojej drodze osobe z ktora jestem obecnie w zwiazku malzenskim.Ona tez rozwidziona z powodu przede wszystki alkoholizmu jej partnera ,bicie ,zdrady pozniej.Ma syna z porzedniego malzensstwa ,mieszka z nami.Poczatek jak zawsze slodki ,sielanka az do pierwszego epizodu ,drugiego i kolejnego.Zdecydowalem sie na terapi-nurt Gesztalt.Trwala kilka lat ale w pewny momencie ucieklem z niej.Dlaczego nie wiem.Balem sie mialem dosc juz ,jakos bylo nietak jak powinno byc.Tak mi sie wydawalo,ok U mnie wystepuje z tego co zaobserwowalem-samodestrukcja poprzez palenie ,onanizm i duzo sexu,zamkania sie w sobie.Ni potrafilem sie cieszyc z urodzin ze swiat uciekalem i nadal mi w zasadzie to zdarza.Ostatnia ucieczka do tzw.Samotni czyli pokoju na parterze trwal 5 miesiecy.Bez zony dzieci sam .Chcialem dac mojej zonie nauczka ,ukarac ja za to ze nie potrafimy sie dogadac ,ze ja sie staram a ona mnie nie slucha co do niej mowie i czego od niej oczekuje.Wiem egoityczne podejscie glupie i nieodpowiedzialne.Tam przez ten czas cierpialem ,codziennie czulem zlosc i nienawisc do zony potem nawet do dzieci do znajomuch .Z dziecmi tez nie chcialemsie spotykac .Praktycznie wszystkie kontakty zerwalem bo nie wiem chyba bylo to znowu wolanie o pomoc.Oprocz zony wszyscy mnie olali.Nikt nie probowal ze mna porozmawiac,pomoc choc tak bardzo tego potrzebowalem a z drugiej strony nie potrafilbym przyjac zadnej pomocy od nikogo.No i nie przyjalem.Okropnie bylo.5 miesiecy bolu cierpienia ,zlosci strachu co bedzie dalej strachu przed tym ze moja zona mnie juz odrzuci i ze to bedzie napewno .koniec.Mysli samobojcze i strach przed nia .Smutek zal ,duzo plakalem nad soba nad tym co zrobilem.Czulem sie winny,nie potrafiac isc i przeprosic i wybaczyc sobie ale moze i innym….cdn
Man na imie Aga lat 46 od ponad roku stwierdzoneu mnie Bpd.Moje zycie od dziecka bylo piekłem i tak naprawde trwa do dzisjejszego dnia,Jestem rozwiedziona bylam zła zoną matką stracilam wszystko.Podjęlam po raz drugi terapie z pierwszej uciekłam biore leki Cierpie na depresje przeszlam epizody psychotyczne mam zaburzenia obsesyjno kompulsywne fobie mysli grozby samobojcze doszlo do takiego stanu ze wiedzialam ze ze soba skoncze ,,,,,Chciałam przestrzec wszystkich mlodych ktorzy sie z tym zmagacie zacznijcie sie leczyc poki bpd nie zrujnuje wam zycia,Im wczesniej tym lepiej ja nie wiedzialam z czym sie zmagam dopoki nie trafiłam do psychologa choc kiedys po epizodzie lekarz psychiatra wysylal mnie do szpitala,W tamtym czasie wszyscy byli chorzy tylko nie JA,Dzis zaluje ze z tego nie skorzystalam zapewne bylabym dzis w innym miejscu,,,,, pozdrawiam
Witam mam na imie Aga mam 46 lat i zdiagnozowano u mnie bpd od ponad roku. Moje zycie od dziecka to koszmar jestem juz babcią.Podjelam psychoterapie biore leki i chcialam przestrzec wszystkich tych młodszych ,aby nie marnowali sobie zycia i podjeli leczenie.Stracilam wszystko zeszlam na takie DNO ze chcialam ze soba skonczyc,Nigdy nie wiedzialam ze na takie cos cierpie,Byłam straszną zoną matką dzis jestem rozwiedziona I ZMAGAM SIE Z WEWNETRZNYM DZIECKIEM NIESTABILNE EMOCJE ,DEPRESJA, EPIZODY PSYCHOTYCZNE, LĘKAMI FOBIAMI ZABURZENIA OBSESYJNO KOMPULSYWNE ,MYSLAMI GROZBAMI SAMOBOJCZYMI…….DOSZLAM DO TAKIEGO MOMENTU ZE WIEDZIALAM ZE JESTEM W STANIE ZE SOBA SKONCZYC.Podjelam po raz drugi terapie poniewaz z pierwszej ucieklam mam nadzieje ze teraz sie uda…….pozdrawiam wszystkich
Cześć,
od jakiegoś miesiąca chodzę na terapię – ostatnio moja terapeutka postawiła mi diagnozę.- borderline. W każdym opisie tego zaburzenia widzę siebię, nie wiem co o tym myśleć. Na terapię trafiłam po tym jak zostawił mnie mój chłopak. Nie mógł już ze mną wytrzymać, sam też nie miał w życiu lekko. Od dwóch lat moje życie zaczęło się sypać. Najpierw postawiono mojej mamie diagnozę – choroba Parkinsona, w tym roku zmarła babcia, tata miał zawał, nawet psa trzeba było uśpić. W tym wszystkim zmarła mama mojego chłopaka – był w złym stanie, potrzebował mojego wsparcia. A ja ? Zachowywałam się jakbym była szalona, ciągłe huśtawki nastroju, albo wyłam i płakałam albo na niego krzyczałam, o wszystko o każdą najmniejszą rzecz. Chwiałam przestać, uspokoić się i nie mogłam. Mówiłam, że go nienawidzę, że jest okropny a jedyne czego chciał to żeby mnie przytulił i nie zostawiał. Teraz nie mam nawet jego. Boje się życia bez niego..
Cześć,
od jakiegoś miesiąca chodzę na terapię – ostatnio moja terapeutka postawiła mi diagnozę – borderline. Zaczynając czytać o tym zaburzeniu odkryłam siebie w każdym z opisów. Nie wiem co o tym myśleć. Na terapię trafiłam po tym jak zerwał ze mną mój chłopak, nie mógł już ze mą wytrzymać, zwłaszcza że sam nie miał w życiu lekko. Dwa lata temu u mojej mamy zdiagnozowano chorobę Parkinsona, potem było tylko gorzej babcia zmarła, tata miał zawał, nawet psa trzeba było uśpić. W tym wszystkim zmarła mama chłopaka – było z nim kiepsko, potrzebował wsparcia a ja? Miałam takie huśtawki nastroju że albo wyłam i płakałam albo na niego krzyczałam. Mówiłam, że go nienawidzę, że jest okropny a jedyne czego chciałam to żeby mnie przytulił i nie zostawiał. Nie mogłam nad sobą zapanować, zachowywałam się jakbym była szalona – chciałam przestać i nie mogłam a teraz teraz straciłam nawet jego. Bardzo się boje jak moje życie bez niego będzie wyglądać, brakuje mi kogo, a on nie może nawet na mnie patrzeć.
Wejdź na forum, poczujesz się lepiej. Będzie dobrze. Znajdziesz wsparcie i otuchę. Jest nas sporo, każdy z bagażem- chodź, rozgość się. To dobre miejsce.
Hej. Szybko wskakuj na forum pogranicza.
Czekamy na Ciebie
Witam, potrzebuję pomocy bo nie mam już pojęcia co robić i czuję, że opadam. Od prawie dwóch lat jestem na bieżąco z każdą myślą mojej przyjaciółki z zaburzeniem borderlinei czuję, ze nie nie wiem jak jej pomóc. Jej epizody wyniszczenia się coraz gorszę, a nie mogę jej nakłonić do tego aby sobie pomogła. Próbuję wszystkiego ale wspieranie na odległość tym bardziej wszystko utrudnia, a każde wyciszenie z jej strony jest chwilowe i nie wiem nigdy do czego będzie zdolna. Sama mam problemy i dodatkowo moje paranoje spowodowane chorobą wszystko utrudniają i potrafię z bezsilności płakać całymi dniami. Bo jak moze nie rzutować na mnie fakt, ze w prost czytam, że ona ciagle mysli o samobójstwie i realizuje swoje plany. Walczę z wiatrakami a boje się, ze mnie źle zrozumie mnie i się wycofa a mówi, że to ja jej myśli powstrzymuję i spowalniam proces autodestrukcji.
Od paru miesięcy miesięcy probuje jakoś wpłynac na to, aby wyszła z zaburzen odżywiania. Od zupełnie niewinnych zdjęć ktore mi wysyłała przeszło na to, ze potrafi zupełnie nic nie jesc parę dni i mowic o tym jakie to pięknę uczucie i jak czuję, ze jest coraz bliżej ku aby zupełnie siebie zniszczyć.
Jak ja mam jej pomoc? Co ja mogę zrobic, jak prośby nie pomagają, jak wsparcie nie pomaga i ona jest głucha na to, że staje się na głowie z tym aby poszła do specjalisty. Ma swoj swiat i tak jak czuje, ze jestem w jej zyciu wazna. Tak czuje, ze nie dostrzega mnie, bo pochłania ją jej choroba. Jest jej przykro, ze płaczę, że nie dociera nic do niej ale określa sie tylko mianem „egoistki” i robi to dalej. Co ja mogę zrobc i jak mogę dać sobie ziarno nadzieji, bo widze, że to tylko ja walczę o nią i widzę, ze nie jestem osobą ktora moze cokowiek tu zmienic.
po pierwsze.
Koniecznie zaloguj się na forum pogranicza i wesprzyj się nami. Pomożemy Ci to przetrwać,nie będziesz sama.
Po drugie:
Opis jest wręcz książkowy. Nic dodać nic ująć. Borderline w pełni.
Oczywiście z mojego doświadczenia wiem, że wiek ok 23 roku życia to ekstremum choroby dlatego tak fatalnie sie czujesz. Jest to też najlepszy moment na leczenie. Nie czekaj proszę Cię nie czekaj ani dnia dłużej.
Idź do ogólnego lekarza i poproś i skierowanie do poradni psychiatrycznej i szybko zapisz sie do lekarzy. Jeśli masz swoją psychiatre to poproś ją o skierowanie na terapie do szpitala i oczywiście wybierz najlepszą opcje dla siebie. Jeśli studiujesz to nie przejmuj się zbytnio. Ja studiowałam i byłam na terapii w szpitalu itp. Po prostu przyniosłam zaswiadczenia i poprosiłam o IOS.
Dziękuję, że tu napisałaś. Jesteś dla nas wszystkich tutaj od dzisiaj ważna. Mamy te same historie co ty… (niestety) Ale ja np. w Twoim wieku zaczełam terapie i jestem praktycznie uleczona , żyję zupełnie normalnie. Dlatego nie trać czasu. To co było to było…wybacz to sobie wszystko.
I szybko wpadaj do nas na Forum. Link na stronie głównej.
Pozdrawiam
TikTak
Cześć, mam na imię Justyna, mam 22 lata. W wieku 17-nastu lat zdiagnozowano u mnie chorobę afektywno-dwubiegunową. Brałam leki przez jakieś pół roku. W tym czasie próbowałam chodzić do psychologa… jednak wycofałam się. Nie dałam rady. Siedzenie na fotelu, mówienie o moim życiu były dla mnie katorgą nie do zniesienia. Zrezygnowałam. Po jakimś czasie zrezygnowałam z leków. Pogorszyło mi się. Moje piekło trwało trzy lata. Najgorzej przeżywał to mój najlepszy, najbliższy przyjaciel – straszyłam samobójstwem, kaleczyłam się (chociaż nie pamiętam, czy on o tym wiedział), robiłam awantury. To wszystko po jakimś czasie wydaje się dla mnie jakimś koszmarem. Ale od początku…
Moje dzieciństwo było raczej samotne – mama wyjeżdzała studiować do innego miasta, wracała czasami na weekendy. Zostawałam wtedy z dziadkami. Ojca nie bylo, zostawił nas kiedy miałam roczek. Mam wiele luk w pamięci. Dopiero ostatnio, siedząc u psychiatry powiedziałam po raz pierwszy, że mój wujek dotykał mnie, kiedy byłam dzieckiem. Po raz pierwszy powiedziałam to na głos, mając 22 lata. Nie było chwil, abym o tym jakoś myślała. Po prostu chciałam zachować to dla siebie, nie mówić nikomu. Kiedy powiedziałam to po raz pierszy – cos we mnie pękło. Nastało nowe piekło.
Późniejsze lata szkolne to również luki w pamięci. Jedynie liceum po raz kolejny odcisnęło się na mnie. Po raz pierwszy spotkałam kogos, z kim faktycznie chciałam być. Po raz pierwszy ktos miał dla mnie tak ogromne znaczenie. I wtedy zaczęły sie problemy. Nie byłam w stanie utrzymywać dłuższych relacji, to wszystko wyglądało jak tornado które przychodzi i odchodzi. Strasznienie samonójstwem. „Proszę, nie odchodź”. „Nienawidzę Cię”. „Nie zostawiaj mnie”. W kółko powtarzający się schemat, wstyd. Ciągłe poczucie pustki i tego, jak mało wartościowa jestem. Nie wytrzymyałam oczywiscie u psychologa. Nie byłam w stanie. Najmniejszy gest, lekkie uniesienie warg potrafiło mnie zirytować. Wychodziłam przeważnie tak wkurzona, obiecywałam sobie że nie wrócę. Aż w końcu faktycznie nie wróciłam, bo co on moze o mnie wiedzieć. I tutaj miała miejsce moja próba samobójcza. Nie pamiętam ile leków wzięłam, ale były to garście popite whisky. Nikogo nie było w domu. Nikt o tym nie wiedział. Nikomu nie dałam znać. Po prostu chciałam to skończyć. Wzięłam to wszystko, popiłam pół butelki whisky i położyłam się na łóżku. Nie musiałam długo czekać, Brzuch zaczął mnie tak boleć, że zaczęłam wyć. Następnie wymiotować, ku swojemu przerażeniu. Nie pamiętam dużo z tamtej nocy. Obudziłam się pod prysznicem, woda mnie cuciła. Leżałam w swoich wymiocinach. Opłukałam się i całkowicie bez życia poczłapałam do pokoju, poszłam spać i spałam z trzy dni. Poddałam się. Od tamtej chwili żyłam jak robot. Obiecałam sobie, że nigdy już nie dopuszczę do takiej sytuacji. Zaczęłam dawać z siebie jak najwięcej. Tak, aby jak najwięcej osób było przy mnie. W międzyczasie poznałam ojca, i pustka we mnie zaczęła powoli znikać. Straciłam jednak przyjaciela, zdecydował się zakończyć znajomość. Nie chciał żebym poznała ojca. Nawet nie wybuchłam gniewem. Oosba, która była mi tak bliska w tamtym momencie nie znaczyła dla mnie nic.
Zaczęłam „leczyć” się na własną rękę – miałam wtedy swoją pierwszą pracę (której całkowicie się poddałam), zaczęłam też gubić kilogramy (straciłam 30kg w rok), znowu zaczęłam malować oraz medytować. Było lepiej. Nie idealnie, ale lepiej. Nie miałam z nikim „głębszych relacji”, szukałam własnego JA.
W lutym, 2016 r, Tata zmarł. I znowu nastała pustka. Znowu zaczęło sie piekło. W całym amoku zaczęłam tracić każdą, nawet najmniejszą relację, jaką miałam. Zostalam sama. Nigdy nie miałam wsparcia w Mamie. Jest osoba bardzo rygorystyczna. Kiedy płakałam przez trzy miesiace, noc w noc, potrafiła mówić, że „dobrze tak skurwielowi!”. Rozumiem, że została zraniona… ale zawsze miała mnie. Czułam się niewidoczna ze swoim bólem. Bólem, który trwał zawsze, 24/7 odkąd miałam 17 lat (może nawet i wcześniej, przez luki w pamieci cieżko mi stwierdzić).
Kilka miesięcy temu znowu odwiedziłam (z podkulonym ogonem) swoją psychiatrę. Po testach, po kilku rozmowach padło po raz pierwszy stwierdzenie „Borderline”. CO TO. JEST? Od kilku lat wiedziałam, ze coś jest ze mną nie tak, byłam pewna, że to dwubiegunówka.
Jestem rozsądna, staram się nie wybuchać. Gniew we mnie oczywiście jest , ale staram sie z całych swoich sił być rozsądna i logicznie podchodzić do każdej sytuacji. Miewam ataki paniki (nie potrafię czasami wyjść z tramwaju, płaczę w miejscach publicznych, drapię się do krwi nie czując tego, głodzę się). Ból, który mi towarzyszy coraz bardziej mnie niszczy od środka. Nie daję sobie już rady. Każdy dzień, to nieprzemijające cierpienie. Zastanawiam się nad szpitalem. Ale już sama nie wiem. Daję sobie radę z pracą, ze studiami. Ludzie postrzegają mnie jako zwyczajną, miłą dziewczynę. Czasami trochę cichą, czasami trochę za bardzo wesołą.
Biorę kwetaplex 200mg (zaczynałam od 50mg), hydroksyzynke doraźnie jak jest źle, ale to takie cukierki bardziej.
Mój email – mytinyvertigo@gmail.com
Bardzo proszę o zarejestrowanie się na Forum. Proszę skopiować ten komentarz , który Pani napisała i dodać w odpowiednim miejscu na Forum. Jest tam sporo partnerów osób z pogranicza..Nie jest Pani z tym sama.
Zapraszam
Witajcie, jestem żona człowieka z borderline. I powiem tak : czasem mam ochotę wyskoczyć przez okno gdy ma te ” ataki „. Gdy wpada w szał i mnie nienawidzi z byle powodu, wydziera się, wyzywa , poniża, ubliża. Zawsze miałam na to sposób: kochać jeszcze bardziej, nadstawialam drugi policzek. I po jakimś czasie przychodził okres kilku miesięcznego spokoju. A potem znow- stres związany z wyjazdem na wakacje, przyjazdem teściowej, nowe obowiązki w pracy itp i ponownie jazda bez trzymanki. Pan Jeckyll i Pan Hyde. O wszystko wtedy obwinia mnie , ja jestem najgorsza, wszystko jest moja wina. I tak kilka tygodni – miesięcy. Różnie to bywa. Nie mam już siły. Kocham go z całego serca. Jest całym światem moim i mojej córki ale te jego napady szału, docinki, wyzwiska mnie dobijaja. Proszę co ja mam wtedy robić?? Dlaczego tak mnie wtedy nienawidzi i poniża? Używa słów zupełnie nieadekwatnych do sytuacji. I co ? Wybaczam bo go kocham bo wiem , że jest chory. Ale przecież ja też mam swoje uczucia i pragnę ciepła i Miłości. Gdy border jest daleko od niego tzn. Gdy jest spokojny , wtedy jest najlepszym człowiekiem na świecie, ciepłym i dobrym. Ale gdy go border dopadnie , wtedy jest tyranem i psychopata. Może mi ktoś coś doradzić?? Proszę, potrzebuję pomocy. Mój mail to madeleine_eng@o2.pl 🙁
Witam. Mam 29 lat i wreszcie po 11 latach leczenia postawili chyba trafną diagnozę. Mam borderline. Przybila mnie ta diagnoza ale też ucieszyła ponieważ wiem co ze mną nie tak i co mam leczyć. Chodzę na terapię dwa razy w tygodniu. Nie widzę poprawy ponieważ nadal jestem impulsywna nerwowa oderwana od rzeczywistości. Szukam pomocy zrozumienia miłości współczucia ale nie znajduje. Mam Męża którego nienawidzę i kocham. Żyje w strachu ze odejdzie ode mnie więc ulgę bym poczuła gdybym ja od Niego odeszła. Nie wiem co to bezpieczeństwo. Ludziom nie można ufać. Nawet tym najbliższym. Jestem wesola by niewinny komentarz doprowadził mnie ciężkiej depresji. Cierpię.
Do MM
No tak.
Możesz tylko przypuszczać, że masz zaburzenia tego typu. A może masz mieszane? A może wcale…kto to wie..
Najważniejsze, że wiesz czego chcesz i dzisiaj poczułaś, że chcesz walczyć o lepsze życie oraz pragniesz w końcu się przebudzić
To jest moment kiedy wszystko się zaczyna i coś niestety się kończy.
Przykro mi czytać, że nie kochasz męża i mam ogromną nadzieje, że może po terapii się to zmieni. Z miłością może być tak, że nie masz na nią siły, nie dopuszczasz jej…nic nie czujesz ..ale to się może zmienić.
Warszawa – pytasz o NFZ czy prywatnie ? bo to dosyć istotne pytanie jeśli miałabym kogoś doradzić.
Zapraszam Cię na Forum gdybyś potrzebowała wsparcia oraz napisz do mnie maila poprzez formularz kontaktowy – może cos podpowiem odnosnie W-wy.
Nawet nie wiem co napisać bo od wczoraj jestem totalnie rozbita… Wczoraj zdiagnozowałąm u siebie BPD, sama… I chociaz jestem w tej chwili przerazona to z drugiej strony poczułąm swego rodzaju ulgę. Jestem dorosłą kobietą, mam 42 lata, dwoje dzieci, męża, szanowany zawód, jestem lubiana a tyle lat juz się tak męczę, tyle lat nie wiedziałam co sie ze mną dzieje… Zawsze uwazalam ze jestem choleryczką – bo wybucham w sekunde. Ot, coz wielkiego – kazdy cos tam ma, kazdy prezentuje jakis typ temperamentu. Ale u mnie to bylo masakryczne – w jednej sekundzie ok, za chwile mąż zrobił jakąś glupotke a ja robilam awanturę ze sie sciany trzesły- oczywiscie po chwili juz nawet nie pamietalam o co poszlo, ale nakrecalam sie tak ze juz nic nie mogło tego przerwac – i ten ogromny ból i bezsilnosc i pustka jaką wtedy czulam doprowadzaly mnie do walenia np. głową w sciane az poczulam konkretny ból ktory sprowadza mnie nieco na ziemie. Nic wtedy nie jest wazne – ze są dzieci ktore na to patrzą, ze z boku prawdopodobnie wyglądam jak totalnie obłąkana. Oczywiscie zawsze padaja wtedy wielkie slowa – musimy sie rozwiesc, jestes do dupy, nie moge na ciebie patzrec itd. I w koncu – kiedy sie wypalę jestem taka zmeczona…. Najczesciej płacze i wtedy przypomninam sobie początek i uzmysławiam jaka glupta doprowadzila mnie do tych zgliszczy na ktorych stoje ze strasznie mi wstyd i czuje sie okropnie ze tak nie moge nad soba zapanowac. Często mysle ze beze mnie byloby wszystkim lepiej. Nie podejmowalam nigdy prób samobojczych ale czesto o tym mysle i chyba fascynuje mnie to w jakis chory sposob. I w ogóle smierć jako taka…. Z jednej strony uwazałam sie zawsze za osobę pewną siebie – mam ogromna łatwosc nawiązywania kontaktow, uwielbiam nowe miejsca i wyzwania ale to jest tylko na pozór bo nawet najmniejsze niepowodzenie strąca mnie natychmiast na samo dno, trace grunt pod nogami i czuje sie natychmiast do niczego, nic nie warta i nie zmieniają tego nawet zapenienia innych ze przeciez dobrze radze sobie w wielu sprawach i osiagam sukcesy. czesto mysle sobie ze tak naprawde nie jest a ludzie po prostu nie poznali sie jeszcze na mnie – jaka tak naprawde jestem beznadziejna. Moje pierwsze malzenstwo rozpadlo sie przez moje histeryczne ataki złosci, zazdrosci, chęci zamknięcia męża w złotej klatce – tak strasznie bałam sie go stracić a robiłam wszystko zeby tak sie stalo. Tak jakbym wiedziala ze tak sie stanie prędzej czy pozniej – bo dlaczego wlasciwie ktos chcialby ze mna byc? przeciez jestem wlasciwie nikim. – ze boją sie ze ta sytuacja mnie zaskoczy wolałam sama do niej doprowadzic zebym miala przynajmniej nad czasem jej wystapienia kontrolę. :/ Teraz mam męża którego nie kocham i chociaz tęsknie za miloscia i emocjami to mysle ze nie potrafie byc z kims kogo kocham bo nie daję sobie z tym rady – najbardziej ze strachem o utrate tej osoby, z zazdroscia. W zwiazku bez miłosci jest mi pod tym względem łatwiej. Ale kocham swoje dzieci i teraz kiedy dopasowalam sobie ze to jaka jestem to nie jest tylko mój „charakter” ale zaburzenie najbardziej mi zalezy na nich i chce sie poddac terapii głownie ze wzgledu na nie. Dla siebie tez bo chcę odzyskac znow swoją tozsamosc która przez te wszystkie lata utracilam. Nie wiem kim jestem, czego tak naprawde chcę ….
Czy ktoś może polecić dobrego terapeutę w tym temacie? Jestem z Warszawy.
dziekuję za tę stronę i dziekuje za mozliwosc przynajmniej czesciowego „wygadania”
Pozdrawiam
Jestem pod wrazeniem . Historia podobna do innych…wiele tych historii jak poczytacie ma podobny i wspólny mianownik.
Jakiś tyran w rodzinie…alkohol…przemoc…surowość…
Ja tez jestem z ciąży owianej stresem. Matka całą ciąże słyszała, że może mnie stracić…
Wiem o co chodzi.
Przyjdz do nas na forum chyba, że już jestes z nami. No o gratuluję postawy…niezwykle dojrzałej i świadomej na Twój wiek. Pozdrawiam Cie…zostań tu. Tik Tak
Witam. Nazywam się Agata i mam 20 lat. Nie mam zdiagnozowanego Borderline, ale mam zdiagnozowaną osobowość z cechami Borderline, oprócz tego zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, derealizację (z której już wyszłam), oraz osobowość histrioniczna.
Swoje dzieciństwo wspominam jako fajne i pełne zabaw, ale oprócz tego „z boku” rodzinnego zacisza działo się coś innego. Kiedy byłam mała tata trafił to szpitala psychiatrycznego z powodu epizodów schizofrenii i depresji. Oprócz tego babcia ma schizofrenie, a dziadek od drugiej strony był alkoholikiem i terroryzowal rodzinę mojej mamy. Takie połączenie sprawiło, że pozyskalam podatność genetyczna na tego typu rzeczy. Jestem najstarsza, ale przede mną moja mama miała również dzieci bliźniaków, które zmarły, bo za szybko się urodziły. Ja byłam następnym dzieckiem i moja mama całą ciążę była pod strachem, że mi również może się coś stać, czyli już jako płód wpływały na mnie stresy mojej mamy.
Wracając do dzieciństwa to ojciec był, ale taki jakiś nieobecny, rodzice zawsze chodzili wszędzie osobno, nie jeździliśmy na zakupy, ciągle siedzieliśmy w domu, zazdrościłam innym dzieciom, dla mnie było to coś nieznanego. Pamiętam napady lęku już od dzieciaka, ale wtedy nie wiedziałam co to jest. Oprócz tego nic szczególnego się nie działo się w domu nienormalnego. Potem jako 13 latka na lekcji religii miałam temat o opetaniu i ksiądz zaprosił opętani człowieka do nas. Po tym wydarzeniu przez rok spałam z mamą, w nocy się trzeslam, dostałam obsesyjnych myśli, że mi się to też stanie. To trwało jakieś 3 lata. Aha…W dzieciństwie ogółem.jeszcze wszystkiego się bałam: zostać sama na chwilę, chodzić do szkoły, wszystkiego.
Teraz część Borderline. W wieku gimnazjum odkryłam, że czuje się bardzo zle na tym świecie. Na początku zamykalam się w pokoju, słuchałam muzyki i godzinami potrafiłam pisać wiersze, fantazjowac o idealnym życiu, przyjazniach. Potem zaczęłam słuchać rockowej muzyki, a nikt z moich rówieśników tego nie robił, czułam się inna, niezrozumiana, wstydziłam się być taka inna, inaczej ubierać.
Popadlam w okropna depresję, z której wyszłam. W międzyczasie miałam chłopaka, w relacji, której byłam okropnie zazdrosna, zaborcza. Oczekiwałam od niego żeby był przy mnie 24 na dobe, o wszystko go obwinialam, dużo o nim skrywalam, bo wstydziłam się prawdy, że mój ojciec pije, jest brudny, nie mam swojego pokoju, brzydki dom. Oszukiwalam go i zachowywałam się dziwnie żeby tylko się nie dowiedział. Te kłamstwa doprowadziły do rozpadu związku. Nie tylko kłamstwa w sumie. Wszystko. Kłótnie, kłamstwa, zazdrość, no wszystko. Oczywiście była rozpacz, ale przeszło, potem przyszła radość i euforia z nowego życia, leki odstawione, czułam się jak oświecona, wiedziałam, że chce poświęcić swoje życie rozwojowi duchowemu…Ale potem wszystko się zmieniło i porzuciłam to, stwierdziłam, że to głupota, odcielam się od ludzi, którzy się tym zajmują. Potem przyszedł jeszcze inny okres i jeszcze inny. Wciąż zmieniałam towarzystwo, siebie, swoje poglądy, ubiór, wciąż się czułam wszędzie nie tak. Chyba już przeszłam przez każdą subkulture. Nigdy nie wiedziałam kim jestem. Również się bałam i boję, że ludzie mnie opuszczą, przez co ich okłamuje, robię tak żeby było idealnie, zmianiam decyzję w 5 sekund. Dzisiaj mieszkam w Polsce, jutro się wyprowadzenie do Anglii, ale jak zobaczę ładne zdjęcia z Niemiec to już szybko tam wyjadę, najlepiej dzisiaj…A jeśli tam nie będę w centrum uwagi to szybko znowu ucieknę. Tak, liceum też zmienilam 3 razy w ciągu pół roku. Oczywiście były też epizody cięcia sie, desperacji. Jednego dnia byłam wrażliwa i kochająca ten świat, a drugiego zimna suką, najlepiej bym rządziła tym światem. Potem był seks przygodny żeby było mi przyjemnie, a potem smutek…Dlaczego Ci faceci nie chcieli mnie pokochać? Może umowie się z nim jeszcze raz na seks, może wtedy zauważy we mnie kogoś wartościowego. Jestem uzależniona od substancji psychoaktywnych. Często palę marihuanę kiedy mi się nudzi. A właśnie…Wciąż czuję nudę, pustke, bezsens. Jeśli coś mi się nie uda to czuję jakby cały świat się zawalal, jak mi się coś uda to się czuję panią tego świata. Zauważyłam, że często dziele świat na czarno białe i mnóstwo tego…
Ale chciałbym powiedzieć, że dopiero niedawno to wszystko zauważyłam i teraz potrafię to kontrolować. Kiedy dzieje się coś że m a nie tak, albo wiem, że podążam schematem Borderline to sobie mówię „O nie, nie, stop”. Wiem jak z tym walczyć, jest ciężko, ale jestem mloda, a świat jest piękny i wiem, że kiedyś będę szczęśliwa, ale nie tak epizodycznie. Tak po prostu, bez powodu.
Dziękuję, że napisałeś. Bardzo fajnie opisałeś atak nerwicy. Sama często miewam i również stosuję technikę akceptacji swoich stanów.
Cześć.
Jestem Damian i mam 21 lat. Nie mam borderline, ani DDA/DDD, ale trafiłem na tę stronę ponieważ szukałem tekstów w internecie o samobójstwie, które by w odpowiedni sposób od niego odwodziły; myślałem, że trafię na jakiś tekst, który będzie mi wyjątkowo bliski.
A więc nie napiszę Wam historii tego zaburzenia, ale jak tu czytam, to wiążą się z nim objawy nerwicowe. Miałem rok temu około półroczny okres, w którym miałem duszności, ciągle słyszałem bicie swego serca, byłem strasznie spięty, bardzo bolało mnie ciało, nie mogłem wysiedzieć w miejscu, miałem bóle brzucha, budziłem się co półtora godziny w czasie snu i inne objawy i poradziłem sobie z nimi kierując się głównie książką „Kompletna samopomoc dla twoich nerwów” i innymi. Teraz potrafię siedzieć kilka godzin w jednym miejscu, nawet nic nie robiąc, kiedyś bałbym się nawet takiej perspektywy. Kierowałem się 4 zasadami wychodząc z takiego zaburzenia:
1. Stawianie czoła
2. Akceptacja
3. Dryfowanie
4. Zezwalanie na upływ czasu
1. Czyli boję się wyjść do sklepu, który jest kilometr stąd, bo zaraz zacznie mi serce szybko bić; ale mimo to idę, by zmierzyć się z objawami.
2. Doznaję tych objawów, ale je akceptuję i wiem, że nic mi się nie stanie z ich powodu; im bardziej będę się przed nimi bronił, tym bardziej będą nasilone; albo gdy będę się bardziej bał.
3. Trwam mimo tych objawów, przypomina to dryfowanie, moje ciało jest miotane tymi objawami; ale ja jestem i nie uciekam od nich.
4. Kierowanie się trzema poprzednimi zasadami nie sprawi, że objawy nerwicowe znikną nagle, potrzeba do tego czasu, może że nagle w nasilonym stopniu nawrócą; ale daje czas swojemu układowi nerwowemu na powrót do równowagi.
Kiedyś zasypiałem ze zmęczenia, gdy nie byłem już w stanie kontrolować oddechu. Teraz bardzo rzadko czuję, że oddycham płytko, ale od razu to akceptuję. Sprawiałem sobie cierpienie, trochę się nauczyłem; i pogłębiony koszmar minął. Piszę, że pogłębiony, bo teraz jest po prostu źle, a nie bardzo źle. Nie bez powodu pisałbym, że szukałem blogów zachęcających do życia.
Pozdrawiam.
LUBIMY ŻYĆ AŻ DO BÓLU… chyba ustawię jako nowe motto strony 😉
Chyba trafiłam w dobre miejsce ale nie wiem czy potrafię i czy chcem o tym wszystkim pisac. Wiem juz na pewno ze żyje z borderwm od przynajmniej 10lat (tyle lat temu to zdiagnozowano-coaxil ale przestalam brać bo jak manekin sie po tym czułam zero emocji. Zaliczyłam juz chyba różne rzeczy z 5prob samobójczych (tylko leki dwa razy szpital plukanie żołądka pierdoly. Ganianie matki z nożem (oczywiście po%) ale ostatnio plyniecie sie nasililo. Zabrali mi prawo jazdy jeżdżę dalej jak pije to wstaje rano i nie wiem co się działo wczoraj nic nie pamiętam. Rozbita Glowa mokro na podłodze czarna magia czarna dziura i dużo więcej. Ostatnio ciągle mi się wydaje ze zaraz ktos przyjdzie nie wychodzę z domu chronicznie wylaczam domofon . Tak się nie da żyć jak sobie pomoc trup z szafy wypada ciągle juz nie da się go tam trzymać zaczyna się robić nie ciekawie.. A mam dzieci i tylko 28 lat. Albo aż a iloacia glupot gal i przypalow moznaby 5osob obdzielić.
Lubimy myślenie, że jesteśmy wolni…wyjątkowi…ze czujemy prawdziwie…tacy z nas wybrańcy;) czuć życie aż do bólu;))))
Tylko,że to ściema naszego umysłu. Przykre ale prawdziwe. Błękitne Ptaki też są potrzebni…
Wpadnij do nas na forum 🙂
KL nie chcesz sie leczyc ,prawdopodobnie w wiekszym kryzysie twoj stan sie pogorszy.BADZ uwazna ,obserwoj siebie.Zrobilas blad ,ktory moze Cie duzo kosztowac.Leczenie ,leki jak trzeba,psychoterapia to droga do trwalych zmian zaburzenia .MASZ dzieci,pomysl o tym,chore emocje mozesz nieswiadomie przenosic na nie..no i maz ..TWOJA rodzina to dar,dbaj o siebie i o nich.
Wybaczcie, nie czytałam Waszych komentarzy przed napisaniem swojego…. Przeczytam, ale sukcesywnie, powoli… Co do mnie – no sama nie wiem, bo psychiatra nigdy nie powiedział – „Ma pani Osobowość z Pogranicza…” Ja sama, studiując ulotki przepisanych przez lekarza specyfików, wysnułam wniosek, że zmagam się właśnie z border line. I wiecie co? Pocieszyło mnie to 🙂 Nie jestem chora, mam po prostu taki charakter! 😉 A że do tej pory zdążyłam sobie pokaleczyć całą twarz – blizny, zrosty wciąż ją szpecą i męczę się ze sobą cyklicznie w ciągu roku to już mały pikuś. Leczyłam się około 12 m-cy – z kompulsywnego wydawania pieniędzy, z ryzykownych spotkań z nieznajomymi, z depresji, z manii, z wszelakich dołków i zaburzeń postrzegania własnej osoby, z nerwicy, samookaleczania itd.. Czego się nie udało wyeliminować? Popijania dzień w dzień (to może być buteleczka Cydru czy Red’s na dobranoc, ale musi być), z wątpliwości – „czy jestem dostatecznie dobra w tym, co robię”, z nadmiernie emocjonalnego reagowania w sytuacjach stresowych – jestem nieodporna na krytykę, niepowodzenia, opinie innych ludzi, a jednocześnie nadmiernie czuła na krzywdę zwierząt, ludzi bezdomnych, chorych itp. Nie potrafię się zdystansować do sytuacji. To jest męczące. Nadal zadaję sobie ból w stresie – kaleczę się. To mi przynosi ulgę. Przez chwilę nie myślę. Albo piję – też po to. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam przerywając leczenie na własną rękę, ale ta chemia mnie dobijała. Do tej pory, żyjąc na huśtawce swoich nastrojów, mogłam odbierać wszystkie bodźce i reagować na nie. Po lekach docierało do mnie ok. 50% życia. Fakt, na początku to było wybawienie, ale potem… tragedia. Jestem sama sobie, tworzę, mam wizje, pomysły, sny… które potem wykorzystuję do własnych celów. Po lekach nic nie czułam – świat stał się przewidywalny, matowy, nudny jak flaki z olejem. Dzieci mnie nie denerwowały, ale też zabawa z nimi nie przynosiła radości; z mężem się nie kłóciłam, ale tak naprawdę przestał mnie w ogóle obchodzić. Swoje pasje, sztukę odstawiłam na boczny tor – po co to robić, skoro nie daje mi to satysfakcji? Tak było po lekach. Jak już poczułam się silniejsza, po tych kilkunastu miesiącach brania specyfików przepisanych przez psychiatrę, postanowiłam odstawić chemię. Sama, na własną rękę. Kilka nieprzespanych nocy, kilka dni z arytmią i poooszło… Byłam wolna! 😀 Teraz mam to, co kiedyś. Piję, czasem coś grzebię przy twarzy, ale rzadziej krzyczę, nauczyłam się unikać stresów i konfrontacji z ludźmi – mało wychodzę z domu, a jeśli – to tylko w przyjazne mi miejsca. Śnię, maluję, tworzę, przeżywam, myślę po nocach, nie śpię, fantazjuję… Lubię to. Lubię swoją ułomność, nie chcę się leczyć. No, chyba że przyjdą mi do głowy myśli samobójcze, to wtedy jak najbardziej – popędzę do specjalisty, Póki co, mam świadomość swojej ułomności i wiem, że pewne rzeczy muszę przeczekać, a pewne – sobie wybaczyć. Trudny kawałek chleba to border line, ale jeśli podejdziemy do tego jako osobliwości, możemy stać się zupełnym unikatem w towarzystwie 😉 Np. tak, jak ja – zawsze mówię prawdę, która czasem bywa niewymownie niezręczna ;D i nie chodzę na imprezy. Żadne. I żyję, jak chcę. A jeśli ktoś ma pytania lub wątpliwości to mówię, że jestem chora, mam problemy z psychiką i leczę się psychiatrycznie :DDD
Oczywiście.
Moim zdaniem podejście do diagnozy ma największe znaczenie. Ty Joanna podeszłaś do tego poważnie. Miałaś dość…ale są osoby, które latami nie mają dość… bo borderline to wszystko co mają..i ZNAJĄ.
Wstrząsające są te historie,każdy z nas ma wiele do powiedzenia.Ostatni wpis pokazuje że koleżanka ,była wykorzystywana seksualnie.Ja też dostałam diagnoze w wieku 37 lat i muszę napisać że z wieloma sprawami ,uporalam się szybko.To chyba zależy od na samych,tak jak napisała Tik Tak.Także niektórzy potrzebują więcej a niektórzy mniej czasu.Mi pomogło to ze naprawdę wkurzylam się na na to co mną rządzi.Wlasciwie to brak zrozumienia pomógł mi ,żeby z pewnymi „cechami „się uporać i tak się stało.
Mam 36 lat, jestem żoną, matką.. Mam DDA I BPD.. Zanim dostałam diagnozę, była długa wędrówka po lekarzach, neurolog, okulista, dermatolog.. W końcu nieśmiała propozycja mojego neurologa, aby iść do psychiatry. Szczerze to nawet mnie to nie zaskoczyło, chyba bardziej poczułam ulgę bo od samego początku czułam że w tym kierunku powinnam iść. Od zawsze czułam że coś ze mną jest nie tak.. Wariatka.. tak o sobie myślałam. Gdy dostałam diagnozę, a to też droga nie była łatwa bo zmieniałam lekarzy, terapeutów.. Miotałam się. Ale postawienie diagnozy, czarno na białym napisane „zaburzenie osobowości” dużo mi dało. Jakieś takie poczucie ulgi że kurcze już wiem, w końcu wiem co ze mną jest. Zaczęłam interesować się tym tematem, czytać książki. Chociaż to że już wiem nie oznacza że jest łatwo. Dużo wiem na temat samego zaburzenia, na temat DDA, depresji, nerwicy, zaburzeń obsesyjno kompulsywnych.. Dużo wiem, ale ciężko przełożyć mi tą wiedzę w praktyce. Jutro mam terapie, na ostatniej sesji dostałam pytanie czy chcę coś zmienić.. Dobre pytanie. Myślę nad tym od tygodnia i chyba to smutne ale nie wiem.. W dzieciństwie byłam wykorzystywana seksualnie, przez jakieś dziesięć lat, przez ojca. Skończyło się jak miałam lat 18 i gdy poczułam przyjemność z tego, przestraszyłam się i już nigdy nie pozwoliłam mu się dotknąć. Ojciec był alkoholikiem. Jest, teraz czeka na przeszczep serca, ciężko odnaleźć mi się w tej sytuacji. Bo jak można mieć pretensję do tak chorego człowieka.. Ja staram się ich nie mieć, naprawdę staram się i mnie wydawało się że nie jest to moim problemem, było, minęło.. Ale okazuje się że to nie jest takie proste, że moja psychika myśli inaczej.Dzięki terapii widzę moją zaburzoną relację z nim i z moja mamą. Nigdy nie uważałam jej za problem. Gdy ojciec pił i chciał ją bić zawsze stawałam za nią i dałabym się za nią pokroić ale terapia pokazała mi jak nasze relacje są złożone.. Mam 36 lat i szczerze mam dosyć tego wszystkiego, tego leczenia, leków, terapii.. Kurczę mam poczucie że dużo zrobiłam ze swojej strony a ciągle tkwię w tym g****e. Mam 36 lat a regularnie się tnę, objadam na zmianę z głodzeniem.. I puszczam się.. TAK TRZEBA TO NAZWAĆ z przypadkowo poznanymi facetami na portalach erotycznych. Jestem uzależniona od alkoholu i seksu. Ostatnio skasowałam swojego fb. Dlaczego? bo jakiś facet zaprosił mnie do znajomych, trochę z nim popisałam i dałam mu się przelecieć w klatce na dole u mnie.. Mój mąż wie co robię, przeczytał przez przypadek smsy do mnie od kogoś tam kto proponował mi seks u niego w domu, ja się zgodziłam, a propozycja ta nie była zbyt subtelna. Mój mąż to przeczytał i powiedział mi że kocha mnie nad życie i że mi wybacza…. Czasami mam dosyć tego całego kołowrotka, chcę normalnie, tak jak inni a nie umiem, nie chcę mi się wtedy żyć, chcę umrzeć. Ale nie zrobię tego bo mam mega wrażliwego syna, który wiem ze przeżyłby to okropnie. Ostatnio myłam okna a mieszkamy na 8 piętrze i przewróciło mi się krzesło.. widziałam w jego spojrzeniu przerażenie gdy prosił mnie abym więcej tak nie robiła..UWAŻAJ MAMA! ………. Ja tu jestem chyba najstarsza i co mogę powiedzieć młodszym to żeby korzystali z tego co już wiedzą na swój temat, niech się naprawdę starają. Bo to z wiekiem nie mija. Wiem że wiele zależy ode mnie, w sumie chyba wszystko ale ja już tkwię w tym tyle czasu że nie wiem czy chcę zmiany, nie wiem czy dam radę… Ale Wam jej życże z całego serca:)
Mam bardzo podobną historie . To, że Twoje życie wydaje Ci się bez sensu nie oznacza, że tak jest. Nie wierz do końca swoim myślom, emocjom itp. Kieruj się rozumem. Wiele przeżyłaś.. ogrom przemocji wzięłaś na barki.. teraz po prostu odczywasz ten świat inaczej. . patrzysz na niego oczami pobitej i wyzwanej dziewczynki..
Terapią jesteś w stanie odkryć świat…i zacząć żyć inaczej. Nie zapominaj o tym..tylko zacznij pracować już dziś
Nie mam pojęcia, co jest źle. To chyba jest najbadziej uciążliwe. Ale zacznijmy może od początku, spróbuję najpierw zarysować moją historię.
Nigdy mi tak naprawdę niczego nie brakowało. Pochodzę z raczej majętnej rodziny, w której na pozór nic się nie działo i panowała istna sielanka. Na pozór ponieważ ze strony mojego ojca od kiedy tylko pamiętam doznawałam przemocy zarówno fizycznej jak i psychicznej. I chyba nie było źle do momentu, w którym zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że nie ma prawa robić mi takich rzeczy czyli do ostatniej klasy gimnazjum. Wtedy też oprócz poczucia strachu i smutku zaczęłam też odczuwać takie rzeczy jak upokorzenie, wstyd i wstręt- czasem do Niego, a czasem do samej siebie.
Zaczęłam się buntować, mówić wprost, że takie postępowanie jest złe i nie ma do niego prawa. Jak pewnie się domyślacie nie przyniosło to jakiegokolwiek pozytywnego efektu, a wprost odwrotnie- nasze relacje od tamtego momentu stawały się coraz gorsze i gorsze.
I któregoś dnia, gdy przyszłam do szkoły ze świeżym guzem, którego zdobyłam tego ranka, gdy Pan Ojciec uderzył moją głową o zamrażarkę, po prostu pękłam. Udawanie wiecznie wesołej i radosnej zwyczajnie tego dnia było niewykonalne i o wszystkim powiedziałam jednej z nauczycielek. Ona powoedziała pielęgniarce, ta dyrektorce, a ta z kolei po rozmowach ze mną wezwała do siebie moją Mamę. No właśnie, a jak na tą sytuację zapatrywała się moja Mama? „Dziecko potrzebuje ojca, bez niego sobie nie poradzimy, przecież nie jest tak źle, on ma stresującą pracę, on już więcej tego nie zrobi”. Tak jak kocham ją nad życie tak nie potrafie jej tego wybaczyć i to uczucie zżera mnie czasami od środka. W każdym bądź razie Mama z dyrektorką ustaliła, że rozwiedzie się z Ojcem. Szkoda tylko, że na ustalaniu się skończyło. Po wniesionym pozwie rozdowowym niestety chyba zabrakło odwagi, stanowczości czy może przekonania i został on wycofany.
Zaczęłam wtedy szukać pomocy na własną rękę. Dzwoniłam na telefony zaufania, pisałam do różnych organizacji pomagających rodzinach, które doświadczają przemocy, dowiadywałam się nawet od znajomych policjantów czy w razie jakiegokolwiek mojego ruchi byłabym bezpieczna… odpowiedź zawszs była taka sama: nie. On co najwyżej dostałby wyrok w zawieszeniu, a by mi tego w życiu nie darował. Sam kiedyś stwierdził, że najwyżej by siedział w pierdlu, ale by mnie za to zabił.
Zaczęłam pić, palić i ćpać. Zrobiłam wtedy wiele głupich rzeczy, ale z drugiej strony nie aż tak głupich biorąc pod uwagę jakie idiotyzmy wtedy wyczyniałam.
Powracamy do dnia dzisiejszego. Jestem 21-letnią dziewczyną, studentką, dobrze się uczę, jestem zadowolona ze swojego wyglądu, w towarzystwie bryluje i teoretycznie jestem autorytetem jeśli chodzi o bycie szczęśliwą i nieposiadającą problemów osobą. Teoretycznie. W praktyce na zmianę kocham siebie i swoje życie, a także nienawidzę do granic możliwości. Jednego dnia mój nastrój jest tak zły, że rozważam skok przez okno, a kolejnego wydaje mi się to niemożliwie przesadzone, a wprost żałosne. Z jednej strony czuje się całkowicie osamotniona, a z drugiej nie chce zaufać ludziom, a w szczególności mężczyznom. Przelotne znajomości? Nie ma sprawy, ale o poważnym związku nie ma nawet mowy.
Każda drobnostka- zwrócenie mi uwagi, drobne niepowodzenie itp jest w stanie doprowadzić mnie do rozpaczy. I najgorsze w takich sytuacjach jest to, że nie mam pojęcia dlaczego czuje się tak źle. Dlatego sama znajduje sobie przyczynę, byle by była. Odreagowuje na innych osobach, jestem na nie zła z byle powodu, no bo przecież musi być jakaś przyczyna mojego okropnego humoru. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia i wmawiać sobie, że ja jestem wszystkiemu winna. Koło się zamyka. Mam powód do smutku
Wszystko jest po prostu źle, a ja nie widzę przed sobą żadnych celów, perspektyw. Czuje jakby moje całe życie miało polegać wyłącznie na udawaniu, że jest ok i po cichu zdawaniu sobie sprawy, że cholernie nie jest ok.
Witam wszystkich. Moja historia jest podobna do wielu innych. Patologiczna rodzina, pijący ojciec, nieszczęśliwa matka, brat z problemami i w tym najmłodsza w rodzinie ja…zawsze sama ze sobą. Zauważana gdy trzeba było coś zrobić dla innych, zrób to, zrób tamto, to źle i tamto żle….nie pamiętam by kiedyś w dzieciństwie mnie pochwalono. Nawet ubrania miałam tylko po bracie…bo po co marnować pieniądze na mnie. Do dziś mam wyrzuty jeżeli wydaje pieniądze na swoje przyjemności..ale uczę się pomału.
Ciągle muszę planować co zrobię i jak się zachowam w danej sytuacji….rutyna to bezpieczeństwo. Ale nuda to zagrożenie…ostatnio jednak pomału uczę się nie nudzić w bezpieczny sposób..chodzę na koncerty, do teatru, na kawę do znajomej..unikam wielkich zbiorowisk ludzi bo tam się gubię i czuje gorsza. Minimalizm to moja dewiza….staram się. Najlepsze, ze zrozumiałam to po spotkaniu mojego borda, którego kocham mimo, że jest trudno jak cho…ra. Kocham bo rozumiem bardziej niz kogokolwiek i kocham bo razem mozemy zdobyc to czego nam brakuje- dom . Taki jak my chcemy, nie idealny bo takiego nie ma. To on swoim istnieniem pomógł mi zrozumieć, że nie jestem dziwadłem, wypaczeniem w przyrodzie, że jestem zaburzona. Nie wiem, które z nas bardziej ..oboje mamy zaburzenie ale inaczej się ono przejawia bo inaczej nas ukształtowano. Ale boimy sie ludzi, boimy się uczuć , odrzucenia, opuszczenia, problemy powalają nas na podłogę…. Paranoja.
z drugiej strony gdy byłam u psychiatry w czasie gdy sie rozwodziłam..usłyszałam, ze sama wiem jak sie ratować….ale co mozna powiedziec po trzech wizytach. Dostałam leki i w drogę. Teraz wybieram sie na terapię i boje sie , strasznie się boje….ale chce zwyciężyć i żyć.
Zobaczę co będzie się działo…
Poruszająca historia. Na pewno jednak jest rozwiązanie…
Do Adama
Rozumiem Cie. W tej chwili jestem w takim stanie wewnetrznym, ze chcialabym.skrzywdzić wszystkich, którzy mnie otaczają. Czuje jak mnie to zjada. Jak nienawiść i smutek, dawne lęki i strachy, problemy dnia dzisiejszego mnie niszczą i nie mogę o nich powiedzieć, bo najblizsi nie rozumieja
HEH 🙂
WSKAZÓWKA TAKA : Poczekaj… mam nadzieje, że w piątek ruszy Forum.
Forum było… ale wtyczka do strony była jakaś kiczowata i będziemy robić Forum od nowa. . . tę stronę buduję sama od podstaw z pomocą moich bliskich. . . co niestety zajmuję trochę czasu a każdy pracuje. Ja też jestem rocznik 88′ Nie wiem.Osobiście nie poszłabym do tak młodej osoby.
🙂 teraz mam kolejny dzień, w którym myślę „Nie, to ja nie mam problemów” 😛 Ale czuję się masakrycznie wyobcowany.
Właśnie dzwoniłem umówić się do Natalii – najwcześniej za 2 tygodnie może coś znajdzie. Poleciła koleżankę – jak to mam w zwyczaju – wygooglowałem, 88rocznik, 3 lata temu skończone studia – no praca magisterska wyróżniona została, ale teraz mam obiekcję czy ktoś z tak krótkim stażem i małym przez to doświadczeniem mi pomoże czy zmanipuluję tą osobą i nic z tego nie będzie… Hmmm…
Czekam teraz na słabszy dzień, kiedy moja motywacja do działania wzrośnie 🙂
P.S. Jakieś wskazówki jak przejść na forum, żeby tutaj nie zaśmiecać?
🙂
ale dałeś na końcu.
Ja jestem już powiedzmy zdrowa. Widzę, że masz wizję, że wyzdrowiejesz i będziesz zupełnie innym człowiekiem ? Jakbyś zrzucił to z siebie…a to tak nie jest. Do końca życia się z tym zmagamy…z tą różnicą , że po latach terapii nie rujnuje Ci to życia , a większość rzeczy się wycisza. Tak więc…jak Ci się nie chce z tym walczyć to niech Ci się zachce bo za kilka lat będziesz żałował , że Ci się nie chciało. Warto jest zaryzykować… Tobie to może zająć dużo krócej..
@TikTak
Co do Warszawy – a wydawać by się mogło, że takie miejsce to powinno mieć nieopisane możliwości 🙂 Niestety (albo stety) mój border (albo nie border już sam nie wiem co) doprowadziło mnie do tego, że mogę sobie pozwolić na 1 tyś miesięcznie.. W sumie to wszystko bym oddał, żeby móc poczuć się „dobrze” – choć jeszcze nie potrafię tego zdefiniować co oznacza.
Moja obecna psychoterapeutka ciągle się spóźnia, odwołuje, przekłada wizyty etc. Teoretycznie widzę w tym jej dobrą stronę – dzieje się tak, że jak już dochodzi do sesji to nie patrzy na to, że ktoś czeka tylko przedłuży jak widzi, że jesteś w przysłowiowej dupie…
Natalia Fiszer – właśnie wygląda na to, że się zna na rzeczy – ciągnie mnie do takich „specjalistów” – najchętniej chciałbym rozprawić się z tym szybko, jak najszybciej, żeby móc zacząć żyć – i tutaj wzmianka – boję się tylko jej wyglądu, blondynka, atrakcyjna. A przy moich brudnych czarnych myślach, to kolejny test dla mnie i mojej osobowości.
Kontynuując sprawę brudnych myśli – póki co są one jeszcze dość mocne – nawet czytając Twoją wypowiedź o brudnych myślach, duszy, seksualnych orgiach jak gdyby myślę o tym poniekąd – może Ciebie też to kusi – może to normalne – może potrzebuję takiej osoby właśnie, żeby wspólnie się „spełniać” w destrukcji. A może to nie destrukcja? MOże właśnie tego potrzebuję. Wrrrr
Najtrudniejsze jest to jak uświadamiasz sobie, że może do tej pory to wegetowałeś, a nie żyłeś. Manipulowałeś, osiągałeś to, co chciałeś bez czerpania z tego jakiegoś wyższego uczucia…
Mam też o tyle trudniej, że jak to mówi moja p. Psycholog – mam wszystko to, co przyciąga kobietę. Wygląd, inteligencję, pozorne poczucie bezpieczeństwa, stabilność i „błysk w oku”. Czasem myślę – chciałbym być otyły, nieatrakcyjnym gościem, żeby nikt nie zwracał na mnie uwagi. Może wtedy nie szukałbym atrakcji, bo bym ich nie mógł mieć.
Zacząłem czytać Twojego bloga – jeśli u Ciebie proces leczenia trwa już 4 lata i nie jest to koniec – to jakby mi się nie chce z tym walczyć.
Adam.
Co do terapii borderline w Warszawie to naprawdę ręce opadają..więcej biznesmenów i karierowiczek niż ludzi z powołaniem. A wydawać 1000 pln miesięcznie na terapię mało kto ma.
No i https://psychoterapia.ws/vivian-natalia-fiszer/ ..
Ta Pani się specjalizuje borderline…jednakże nie wiem na ile jest dobra jeśli chodzi o pracę z pacjentami. Powiem tak. Podziwiam Panią Natalie bo dużo zaangażowania wkłada w swoją pracę, borderline i na pewno jest w stanie pomóc. ( a przynajmniej mam taką nadzieje )
Ja osobiście leczę się u jednej Pani Dr od 6 lat i nie zmienię nigdy. Każdy musi trafić na swojego 🙂 i zbudować relację . Borderline… moje osobiste borderline..dotknęło też mojej duszy. Mam brudne myśli i ciągnie mnie ku destrukcji.. tutaj potrzeba ludzi ,którzy rozwiną w nas również duchowość ..i nie chodzi tylko o wiarę, Boga…religię ..
Adam, po wpisie czuję, że możesz mieć podobnie jak ja. Brudne myśli.. brudną duszę…czy też demony w Tobie drzemią ..wyobrażasz sobie pewnie jakieś seksualne orgie patrząc na jakaś kobietę .. Eh.. to są jakieś złe moce, które trzeba ujarzmić ! mi się udało..ale byłam i jestem czasami bardzo zmęczona podróżą do zdrowia. Pozdrawiam
Tak przynajmniej miałam ja. Jakby mnie coś opętało .
@ Patrycja.
Jeśli chodzi o terapie – mam dni, kiedy nie mogę się doczekać terapii – myślę, że jestem 100% Borderem i będąc na niej angażuje się mentalnie. Są też dni, kiedy myślę „Nie, to mnie raczej nie dotyczy, po prostu popsuło się między mną i żoną, zaczęliśmy się od siebie oddalać – ja poszedłem w jedną (destrukcyjną) drogę – ona poszła w drugą. Co do myśli samobójczych – one raczej są bardzo mocno niesprecyzowane – po prostu jak jest mi źle to myślę „życie nie ma sensu, nie wiem co mam robić, boję się przyszłości” i tyle. Co do uzależnienia – jeszcze z nim nie wygrałem – teoretycznie wiem, że jest autodestrukcyjne, ale nie zawsze to czuję. Czasami myślę – „świat poszedł do przodu, teraz seks jest wszędzie, są ludzie, których interesuje to samo co mnie, można znaleźć osobę, z którą będę się spełniał”. Częściej już jednak jest tak, że mam doła, myślę o tym ze wstrętem i obrzydzeniem i zastanawiam się jak mogło dojść do tego, że w ogóle mnie zaczęło coś takiego „jarać”.
Zaczynam dostrzegać w sobie swoje lęki, zaczynam starać się spokornieć. Chociaż ciężko jest mi ujarzmić siebie – zwłaszcza, że patrząc wstecz – ogólnie lubiłem siebie takiego, jakim byłem. Ludzie też mnie zazwyczaj lubili (jeśli mi na tym zależało).
Co do żony – w tej chwili chyba bardziej jestem na etapie nie idealizowania a wpadnięcia w drugą skrajność. Mimo tego, że są dni, kiedy bardzo potrzebuję jej obecności nie zrobię nic w tym kierunku, żeby się to wydarzyło. Od 2 tygodni nie mieszkamy razem. Ona przestała mnie wspierać – przeczytawszy kilka artykułów nt borderline wybiera „własne życie” – i to jest granica, którą ktoś mi chyba pierwszy raz w życiu postawił tak mocno. Notabene – zawrówno ja jak i żona mamy wykształcenie psychologiczne, choć nie pracujemy w zawodzie bezpośrednio.
Co do emocji.pro – jestem już umówiony na telefon z prowadzącą bloga i raczej zdecyduje się na przejście do niej na terapię.
@Marek
90% tego co napisałeś to tak jakbym w tej chwili czytał o sobie. Mnie najbardziej przeraża to flirtowanie np. z dziewczynami/seksfriendsami moich przyjaciół. Jedna rada – spójrz na nich i dostrzeż emocje, które między nimi są. Zauważ, że im nie chodzi tylko o powierzchowną relację (tak jak w tej chwili Tobie) tylko w tym jest coś więcej. Mi to pomogło. Dzięki temu przestałem patrzeć z pożądaniem na potencjalną partnerkę swojego najlepszego przyjaciela. I będę w ten sposób starał się działać dalej – dostrzegał, że to co komuś robię, nie robię tylko sobie, ale też jemu. Że gram na ich emocjach, co jest nie fair i niesprawiedliwe.
Ogólnie ze mną jest lepiej pod kątem „fizycznym”. NIe mam jakichś mocnych dolegliwości fizycznych – pół roku temu, jak zaliczyłem „dno” wpadłem w depresję i chwilę wspierałem się psychiatrą i antydepresantami. Ten etap na chwilę mam za sobą – stwierdziłem, że sam jestem w stanie sobie pomóc i nie potrzebuję leków.
Też nie potrafię wejść na forum – nie wyskakuje link do założenia konta.
Witam,
w końcu tutaj trafiłem, nie spodziewałem się po sobie, ze będę w stanie coś tutaj napisać – a jednak. Mam 28 lat i mój świat się zawalił po tym, jak osoba, którą kocham nad życie odeszła ode mnie 4 miesiące po zaręczynach. Kilka dni później straciłem pracę, którą lubiłem. Zostałem sam w 4 ścianach z bardzo wąską grupą przyjaciół. Zatraciłem się w używkach, marnowałem ostatnie miesiące życia. Ostatnio dowiedziałem się co mi jest – każdy symptom prócz samookaleczania się potwierdza, książkowe definicje borderline to cały ja. Rozmawiałem z psychologiem, do którego zacząłem chodzić po rozstaniu o moich uczuciach i zostałem wysłany do psychiatry. Wcześniej, przed rozstaniem narzeczona wysłała mnie do psychologa, który nie stwierdził nic niepokojącego – widocznie był kiepski albo dobrze się przed nim zamaskowałem. Teraz jednak kiedy widzę z czym się mierzę postanowiłem napisać tu, że czuję się w tym wszystkim bardzo osamotniony, mam wielki problem, z którym nie umiem sobie poradzić, niszczy mnie to od środka, nie mam ochoty żyć, chciałbym, żeby to już przestało boleć. Jutro mam pierwszą wizytę u psychiatry, postaram się podzielić tutaj z wami swoimi spostrzeżeniami i wnioskami jednocześnie nie przestając wierzyć, że to wszystko się jeszcze ułoży i wszystko będzie ze mną / wami dobrze. Próbuję zarejestrować się na stronie, żeby mieć dostęp do forum jednak nie mogę znaleźć odpowiedniego linka…
Trzymajcie się.
Odpowiedź do Marka (29 l.)
Witam. oczywiście, że Ciebie wesprzemy.
Bardzo dziękuję za kolejną historię. No i zapraszam na Forum. Tutaj robi się bałagan jak wszyscy zaczynają sobie odpowiadać 🙂
Marku,
Po pierwsze.
Ja chodziłam do psychologa i nigdy nie skupialiśmy się nad diagnozą. Nie miało znaczenie co mi jest..a poszczególne problemy. Nie oczekuj więc, że usłyszysz od psycholog „co Ci jest?”
To nie grypa…
Jeżeli czujesz z tego powodu jakiś dyskomfort to powinieneś zapytać psycholog kiedy Ciebie zdiagnozuje i co podejrzewa…w jakim kierunku zmierzacie i jakiego rodzaju terapię stosujecie . Pół roku to sporo czasu na obserwację . Tak uważam ja…chociaż nie wiem co da Ci taka informacja. . Diagnozować się samemu nie powinieneś, no ale z drugiej strony..widzę, że nikt Ci nic nie mówi .
Co do związków. Najpierw terapie i poznanie siebie .. związki nieudane ma wiele osób i niekoniecznie jest to związane z zaburzeniami. Znam wiele osób, które absolutnie nie mają zaburzonej osobowości a rozstają się np. po 10 latach związku, odwołują śluby itp. Czy nie uprawiasz swego rodzaju stygmatyzacji ? Zapewniam Cię, że Twoja droga uczuciowa jest pogmatwana jeśli dorastałeś w trudnych warunkach dlatego dobrze wiedzieć, że jesteś w Terapii. Może odpuść sobie związki w ogóle na jakiś rok..i zajmij się sobą. Piszę co mi pomogło, a miałam bardzo podobnie jak TY. Informacja o zamieszkaniu razem wyzwalała we mnie takie lęki, że włączały się wszystkie mechanizmy obronne w postaci ” NIC DO CIEBIE JUŻ NIE CZUJĘ, JA NIE MAM UCZUĆ ”
Stan bez uczuć…apatia… pustka.. nie umiem kochać.. wszystko jest mi tak dobrze znane widok nieba.
Musisz zacząć nowe życie i nauczyć się czuć normalnie …a nie tylko silne , skrajne uczucia nad przepaścią. Wtedy poczujesz spokój ..a miłość odnajdziesz w zdrowej relacji pełnej przyjaźni i zrozumienia. Miłość to nie dziki seks, lęk i strach…odrzucanie, powrotu i wywoływanie silnych emocji..
Do wszystkiego dojdziesz dzięki terapii i budowaniu relacji. Zdrowej relacji.
Porozmawiaj z psycholog – szczerze. Moja rada jest taka abyś nie angażował się w związki na jakiś czas w ogóle… to prawdopodobnie Cię tylko destabilizuje. Buduj relacje, przyjaźnie…
Pozdrawiam. Poczytaj posty..może znajdziesz cenne rady. Poczekaj na forum. Może bedzie tu kilka osób z podobnymi problemami. Pozdrawiam. TikTak
PS – Marku, jak poczytasz moje posty o związkach.. zapewne zobaczysz, że miałam identycznie.. niestabilność uczuciowa, kocham nie kocham itp..
Poczytaj.
Mam na imię Marek mam 29 lat. Problemy moje zaczęły się kilka lat temu od somatycznych objawów, typu natręctwa, lęki, nerwice. Poszukiwanie pomocy rozpocząłem na własną rękę. Najpierw ciało, dopiero potem umysł. I kontakt z psychologiem pomógł w objawach cielesnych niestety nie poprawił psychiki. Po 8 latach rozstałem się ze swoją dziewczyną twierdząc, że była dla mnie mało uczuciowa, niedopasowana seksualnie, nierozumiejąca. Dodam, że rozstałem się miesiąc lub dwa po zakupie pierścionka zaręczynowego. Od razu wszedłem w drugi związek, który rozpadł się po roku i zaczął psuć zaraz potem kiedy ta dziewczyna chciała ze mną zamieszkać. Przez okres 2-3 lat diagnozowałem u siebie, nerwice, depresje, syndorm DDA, uzależnienie od alkoholu, uzależnienie od pornografii i seksu- prawie poszedłem na spotkanie AS. Od ponad pół roku jestem na terapii, nadal nie usłyszałem od pani psycholog dosłownej diagnozy. Nie wiem czy to specjalny zabieg czy nie ale cały czas zastanawiam się co mi jest. Border pasuje idealnie ale już pasowały mi kiedyś inne dysfunkcje kiedy nie znałem jeszcze zaburzeń osobowości. Odczuwam od dłuższego czasu pustkę wewnętrzną, myślę że nikogo nie kocham. Angażuje się w 2 związki na raz, choć obydwa na odległość więc niekoniecznie można mówić o zaangażowaniu. Flirtuje z wieloma kobietami, nawet z żonami moich przyjaciół co doprowadza mnie do straszliwego moralnego kaca. Poznaje wiele kobiet a jednak z żadną z nich nie podejmuje próby nawiązania bliższego kontaktu. W pracy działam na 200 % lub nie robię nic. Pomysłów na siebie mam milion a żadnego nie realizuję lub po krótkim czasie odpuszczam. Na przemian palę i nie palę papierosów w okresach kilkumiesięcznych. Uwielbiam ludzi i imprezy przy alkoholu a na drugi dzień kiedy choć trochę przesadzę to siebie nienawidzę. Boję się kiedy urwie mi się film, boje się na co mnie stać, nie mam do siebie zaufania. Nie umiem być z żadna kobietą ale też nie potrafię o żadnej zapomnieć. Patrzę na kobiety jak na obiekty potrzebujące pomocy i chce je uszczęśliwiać. Jestem z rodziny gdzie ojciec zawsze pił- chociaż nikt nie mówi o nim że jest alkoholikiem a matka ma ogromne długi, które nikt nie wie jak zrobiła i na co przeznaczyła pieniądze. Ta nie wiedza, te niedopowiedzenia towarzysza mi w każdym aspekcie mojego życia. Czy ktoś miał podobną historię ?? Czy powinienem wymagać od psychologa dosłownej diagnozy ? na razie słyszę tylko, że mam problemy z bliskością, określeniem siebie, stałością myśli i uczuć. Teoretycznie idealna definicja borderline ale nie dosłowna.
Czy może znów sam sobie wymyślam choroby ?
Jeśli ktoś miał podobna historie lub podobne problemy proszę o podpowiedź, radę, wsparcie…
Do Adama.
Trafiłeś w dobre miejsce. poczytaj bloga, zwolnij i pomyśl. Co do terapii, nie pomoże bez Ciebie i twojej obecności mentalnej. Skoro tutaj jesteś i szukasz pomocy, to znaczy, ze już dotknąłeś dna. Każdy z nas dotykał tego dna, pewno nie raz. Myśli samobójcze to rzecz, rzekłabym normalna, jednak gdy je masz powinieneś o nich mowić z terapetuą. Czy uzależnienie, o którym mówisz jest autodestrukcyjne w Twojej ocenie? Bo piszesz na ten temat trochę zmiennie, tak jakby nic się nie stało i stało jednocześnie. Jeśli chcesz mojej rady to posłuchaj weź tego bordera we własne ręce, spokorniej (bardzo dobrze to autorka opisała na tym blogu) i zmierz się ze swoimi lękami. Szukaj też pomocy terapeuty do skutku.
PS teraz już będzie tylko lepiej. gorzej niż to dno spaść już nie mogłeś.
PS ja też również borykam się z borderowym obrazem mojego ukochanego, jednak nie mam wątpliwości co do niego. Po prostu daje mi to, czego mi trzeba. bez słowa z mojej strony. jest wsparciem ogromnym. Przemyśl – wiem jak to brzmi – swoje emocje. Pamiętaj o tym, ze kierują Tobą emocje, pęd ku ekscytacji, pęd ku oderwania sie od swoich lęków, samego siebie. Jeśli nie znajdziesz tutaj (w co jednak wątpię) pomocy dla siebie to zajrzyj na emocje.pro . tego bloga prowadzi terapeutka borderline.
Trzymaj się Adam! Nie jesteś sam, jest nas wielu.
Dobry wieczór. 2 enocy a ja leze z telefonem zastanawiając sie co dalej… W skrocie: DDA, chroniacy matke przed pijanym ojcem. Swietny uczeń, „znajacy granice” etc. Teraz 26letni mąż (3 lata z hakiem po slubie). Wspaniala żona (na chwile obecna nie wiem czy wspaniala czy wyidealizowana przed bordeline). Po drodze porzucony przez dziewczyne po 5letnim zwiazku. Swietnu w pracy, bryluje e towarzystwie, kazdy liczy sie z moim zdanjem etc. I co? Pol roku temu peklem. Od 2 lat tam naprawde zatracam sie. Zdradzalem zone (tlumaczac sobie, ze sa to zdrady tylko fizyczne – nie emocjonalne). Wszedlem w tematy swingowania (poczatkowo z zona, ale jak zobaczyla, ze nie przestrzegam granic – zrexygnowala) jak zrezygnowala zaczalem wchodzic w ten swiat sam. Teraz czuje, ze nikt dla mnie tak naprawde nic nie znaczy, ze wszystko robilem bazujac tylko na swoich korzysciach, nie umiem prostych relacji miedzyludzkich. Uzaelzniony od seksu – nie tylko zwyczajnego, trojkaty, czworokaty, cuckoldy – najlepiej wszystko – z wyjatkiem homo (vhoc tersz sie zastanawiam cxy i do trgo byłbym zdolny). Od pol roki mam „odwyk”. Starak sie ukladac na nowo, probije zmienic nawyki. Zona? Juz nie mam jej wsparcia – pocxatkowo mnie wspierala, wiem, xe mnie kocha i gdybym stanal na głowie to bym ja odzyskał. Ale nie wiem czy chce. Od pol roki jestem z nia szczery – chyba az do bolu. Jednego dnia moglbym zrobić wszystko, zeby przez kolejne 5 udowadniac jej, ze nic dla mnie nie znaczy. Ona powiedziala basta – rozwodzimy sie. Ok. Rozwiedziemy. A mnje nadal kreca glupie rzeczy, nie potrafie zapanowac na myslami – nad zachowaniem jest juz lepiej. Chodze na terapie… Ale mam wrazenie, xe jesli „sam sobie nie pomoge” to zadna terapia mi nie pomoze. Mysli samobojcxe mam, ale nie sa wyraźne. Chyba jeszcze zbyt mocno kocham zycie… Matko.. Moglbym chyba esej napisac.
Tak, w tym właśnie szpitalu. Może 🙂 bardzo chcę iść do szpitala na kolejną terapię
NUSIA byłaś w szpitalu w Szopienicach? To może się znamy. Jak Ci pomoc? Dałaś radę przez parę miesięcy więc dasz kolejne. Wiesz ze w szpitalu są zasady a mąż Cię nie opuści bo bardzo Cię kocha. Pomóż sobie i jemu kolejną terapią
Do Żaba.
skoro jesteś anty leki to napchaj sie omega 3 i pij olej lniany.
Stabilizuje nastrój i działa jak antydepresant. 😉 były badania na ten temat. Leczono borderline tłuszczami omega..poczytaj o tym.Jest w dziale borderdieta.
pozdrawiam
Polka polecam wam najpierw indywidualną terapie. Grupowa terapia jest bardzo ciężka, aby się zakwalikować na „grupę” musi być zgoda lekarza. Praca w grupie często nasila objawy bo porusza bardzo czułe punkty. Póki co znajdz dobrą Panią Dr i niech ona o wszystkim decyduje. Ja uważam , że powinnaś pomyśleć o oddziale w Krakowie, oddział 7f . Córka powinna być pod stałą opieką całodobową jeśli nadal bedzie próbowała sie samookaleczać lub robić sobie krzywdę.
Polka. Proszę napisać do mnie poprzez formularz kontaktowy. Mam nadzieje, że idziecie do dobrej Pani Dr
Prosiłabym o nazwisko Pani Dr . Znam trochę lekarzy, również w Płocku.
Myślę też o prywatnym ośrodku opierającym się głownie na terapii , może w grupie paru osób w domowych warunkach i podobnych doświadczeniach,
całodziennym rytmie dnia z terapią ,warsztatami i unormowaniu snu córka nabierze chęci do życia?
pozdrawiam
Mieszkamy w Płocku ,ale korzystałam już z pomocy psychiatrów w Warszawie i Łodzi,
jutro mamy pierwszą wizytę u poleconej z kilku zródeł Pani doktor specjalizującej się min w borderline
Dziękuję
Bardzo proszę tutaj wszystkie dziewczyny o wsparcie mamy nastolatki.
Oczywiście, że wiek ma znaczenie.
Dziewczyna ma 17 lat.. czyli borderline się rozkręca..potem wycisza.. najgorszy jest ten etap wchodzenia w dorosłość, wtedy to zaburzenie najbardziej rujnuje życie. Ale trzeba przez to przejść z rozsądkiem. Z jakiego miasta Pani pisze ? może coś pomożemy. Proszę się nie poddawać. Ja w tym wieku również miałam próby, uciekałam z doku,wyzywałam rodziców, upijałam sie ..i generalnie chciałam umrzeć..zniszczyć swoje życie. Gdzieś w głębi serca chciałam czuć się kochana…
Pierwszą podstawową sprawą to jest pokonanie samoodtrącenia.
Miłość i szacunek do samej siebie i do życia…
Akceptacja siebie.
Świadomość konsekwencji.
Pani córka jest bardzooo młoda im wcześniej przejdzie leczenie tym lepiej. Da się z tego wszystkiego wyjść 🙂 Ja byłam bardzoo chora. Teraz jestem szczęśliwą mamą i żoną…a po chorobie zostały jakieś resztki.
Córka przeżyje ..i wyzdrowieje jeśli trafi w dobre ręce. Dlatego pytanie z o miasto.
A ja proszę koleżanki o rady tutaj i wsparcie.
Witam,
Jestem mamą nastolatki 17 lat ,od 4 lat leczę córkę na depresję z marnymi skutkami ,miałyśmy już 5 psychiatrów i 6 psychologów ,coraz bardziej odczuwam brak sił,
ta bezsilnośc nie pozwala mi funkcjonowac na co dzień .Wczoraj kolejny lekarz wreszcie zdiagnozował borderline , wydaje mi się z obserwacji córki objawów ,że wreszcie trafił.
Ale teraz jestem przerażona , nie wiem jak dalej przebiegnie leczenie i czy do poprawy jaka ma nadejśc córka moja przeżyje ,bo jest już po 2 próbach s.
Jest bardzo samotna ,a wielkie wsparcie,które ma we mnie nie wystarcza., jak jej mogę jeszcze pomóc ,czy wiek ma znaczenie czy w miarę dorastania zacznie dostrzegac sens życia.
Bardzo ciepło pozdrawiam wszystkich.
Dla chcącego nic trudnego.
Oddział 7f w Krakowie . Powinnaś się tam udać na te 6 miesięcy.Zwierzęta daj komuś pod opiekę. Im szybciej tam pojdziesz tym szybcjej wrócisz. . . z tego co czytam. To nie masz wyboru. Ja tez kocham zwierzęta, ale dla zwierząt nie mozna marnować swojego życia. One zrozumieją 🙂
Do Żaba
Dziękuję Żaba . Dobrze napisana historia. Bardzo mocna. Podobna do mojej.
Jakieś rady dla innych?
moja osobista rada dla Ciebie : Koniecznie zapisz się na dobrą terapie..( powtarzam. Dobrą ! ) tylko terapia pozwoli Ci siebie zdefiniować..bez niej może to trwać latami…z negatywnymi skutkami ubocznymi. Nie marnuj sobie życia.
Osobowość kształtuje sie do 25 roku zycia.. warto abyś do mety nie szła sama. Proszę Ciebie ja… ja ,której osobowość została zdefiniowana dzięki ciezkiej terapii i pracy. Powodzenia
No hej. Nikt nigdy nie zdiagnozował u mnie chwiejności emocjonalnej. http://www.boredpanda.com/for-inktober-i-focused-on-mental-illness-and-disorders/ – rysunek dotyczący BPD wydał mi się tak znajomy, że zaczęłam szperać w internecie po więcej informacji. No i dokopałam się tutaj.
Mam 21 lat, na koncie ponad dwudziestu partnerów seksualnych, wielu nie pamiętam, kilku przewróciło moje życie do góry nogami, zdecydowana większość to błędy ego i słabej silnej woli, rzadko kiedy tak na prawdę miałam na nich ochotę. Ale w ostatecznym rozliczeniu było mi wszystko jedno. Jakaś część mnie bardzo chciała, żeby mnie teraz potrzebowali i kochali całą swoją miłością, ale zawsze pozostawały te części, którym po miesiącu nudziła się cała zabawa, bo przebiegała bez piorunów z nitek emocji. Wielu z tych chłopców po prostu olewałam, trochę brzydząc się ich, trochę samej siebie.
Teraz sądzę, że byłam prawdziwie zakochana tylko raz, może dwa. Ale kiedy kogoś poznaję, moja głowa wariuje, serce ściska pod naporem szczęścia i ekscytacji, w każdych oczach widzę brokat, a wszystkie ramiona stoją otworem. Brzmi znajomo ?
Przez jakiś czas myślałam, że to depresja. Miewałam gorsze okresy w życiu i powody ku temu (jak każdy, traumatyczne przeżycia). Wiecie, ten ocean smutku, który jest gdzieś tam zawsze, a ty stoisz na tym zamrożonym lodzie i czujesz jakbyś miał pod stopami kawałek swojego serca. Zawsze to pieprzone serce, wszędzie go pełno, wszystko co stanowi mój świat opiera się na emocjach. A że są zmienne jak wiatry spod kołdry, to jak znaleźć siebie? Wy wiecie? Bo znać siebie to nie tylko wiedzieć czy lubi się pomidorową. A mi czasem wydaje się, że tylko tyle o sobie wiem. Hobby, zainteresowania, cele? W gorszych momentach marzę tylko o pozostawieniu mnie samej sobie, żebym mogła płakać najbrzydziej jak się da, tyle czasu ile zechcę. W lepszych momentach to strach przed ludźmi, analizowanie swojego życia uczuciowego i bawienie się w pozory życia codziennego. Myślicie, że terapia pomogłaby mi jakoś się zdefiniować? Czy to już moje osobiste popierdółki?
Nie wkręciłam się w żadne używki, choć próbowałam wielu. Dziś tylko trawa i papierosy. Kiedyś alkohol i seks, ale na okres nastoletni patrzy się chyba przymrużonym okiem.
Hej
Mam 22 lata. Mieszkam w Katowicach i jestem dziewczyną. Zaczęłam się leczyć chyba na początku roku 2015. U psychoterapeutki byłam tylko kilka razy. Zabrakło nici porozumienia. To nie była terapeutka dla mnie. Wtedy nie wiedziałam, że mam zaburzenia osobowości Borderline typ impulsywny. Chodziłam też przez cały czas do psychiatry. Brałam leki, ale żadne nie działały. Wiem, że leki mają tylko wyciszać objawy somatyczne, a nie leczyć. W grudniu 2015 roku trafiłam do szpitala psychiatrycznego na oddział zamknięty. Tam już wiedziałam, co mi jest. W styczniu 2016 roku przeniesiono mnie na inny oddział na terapię grupową, która przyniosła pozytywne skutki, ale tylko na ok. 4 miesiące. To, co było na terapii we mnie zostanie, ale niestety od sierpnia mój stan bardzo się pogarsza. W szpitalu dobrali mi leki. Nie jest dobrze, ale nie jest z nimi tragicznie. Mam zaburzenia osobowości Borderline typ impulsywny, depresję, silne zaburzenia lękowe, fobię społeczną i jestem DDD. Jestem tez od lat uzależniona od okaleczania się. Nie działa na mnie gadanie o bliznach. Nie przeszkadzają mi. Nie chcę mieć dzieci, bo boję się, że zniszczę im życie. Nie chcę by przechodziły przez takie piekło jak ja. Teraz jestem w punkcie, z którego nie mam wyjścia. Nie mam jak się leczyć. Psychoterapeuci odmawiają mi leczenia, bo, np. nie znają się, nie lubią takich pacjentów, walka z tym zaburzeniem to walka z wiatrakami. Przez fobię społeczną nie wychodzę z domu bez męża. Często nawet z pokoju. Z nim mogę pójść prawie wszędzie, ale niestety pracę zaczyna nad ranem i wraca wieczorem. Poza tym ma czasami miesięczne lub kilku miesięczne delegacje… Nie dam rady dojeżdżać nigdzie dalej na terapię. Lekarze mówią mi wciąż tylko o szpitalu. Albo tu w Katowicach (na 3 miesiące) albo w Krakowie (na 6 miesięcy). Chciałabym, ale nie mogę. Mamy zwierzęta, których nie mogę zostawić samych, a teraz jest czas delegacji męża… Ledwo wytrzymałam 3 miesiące terapii pomimo tego, że mąż codziennie mnie odwiedzał (jestem od niego uzależniona). Nie wiem jak mam znieść pół roku. Tam nie da rady, żeby mnie tak często odwiedzał. Chcę tam pojechać pomimo wszystko, ale się boję. Problem w tym, że mogę sobie chcieć, ale i tak nie mogę.
Rady? Jedyna rada ode mnie to branie leków i ciągła psychoterapia.
Do Agnieszka:
Dokładnie. Im dłużej będziesz go niańczyć tym gorzej.
Trzeba odróżniać wsparcie od niańczenia i głaskania..co odracza leczenie .
Leczenia Nigdy nie powinno się odraczać
I To SIĘ TYCZY WSZYSTKICH CHORÓB.
jeśli ciągle mu przebaczas i udajesz , że wszystko jest w normie on myśli , że samo przejdzie …uda się…itp… Ale to nie jest prawdą. Borderline to niestabilność …raz jest ok i wydaje sie , że wszystko wraca do normy i nagle fala emocji..która zalewa wszystko.
Powodzenia !!
Dziękuję za to co napisałaś… Nie pozwolę na to by moje dziecko kiedyś w przyszłości miało pretensje o to że nie walczylam o jego dobro…O dobro mojego słoneczka…mąż musi przyjąć jakieś inne lekarstwa, terapia cokolwiek co może mu naprawdę pomóc… Jeśli nie to,to będę zmuszona podjąć ostateczne kroki… Myślę że już zaczynam bo dłużej nie będę go tłumaczyć ani nianczyc… Nie pomoże terapia to ja tym bardziej. I to powtarzam sobie każdego dnia…
Pozdrawiam ????
Hej . Straszne jest to co piszesz… Twój mąż powinien brać leki. Zaraz dojdzie do tego, że Twój syn będzie potrzebował psychologa jak się napatrzy na takie rzeczy jak wyzwiska i kopanie. Twój mąż jest agresywny i zachowuje się niebezpiecznie. Nie można go całe życie tłumaczyć chorobą i głaskać po głowie …to dorosły facet i musi dla was zadziałać w kierunku wyzdrowienia.
Powinnaś odejść jeśli jeszcze raz się to powtórzy. Odejść do rodziny na jakiś czas. Nie można narażać siebie i dziecka na wybuchy takiej agresji.
Nie mogę Ci pomoc przez internet . Następnym razem dzwon po karetkę , zabiorą go szpitala psychiatrycznego i chociaz odpocznie na jakimś relanium i szybciej go skierują na terapię. Policja nic nie pomoże. Dzwonisz po pogotowie i mówisz, że się leczy na to i na to i się go boisz. Oni powinni wiedzieć co robić.
Powiedz mezowi , że bedziesz go wspierała w terapii ale póki co nie pozwolisz aby wasze dziecko patrzyło na takie sytuacje.
Mogło go zaboleć, Że smsujesz że znajomym z pracy o jego prywatnych problemach zdrowotnych. Reakcja była mocno przesadzona.
Pozdrawiam
Cześć… Znów ja i znów były krzyki,wyzwiska a nawet mnie kopnął ( aż wstyd o tym pisać)…O co…O smsa od znajomego któremu napisałam że mąż ma problemy…ile było krzyku…ucieklam z malym żeby się uspokoił nawet na policje miałam dzwonić ale zabrał mi telefon…
Nie wiem jak dalej to wszystko będzie wyglądać…wiem że każdy by mi mówił żebym go zostawiła, ale ja nie potrafię!!! Choć sprawia tyle bólu… Jestem też świadoma tego że to wszystko ogląda mój syn!
Jedyna nadzieja to taka że rodzinny lekarz skierował go do specjalnego ośrodka ale musimy czekać na pierwszą wizytę. Widzę jak on bardzo chce się leczyć i po każdej kłótni wybuchu jego agresji mu tłumacze że tak nie ma się zachowywać że można powiedzieć to spokojnie ale też wiem że mu jest trudno opanować emocje. Tak chciałabym pomoc anie wiem jak…przytył on bardzo dużo i źle z tym się czuje ale też nie chce żadnego sportu uprawiać….jest gnojkiem, chamem, bezczelny, narcystyczny d…ek ale też go kocham jak jest naprawdę sobą. Potrafi wszystko w domu zrobić, pojechać gdzieś z nami jak ma dzień… Chciałabym żeby tych fajnych dni było jak najwięcej ale póki nie dostanie porządnej psychoterapii nic z tego nie będzie.
Proszę TikTak jak ja mam z nim rozmawiać gdy wybucha, gdy wszystko w czarnych barwach widzi?
Wiem może tu nic konkretnego nie napisałam może czegoś potrzebuje ale czego to już sama nie wiem. Właściwie wiem prawie wszystko a i tak nic nie mogę zrobić i to chyba najbardziej mnie irytuje!
Przepraszam że tak chaotycznie pisze i nie wiesz czy to wszystko zrozumiałe ale wszystko w moim życiu ostatnio jest chaotyczne.
Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę miłego dnia.
Twój mąż nie ma za grosz pokory. Ja nie miałam jej w ogóle. To był mój pierwszy krok do wyzdrowienia. Brak pokory to sciana dzielącą między zdrowiem…a odcięciem od uczuć. On obarcza wszystkich dookoła tym ,że nie jest mu lepiej.. szuka winnych.. nic mu nie pasuje..
Nauka pokory PO PIERWSZE !!!
Jest tu nawet post o pokorze. Wyszukaj go.
Niestety to się wiąże trochę z Bogiem…ale i ogólnie z psychologią człowieka .
Jeżeli nie nauczy się pokory – nici z wyzdrowienia. . . Zawsze będzie winne coś za coś..
Czy Twój mąż nie ma cech narcystycznych ?
Nie wiem co Ci powiedzieć…jesteście w ciemnej du…za przeproszeniem. Jeżeli on przekreslił plany zwiazane z psychiatra..psychologiem…to trzeba faktycznie znalesc coś zastępczego. Jezeli masz FB to koniecznie poszukaj grup Polaków w Holandii…tam na pewno ktoś coś poleci.
Depakina …chm… No ja akurat kilka dni brałam to gow…ale faktycznie zamulaja. Ja rozumiem Twojego męża ..bo sama to przechodziłam..musialabym pisać i pisac…
Może warto też zadzwonic do ambasady. Oni są po to aby pomagać Polakom na terenie Holandii . Na stronie chyba możesz do nich napisać z prośbą o pomoc / poradę..może mają tam tłumaczy …
Leki bardzo pomagają ..ale trzeba je brać minimum miesiąc żeby organizm je zaczął tolerować i zeby skutki uboczne się wyciszyly.
Jak zczynalam brać przeciwepileptyczne czyli coś takiego jak depakina to sikalam przez sen taka byłam zamulona. Ale stopniowo było ok. Potem brałam tylko na noc . Dawki muszą być malutkie na początku….
Witam i dziękuję za to co napisałaś ale…No właśnie ale dziś zadzwonił psycholog do męża i powiedział że dalej z nim terapii nie może prowadzić bo nie są mu wstanie pomoc, wyczerpali już wszystko razem z psychiatra( na ostatnim spotkaniu w zeszły wtorek krzyczal, darl się tam jak opętany wyrzucając że psycholog zawsze na spotkanie się spóźnia(to prawda bo tam z nim jeździłam) że mu nic nie pomaga i jak zwykle się we wszystkim powtarzał, zawsze się tak zachowuje jak coś lub ktoś go z równowagi wyprowadzi. Acha a zaczęło się od tego że powiedział tam iż na dwa dni odstawil tabletki kwetapine i depakine (to też prawda) -tłumaczył się że mu nie pomagają i że jest zamulony po nich. Według mnie trochę go hamowaly w atakach agresji i to tam próbowałam wytłumaczyć. Poza tym na wcześniejszych spotkaniach mówił psychologowi że chciałby mieć silniejsze leki lub jakieś inne które bardziej go uspokaja ale psycholog się nie zgodził.
Dobra mniejsza z tym w każdym bądź razie teraz już nie wiem co robić… Gdzie szukać pomocy…niestety nam nie pomożecie nawet wy tutaj wszyscy bo mieszkamy za granicą w NL… Jutro zadzwonię znów do psychiatry (zapomniałam dodać że to polski psycholog był, cała poradnia) chce poprosić żeby jakieś namiary dali na kogoś innego…Po holendersku będziemy potrzebować tłumacza pomimo tego że mówię po holendersku to jednak ciężko mi wszystko tłumaczyć co mąż mówi…poza tym rozmawiałam z sąsiadka i sama ma córkę z tą diagnoza a pomimo tego nawet holenderscy specjaliści ciągle się tylko pytają ” co ja tu sprowadza) co jakiś czas ma ona kogoś innego a jest holenderka!
Boże ja już nie mam sił…on jest na chorobowym już od maja ale rąk długo dalej być nie może bo w końcu już w pracy nas atakują że sciemnia że unika pracy…muszę jeszcze zadzwonić do lekarza medycyny pracy i jemu przekazać że z terapii nici a mąż broni się przed pracą jak tylko może ( ma stały kontrakt ale w tej pracy zawsze każdy go prowokowal do kłótni bo wiedzieli jaki jest nerwowy…)
Ja nawet nie wiem czy to co napisałam jest zrozumiałe… Przepraszam tylko tu widzę jakąś nadzieję… Przepraszam jeśli nic z tego nie zrozumieliscie…
Wierzę w Boga bardzo bardzo i byłam u księdza (też polskiego) mówił bym przyszła z mężem ale on się zapiera bo mówi że nie będzie nic o Bogu słuchać i co może mu ksiądz pomóc…
Jestem kompletnie sama i nie wiem czy będzie dobrze…
Pozdrawiam i dziękuję.
Droga Agnieszko. Mam nadzieję , że nie tylko ja Ci odpiszę. Jest nas tutaj kilka osób i chętnie Cię jakoś wesprzemy.
Kiedyś i ja raniłam , czasami nadal ranie swojego obecnie męża tak jak Ciebie rani Twój mąż. A historia Twojego męża jest podobna do mojej. Ja jestem ofiarą bicia,katowania i znęcania psychicznego – nie wiem czy kiedykolwiek będę w pełni uwolniona od tej traumy. Ale staram się . Twój mąż przeżywa koszmar..bo te traumy z dzieciństwa jakby wpłynęły w pewnym sensie na budowę i funkcjonowanie jego mózgu. Nie zaznał miłości…poczucia bezpieczeństwa.. jego osobowość kształtowała się tylko i wyłącznie z lęku i agresji. Taka jest jego natura. Taka była norma …
Twój mąż jest zatem w tym domu pełnym Twojej miłości jak Tarzan w Nowym Jorku.
Ale do rzeczy. Jesteś jego aniołem… I jak czytam jak bardzo wierzysz w to wszystko to łzy mi się w oczach zbierają.
Muszę Cię zmartwic jedną rzeczą. To on musi chcieć . Musi !
Mów mu codziennie jak bardzo go kochasz.. Znajdź dobra terapię w swoim mieście i rozmawiaj z nim. Niech zrobi to dla Ciebie.. dla SYNA !!! NIECH POWIE WAM KOCHAM W TEN SPOSOB. Walcząc o zdrowie będzie mówił wam kocham też codziennie.
Mezczyzni nieczęsto chcą się leczyć. . Ale o tym dlaczego mozna książki pisać..będzie więc trudno go namówić.
Masz rację do niego nie dociera , że go kochasz.Do nas w fazie , że tak powiem nasilonej choroby nie dociera wiele. My się czujemy bezużyteczni.
Czujemy się ciężarem..
Nas się kochać nie da !! To Słyszeliśmy dorastając..
Ciągle robiliśmy coś źle …za swoje czyny byliśmy karani fizycznie..lub psychicznie .
My nie zwracamy uwagi na to, że nas się kocha. Nie znamy często tego uczucia.jestesmy źle skonstruowani.
My borderzy musimy odkręcać całe dzieciństwo. ..
Ale da się odbudować swoje uszkodzone JA …da się czuć miłość..da się żyć szczęśliwie.
Trzeba tylko wejść w proces terapii i wyleczyć te wszystkie traumy z dzieciństwa.
Jego mamie masz prawo mówić jakie masz zdanie. Nie zrobiłaś uważam nic zlego
Z jakiego miasta piszesz ?? Może coś pomożemy…
Czy mąż może pozwolić sobie na terapię dzienna i zwolnienie lekarskie czy raczej to odpada.
Jakie jest jego podejście do leków…?
Wiem , że Cię odrzuca. Ah…znam wiele borderow co odrzucają… Odrzucalam męża dwa lata bo mialam w sobie jakiś lęk..
„Nienawidzę cię, nie odchodź”
” Kocham Cię…jutro nienawidzę”
I tak w kółko.
Codziennie mam lęk ,że to nie miłość…ze się nie nadaje…ze się zabiję.. ale ja już wiem , że to struktura mojej osobowości.. wiesz..lubię siebie katować psychicznie skoro nikt tego już nie robi.
A męża WIEM, ZE KOCHAM CALYM SERCEM..ale nie umiem mu tego mówić …okazywać.. ale on doskonale wie, jak bardzo go kocham.
Twój mąż myślę , że bardzo Cię kocha. Mimo tego wszystkiego możliwe , że idzie pod prąd ..i te Twoje słowa kocham na pewno gdzies w głębi serca mu pomagają .
Postaraj się prosze namówić go na terapię.
Witam…mam 31 lat, wspaniałego synka i męża u którego w tym tygodniu postawiono diagnozę: BORDERLINE…
Wiem że ten blog jest poświęcony Wam wszystkim którzy macie ten sam problem co mój mąż ale to ja szukam jakichkolwiek informacji na ten temat i nic nie potrafiłam znaleźć aż do teraz…
Kocham męża ponad życie od 11 lat a on ciągle mnie odrzuca…nie widzi we mnie swojego przyjaciela, pobierania a jedynie wroga! Boli mnie to tak bardzo że nie wiem już co mam robić, jak się zachować przy jego wybuchach złości, agresji, nienawiści o wszystko i do wszystkich a przede wszystkim do mnie…
Matka go nie chronila przed ojcem który go bił, kątowa, wyzywać…niszczyl fizycznie i psychicznie…była zawsze jego siostra…powiedziałam to jej ostatnio ze nie życzę by tylko mówiła jaka to jej córka była dobra a syn zły, złośliwy… Może popelnilam błąd, może powinnam siedzieć cicho ale nie potrafiłam… Za dużo tego wszystkiego…
Dlaczego tu jestem? Szukam pomocy, wsparcia jak mogę mu pomóc, jak mogę pokazać mu że świat jest dobry, że go kocham choć bardzo mnie rani…jestem zmęczona, bezsilna w tym wszystkim a tak bardzo chciałabym mu pomóc, mogę i chce mu powtarzać każdego dnia jak bardzo go kocham ale mam wrażenie że to do niego nie trafia…ech szkoda ze nie chce nic czytać na temat borderline, że nie chce…właśnie sama nie wiem czego chce…
Wybaczcie że tu pisze i zawracam Wam głowę ale dzięki temu blogu zaczynam rozumieć z czym on się boryka…
Jeśli możecie proszę napiszcie mi jak ja mam mu pomóc…
Życzę Wam wszystkim odnalezienia radości życia…Bóg Was kocha takich jakimi jesteście, jakimi jesteśmy…dzięki wierze w Boga jestem tu gdzie jestem…nie poddam się i Wy się też nie poddawajcie…
Pozdrawiam
Mam 17 lat. Chyba jestem najmłodszą piszącą tutaj osobą. Zacznę może od początku. Dzieciństwo pamiętam jako koszmar. Ojciec alkoholik, ciągłe i coraz wyższe wymagania od mojej osoby wpędzały mnie w kompleksy. Dziadkowie nauczyciele stawiali wobec mnie wysokie cele. Na świadectwie miały widnieć same 5 i 6. Trudno było skupić się na nauce, kiedy w domu rozgrywały się ciągłe kłótnie i awantury. Żyłam w ogromnym strachu o tatę: miał chore nerki, wątrobę, trzustkę, do tego serce i oczy. Miał cukrzycę i każda dawka alkoholu w połączeniu z insuliną mogła go zabić. W podstawówce poznałam koleżankę. Początkowo nieśmiała, wysoka, szczupła, o wyraźnych rysach twarzy, słowem – obiekt westchnień (już wtedy!) wielu chłopaków. Zaprzyjaźniłam się z nią i teraz wiem z perspektywy czasu, że to był jeden z większych błędów. Pokazała mi inny świat, a potem… W nim zostawiła. Pokazała co to znaczy upić się do nieprzytomności, okaleczać, wyśmiewać się z wszystkich i gnębić. Nieśmiała dziewczyna w rzeczywistości była małym diabełkiem, który mnie zmienił nie do poznania. Pierwsze eksperymenty z alkoholem, żyletką, nożem, przypalaniem się zaczęły się już w 5 klasie razem z ową pięknością, a potem… zostałam sama. Porzuciła mnie dla bardziej popularnych dziewczyn. Stałam się obiektem drwin, żartów i gnębienia psychicznego. Do tego w domu sprawa wcale się nie polepszała. Wymagania wobec mnie jak były, tak były, a ojciec jak pił, tak pił. Zaczęłam rzeczywiście się okaleczać z wyraźnego wtedy dla mnie powodu. Przetrwałam ten okres i weszłam w świat nastolatek, gimnazjalistek. Sprawa ucichła. Byłam neutralna. Ludzie w szkole wychodzili z założenia, że jak sobie jestem to dobrze, a jak nie – nie robi to większej różnicy. Dwie pierwsze klasy słowem – przetrwałam, jednak w 3 gimnazjum zaczął się etap mojej agresji i depresji. Nie było we mnie życia. Pojawiły się pierwsze myśli samobójcze i pierwszy raz od dłuższego czasu nacięcia na nadgarstkach. Ledwo co widoczne draśnięcia, a przykuły uwagę przyjaciółki. Takim sposobem dowiedziała się o tym pani pedagog, a zarazem moja mama. Zostałam wysłana do psychologa, a następnie do psychiatry, gdzie stwierdzono u mnie depresję młodzieńczą. Zaczęłam brać leki – negatywne emocje dały mi trochę spokoju…
…do czasu.
Przyszły wakacje. Świadomość nowej szkoły mnie dobijała, bałam się niesamowicie kontaktu z nowymi ludźmi, rówieśnikami et cetera. Ojciec pił nieustannie. Przy tym wściekał się na mnie, nie raz udało mu się mnie uderzyć, doprowadzić do skrajności. Zaczęłam uciekać z domu, chować się na strychu. Przyszedł pamiętny sierpień zeszłego roku. W domu wielki krzyk. Zaspana wstałam i zobaczyłam jak babcia stoi nad leżącym tatą. Stwierdziłam, że szykuje się kolejna awantura, bo ojciec jej jak zwykle pijany. Babcia uciekła na piętro. Weszła tam moja mama i oniemiała. Poszła do łazienki i odpaliła papierosa. Widziałam łzy w jej oczach. Zapytałam o co chodzi. Do moich uszu dotarły słowa „On nie żyje” i wtedy świat złamał mi się na pół. Zaczęła się szkoła. Napady paniki, lęku, agresji, próby samobójcze, coraz głębsze okaleczanie się, miłość „kocham, a jednak nie kocham, nie wiem”. Uciekałam z lekcji, odreagowywałam na sobie, na innych, krzyczałam, wrzeszczałam ze wściekłości, czerwieniłam się. Napadu lęku nie dawały mi spokoju, wychodziłam w środku lekcji, potem wcale już na nie nie chodziłam. Coraz bardziej nie chciałam żyć. Zauważyła to cudowna osoba, której zawdzięczam życie… Pani pedagog. Spędzałam u niej mnóstwo czasu. Zarwała cały dzień, żeby pojechać ze mną na nowo do psychiatry. Wylądowałam w psychiatryku. Osobiście mnie tam zawiozła i ze łzami w oczach przytulała i kazała mi się trzymać. Zrobiłam i tak swoje i na następny dzień już byłam w domu. Kolejne próby samobójcze się pojawiły, kolejne rany na całym ciele. Rzucałam rzeczami po całym pokoju ze wściekłości. Gdy byłam zakochana to w rzeczywistości nie wiedziałam czy do tej osoby coś czuję czy też nie. Raz czułam szaleńczą miłość, a drugi raz – obrzydzenie. Zaczęły się eksperymenty z alkoholem, narkotykami, różnego typu używkami, jazda samochodem po pijaku, nie wracałam do domu na całe noce, zdarzało mi się iść pijana do szkoły, groziło mi nieklasyfikowanie ponieważ przez lęk nie byłam w stanie wytrzymać na zajęciach. Nauczanie indywidualne mnie uratowało i zdałam. Jestem w trakcie ogromnej walki samej ze sobą, z moją chwiejnością. Mam pełne wsparcie Pani Pedagog, która nawet w czasie wakacji chce się ze mną spotykać i rozmawiać. Zdiagnozowano u mnie borderline, zaburzenia depresyjno-lękowe oraz mam podejrzenie ChAD. Mam ogromną nadzieję, że z czasem będzie lepiej.
Cześć, jestem Marta,mam 29 lat, w tym tygodniu zdiagnozowano u mnie borderline, do wczoraj jeszcze nie wiedziałam co to oznacza, zaczęłam szukać i trafiam właśnie tutaj, to co przeczytałam -muszę przyznać, że mnie przeraża, tak jak cale moje życie. Obecnie znajduję się na etapie, jak ja to mówię, ciągłej płaczliwości, czuję niekochana i niepotrzebna mimo, że mam dwójkę cudownych dzieciaków i męża, których kocham nad życie. Jeszcze do tamtego tygodnia myślałam, że wszystkie moje problemy, tzn ataki wściekłości, histerii, płacze, bicie się po głowie, wyzwiska itp. są winą męża. Mój mąż to dobry człowiek, ale bardzo zamknięty w sobie, jeśli ma problemy, niewiele o nich mówi. Jeśli pytam go o coś, często powtarza, że lepiej, żebym nie pytała, nie interesowała się itp. Kiedy słyszę te jego słowa natychmiast dostaję ataku wściekłości, że miałabym ochotę powybijać okna w domu, czuję się wtedy niepotrzebna, czuję się gorsza, bo wiem, że mój mąż wszystko mówi swojemu bratu, a mnie nie powie. Wtedy tak bardzo jestem zła na szwagra, choć wiem, że niczemu nie zawinił. Nie potrafię wytłumaczyć sobie,że to przecież jego brat i mają prawo się kontaktować, rozmawiać, ale mam wrażenie, że brat jest ważniejszy niż ja, że to jemu ufa, a mnie odstawia na bok. Nie mogę tego przeżyć. Mąż z drugiej strony nie rozumie tego co ja przeżywam, proszę go czasem, że ja tak niewiele potrzebuję, żeby czuć satysfakcję, że to ja jestem dla niego najważniejsza, że to właśnie na mnie może liczyć. Nie możemy się dogadać na tym polu. Mąż nie widzi w tym żadnego problemu. Obecnie jestem na urlopie macierzyńskim i myślę, że te problemy się nasiliły. Siedzę w domu i wręcz obsesyjnie myślę, gdzie jest mąż, co robi, czy przypadkiem mnie nie oszukał, bo i tak się zdarzało. Wszystko ciągle analizuję, doszukuję się, a to, że sms był nie taki, a to, że nie odebrał telefonu, a to, że jak już odebrał, to nie takim głosem i tak w kółko. Nie umiem sama z sobą poradzić. Dostałam namiary na podobno dobrego terapeutę, jutro będę dzwoniła, ale czy dam radę, czy to ma sens, a może zawsze już taka będę. Bardzo się boję, życia się boję, ale muszę żyć i być zdrową dla moich dzieci i męża…pomóżcie….!!!
PS. Przepraszam za ewentualne błędy i chaos wypowiedzi ale pisałam tak jak czuję właśnie teraz.
Witam, mam 29 lat dwóch synów, męża… Jestem DDA. Zaczynam terapię. Moje dzieciństwo to piekło, które zgotowali mi rodzice-alkoholicy. Pamiętam jak będąc małą dziewczynką uciekałam (wraz z moim rodzeństwem) przed ojcem alkoholikiem. Ojciec bił matkę, rzucał wszystkim co miał pod ręką, ubliżał, krzyczał a przede wszystkim domagał się seksu (szczęście w nieszczęściu, że zadowalał się matką). Matka robiła z siebie męczennice, rodziła dzieci… jest nas 8 Teraz dziękuje Bogu, że mam tyle rodzeństwa z 5 mam bardzo dobry kontakt. Niestety matka nie radziła sobie z obowiązkami, z dziećmi, z mężem alkoholikiem i też zaczęła pić… Jest to dla mnie bardzo trudny i bolesny temat 🙁 ale czuję, że muszę opowiedzieć choć anonimowo innym o tym co mnie spotkało. Przez 29 lat to ukrywałam od 7 mieszkam w innym województwie niż moi rodzice dlatego nie patrze już na to co się dzieje w tym domu, w którym się wychowałam, ale mimo wszystko wspomnienia wracają. Okropne sny, ciągle uciekam przed matką albo ojcem…widzę te noże, siekiery itp Mam młodsze rodzeństwo ( tylko jedną starszą siostrę) więc cieżko mi się odciąć od przeszłości, ponieważ mój najmłodszy brat mieszka z rodzicami. Nie wiem jak mu pomóc…dzwonię do niego wspieram go, chętnie przyjęłabym go pod swój dach ale on nie chce nikomu sprawiać problemu. Czuję się z tym okropnie… łzy same cisną się do oczu. Miesiąc temu próbował popełnić samobójstwo, na szczęście w odpowiednim momencie na miejscu zjawił się drugi brat i go odratowali. Niestety nie radzi sobie, pije, nie chodzi do szkoły… Czasami myśle, że przez to że został sam zawsze był pod naszą ochroną 🙁 Teraz mam własne życie sporo obowiązków i ciągle czegoś mi brakuje. Kocham moje dzieci, ciągle ich przytulam mówię, że ich kocham. Pomagam, wyręczam we wszystkich, wchodzą mi na głowe. Nie jestem konsekwentna. Wystarczy, że synuś przeprosi, uśmiechnie się i już nie ma kary. Nie biję swoich dzieci. Byłam bita przez rodziców i doprowadziło to do nienawiści wobec nich. Mojego męża traktuje jak intruza, jest moim całkowitym przeciwieństwem. Jest duszą towarzystwa, potrafi się odnaleść w każdej sytuacji. Często go nie ma w domu bo jak nie w pracy to na rybach. Kocha wędkarstwo bardziej ode mnie, nie walcze z tym. Pogodziłam się z tym. Czuję się ogromnie samotna. Boże jak ja Ci dziękuję, że mam jeszcze siostry! Jak nie ma go długo ukladam w głowie scenariusze, że wszystko będzie tak jak ja chce. Niestety tydzień może dwa jest, ale później wszystko działa mi na nerwy. Jego spojrzenie, dotyk a już nie daj Boże żeby coś do mnie mówił. Sama szukam powodu do kłotni. Prowokuję go, on nie chce się kłocic więc wychodzi, wyłacza telefon. Zostaje sama z dziećmi, uświadamiam sobie, że znów go sprowokowałam, że znów wszystko na mojej głowie i czuję się potrzebna….dzieciom moim dzieciom! Nie mogę płakać, użalać się muszę być silna, muszę się nimi zająć. Lubię mieć wszystko zaplanowane, niestety z moim mężem się nie da nic zaplanować głownie przez jego prace, hobby ,spojrzenie na świat jest lekkoduchem żyje chwilą. Mówi mi o wszystkim 5 min przed… np. przed wyjściem na ryby że go nie będzie albo po fakcie kiedy już coś spieprzył np nie dopilnował dzieci. Nigdy się nie przejmowałam sobą. Zawsze musiałam być bardziej odpowiedzialną niż inni. Rzadko się uśmiecham, wyraz twarzy mam jakby wiecznie nie zadowolonej ( to akurat czasami się zgadza) przez co inni mnie postrzegają jako osobę wrogo nastawioną do otoczenia. Niestety nigdy nie potrafiłam cieszyć się z życia. W szkole średniej mialam nauczycielkę która stale powtarzała mi aby problemy zostawiać w domu. Teraz uświadamiam sobie, że jest mi za nudno w życiu i wyszukuję ( albo też przyciągam ) sobie problemy. Miewam chwilę, kiedy poprostu muszę się wypłakać ale na drugi dzień „wstaje” wiem, że więcej czasu nie mogę zmarnować. Nie mogę zajmować się tylko sobą. Nie ufam ludziom. Głównie przez to, że niestety pochodzę z małej miejscowości i wszyscy dookoła jedynie uświadamiali mnie ( i moje rodzeństwo) z jakiej rodziny pochodzimy. Często słyszałam : tak wiemy co się u was dzieje. Współczuję Ci albo wrecz odwrotnie z takiej rodziny to bedzie pewnie taka sama jak matka. I co robilam cale życie starałam się wszystkim udowodnić, że się mylą! Nie piję, dbam o dzieci, ale gdzie w tym wszystkim ja….ciągle siebie krytykuję, ciągle narzekam, marudzę. Zarażam swoim złym humorem, w głebi duszy jestem dobrym człowiekiem. Nie chcę tak dalej żyć, chce się zmienić 🙁
Witajcie,
Zaczęłam od komentarzy nie orientujac się, że jest księga gości.
Jestem DDA, niewidzialne dziecko i bohater, mam męża, dwójkę dzieci i któraś z kolei pracę, i mam ogromne problemy emocjonalne, problem z bliskością i strachem przed odrzuceniem, przeszłam przez długa indywidualna terapię, leki, książki, próby bycia normalna, i nic się nie zmieniło, gonitwa myśli, ambiwalentne uczucia, samotność aż boli.
Moja mama piła, ojca nie miałam, żadnego rodzeństwa, byłam brudna, głodna, miałam problemy że snem, leki, ataki paniki, oczywiście zagluszalam to wszystko przez alkohol, imprezy, dusza towarzystwa, co tu dużo mówić…walczyłam z depresja, nerwica, teraz moja mama nie pije i gra idealną przed ludźmi, ale miłości do córki nie ma, bo nie potrafi, ale i tak to ja jestem niewdzięczna, bo ona przecież się tak o mnie troszczy, to czemu jestem taka zołza dla niej…moja matka potrafi nieźle grać przed ludźmi, i manipululowac, uciekłam od niej fizycznie, ale psychicznie jestem wspoluzalezniona, potrafi w tydzień doprowadzić mnie do psychicznego wyniszczenia, tak, że z łóżka wstać nie mogę, latami to przerabiałam na terapii, ale nie mogę się od niej uwolnić, całą rodzina jest po jej stronie, bo przeszłość to przeszłość, trzeba patrzeć w przyszłośc, (co za bzdura), ja ledwo żyje w teraźniejszości, najgorsze jest to że chce czasami uciec, schować się, umrzeć, zniknąć, a nie mogę, bo codzienne obowiązki, dzieci, praca, zwłaszcza dzieci, nie mogę sobie pójść w kąt i poczytać, przelezec dwa dni, muszę tu z nimi być cały czas i uśmiechać się, pracować z nimi, rozmawiać, ugotować, poprac, pogadać z innymi normalnymi mamami o rzeczach tak normalnych o których nie mam pojęcia, wiecie ile to pracy wymaga? Ja padam wyczerpana od udawania normalnej , tysiące ludzi żyje świętami, gotowaniem, spotkaniem się, urodzinami dzieci, a ja krzyczę z leku, bo to mnie przeraża!!! Święta, spotykanie się, urodziny, chce uciekać, nikt do mnie nie przychodzi, ja odwiedzam, wcześniej się zastanawiałam czemu, ale już wiem, ja jestem zestresowana do granic jak ktoś u mnie jest, dla mnie to ciężka praca, ja wolę pójść do kogoś, obowiązek że mnie spada jako hosta, i już łatwiej…ale i tak najłatwiej w towarzystwie z piwem, papierosem, w pubie, w tłumie, niż na rodzinnych obiadowych spotkaniach koleżanek na ploteczkach, choć baaardzo bym chciała, i staram się, staram dla dzieci, może to mało dla was borderline, ale to moja historia
Witajcie, jestem partnerką osoby z BPD. Tydzień temu mój partner wyprowadził się zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Uważa, że ten związek nie ma sensu, że nie jego potrzebuję, że nie jestem z nim szczęśliwa. Na całe szczęście jestem po lekturze książki „Borderline. Jak żyć z osobą o skrajnych emocjach.” Trochę lepiej rozumiem, jakie emocje targają moim partnerem, staram się komunikować z nim zgodnie z wytycznymi zawartymi w książce. Wiem już, że nie przekonam go, ale staram się mu pokazać inne możliwości i rozwiązania. Jest mi przykro, nie chcę jego odejścia, ale oczywiście uszanuję jego decyzję i nie będę go do niczego zmuszać, bo to nie ma sensu. Bardzo go kocham, bardzo zależy mi na nim, jednak on zdaje mi się podjął ostateczną decyzję.
Hej. Nie czytalem wszystkiego i z gory wybaczcie brak polskich znakow, ale pisze z telefonu. Mam 22 lata i obecnie znajduje sie w Lubinie. Od zawsze bylem impulsywnym i wrazliwym dzieciakiem. Moje dziecinstwo bylo trudne: rodzice nie mieli czasu zajmowac sie moimi uczuciami przez ciagle awantury ze strony 'jego’ – ja nie mam ojca. Przemoc fizyczna i psychiczna rowniez dotykala i mnie. W szkole takze nie bylo lekko; nie mialem adidasow i wygodnych ciuchow, nosilem to cobylo. Nienawidze wigilii bo od niej wszystko sie zaczelo. Proba samobojcza matki, moje ucieczki z domu, pierwszy psycholog. W kazdym razie po sprawie rozwodowej zamieszkalem z matka. Ona probowala nadrobic stracony czas, przez co kontrolowala kazdy moj krok. Nie wychodzilem z domu po godzinie 21:00, nie mialem doswiadczenia z alkoholem ani narkotykami. On z poczatku przyjezdzal co pol roku, pozniej olal temat. Alkoholik, furiat i bezwzgledny typ. Balem sie go jak diabli.
Po skonczeniu gimnazjum postanowilem zamieszkac jak najdalej od domu. Mialem dosyc zycia pod kluczem, chcialem posmakowac zycia. W efekcie zawalilem rok nauki, w miescie oddalonym od mojej wioski o150km albo i wiecej. Juz wtedy bylem wariatem. Kupilem sobie noz motylkowy by nauczyc sie manipulowac nim tak jakbym tego chcial. W internacie uzylem go w samoobronie przez co bylem na celowniku tamtejszego pedagoga. Skierowala mnie do psychologa, ktora miala za zadanie okreslic moje predyspozycje jesli chodzi o wybor przyszlosci. Wyniki byly rozne. Raz bylem urodzonym aktorem, innego razu psychologiem. Niewiele sie dowiedzialem.
W tym samym czasie odezwal sie po kilku latach on – prosil bym przyjechal na wielkanoc. Moja matka dala mu do mnie numer. Wsciekly na nia ( nie umiala okielznac mojego temperamentu, czesto sie klocilismy ) odebralem telefon i ku memu zdziwieniu – zgodzilem sie bez wahania. Przyjechalem do niego, poznalem jego nowa rodzine, zero alkoholu. Zrobil dobre wrazenie. I to mnie zgubilo. Wracajac do matki wiedzialem czego chce. Mieszkac z nim. I tak sie stalo.
Wraz z bagazem, po skonczonym week’u roboczym pojechalem do niego. I coz… Juz nawejsciu czulem vode. Zielsko. WpakowaleMsie po brzegi w gowno, ktorego uniknalem dzieki matce i wyprowadzce. Nie bylo juz niestety odwrotu. Matka ukladala sobie zycie z facetem, w ich oczach zrobilem blad, powinienem poniesc konsekwencje. I tak przez 2 lata zawodowej szkoly nauczylem sie na nowo przemocy fizycznej i psychicznej, manipulowania, kretactwa i klamstw w zywe oczy. Pod koniec zawodowki ucieklem stamtad ze swoja dziewczyna. Tez nie miala lekko. Wyprowadzilem sie do Koszalina. Zaczalem sie z nia klocic, postepowac zle. Jednak dopiero podnioslem na nia reke gdy rzucila sie na mnie. Zlamalem jej nos. Blagalem o wybaczenie jak skomlacy pies. Udalo sie. Moze powinna mnie olac. Przez to wszystko zbyt dlugo sie ciagnelo, co raz drastyczniej zarowno z jej jak i mojej strony. Udalo sie uciec z tej toksycznej relacji po dwu latach. Miesiac po zerwaniu poznalem fajna dziewczyne. Skromna, inteligentna, a przede wszystkim pozytywna. Po dwu tygodniach cala frustracja jaka w sobie dusilem eksplodowala. Wybieglem z domu, zaczalem walic piesciami po scianach, po szybach, po ziemii. Dobiegla do mnie i uspokoila.
Kolejna klotnia, dodam ze o glupote, wyskoczylem z parteru przez okno z nozem i pobieglem jak najdalej zdolalem nie lapiac celowo powietrza. Tak naprawde nie wiem co chcialem osiagnac. Wrocilem do niej po dwu godzinach probujac sie wytlumaczyc. Po ciezkiej rozmowie postanowilem pojsc do psychiatry. Opowiedzialem jej o swoich wybuchach, o podejrzeniach co do derealizacji ( miewalem dziwne jazdy, wychodzilem z domu i nie wiedzialem gdzie on sie znajduje, a gdy juz do niego dotarlem czulem sie obco ) i przeszlosci. Przepisala mi lek zawierajacy kwas walproinowy, ktory mial mnie wyciszyc. Ponadto zastosowala spychologie. Kazala udac mi sie natychmiast do neurologa bo nie moze mi zadnych psychotropow przepisac. Z kolei neurolog wyslal mnie na usg. Uznalem, iz nie ma sensu zawracac sobie glowy takim leczeniem.
Sytuacja zyciowa zmusila mnie do wyprowadzki. Nie mialem gdzie sie podziac, a przygarnalem kota, ktory byl dla mnie wszystkim. Padlo na 'niego’. Wprowadzilem sie, probowalem szukac pracy ( zapomnialem dodac, iz po wprowadzeniu sie na Koszalin pracowalem dwa lata w ochronie supermarketu, lubilem ta adrenaline gdy trzeba bylo zlapac zlodzieja czy udac sie w poscig; nie zwracalem uwagi na niebezpieczenstwa, parlem do przodu byleby osiagnac cel ). Nie udalo sie. Przyszedl czas wigilii ( mieszkalem z nim 1,5 miesiaca ) i koszmar z przeszlosci powrocil, jednak tym razem stawilem czola swoim demonom – jemu. Gdy go powalilem na ziemie, stal sie dla mnie cienki jak palec. Wyrzygalem mu wszystko z taka furia w duszy, ze po prostu chyba cudem go nie zabilem pozniej. Kazal mi sie zabierac. I tak trafilem do Lubina z pomoca rodziny. Ciotka zorganizowala transport i ratunek dla mojego pupila ( nie mogl ze mna zostac, z bolem serca oddalem go pod opieke komus innemu ). Zamieszkalem z nia, po kilku tygodniach rozstalem sie z dziewczyna przez wzglad na odleglosc i co raz wieksze niezrozumienie. Warto dodac, ze ona walczyla o zwiazek, ja czerpalem z niego szczescie nie dajac wiele od siebie. Ona znalazla sobie pocieszyciela, a ja zostalem sam. Zaczalem klocic sie z ciotka, ona rowniez chciala wszystko wiedziec jak matka. Strasznie mnie to irytowalo wiec przestalem z nia rozmawiac praktycznie. Moja kuzynka zaczela mnie atakowac i smiac sie z moich obaw o borderline, twierdzila, iz wymyslam i szukam drogi na skroty ( chcialem trafic na wlasne zyczenie do psychiatryka; cpalem ostro acodin, za drugim razem moglo sie to skonczyc tragicznie; ostro pilem by wyluzowac swoje negatywne myslenie; szukalem okazji do bojek z brudasami ). Poszedlem do psychiatry. Diagnoza: przewazaja cechy borderline. Psycholog stwierdzila nasilona depresje. Zaczalem bardziej interesowac sie tym tematem. Czytalem ksiazki, ogladalem filmy psychologiczne. Przyszedl kryzys. Ciotka wyprowadzila mnie z rownowagi choc tak naprawde nie powinno mnie to tak mocno ruszyc. Zaczalem sie trzasc, krzyczec, wybieglem z domu zapalic. Palenie zwykle mnie uspokajalo, a raczej moje mysli, ale nie tym razem. Rozwalilem sobie piesc, przy okazji stluklem zegarek ( przy odlocie z acodinem wyrywalem wlosy z glowy i probowalem sie udusic ) i uderzylem w samotny melanz. Wypity, udalem sie do kasyna. Stracilem nieco grosza. Na sam koniec melanzu obilem przypadkowej osobie facjate. Wcale nie poczulem ulgi, juz nie. Zrezygnowany wrocilem do domu, do ciotki. Pare dni pozniej stracilem prace. Po prostu nie czulem sie na silach ( miesiac czasu pracowalem, znow w ochronie, odplywalem, nie myslalem za bardzo, nie moglem sie skoncentrowac i w koncu mnie wywalili ). Udalem sie na melanz. Dwu dniowy. Zaliczylem panienke, ochlalem sie jak swinia, ujaralem jak hipis. Wyprowadzilem sie od ciotki i mieszkam teraz u babci, w tej samej miejscowosci. Psychiatra przepisala mi elicea. Jem to od tygodnia, zmiany nie widze. Zaczalem poszukiwac innych ludzi dotknietych tym zaburzeniem, bezskutecznie. Jakies rady? Ode mnie ich nie uswiadczycie. Moglbym napisac o sobir ciekawa ksiazke.
Na koniec troche wiecej informacji o mnie.
Interesuje sie muzyka, tworze od 4 lat. Ponadto pisze ksiazke, byly proby prowadzenia blogow dosc specyficznych i kontrowersyjnych. Obecnie szukam pracy, musze szybko sie ogarnac i zarobic jakis pieniadz bo inaczej wyladuje na ulicy. Nie mam prawa jazdy, zawodowe wyksztalcenie bez zawodu. Planow na przyszlosc zadnych. Chcialbym pojsc na leczenie do psychiatrycznego szpitala, ale musze miec prace, a jednego z drugim nie idzie pogodzic. Na sobie mi nie zalezy, wcale. Chyba lubie cierpienie. Karam sie za wszystko. Jestem naiwny, bronie nawet wrogow, jestem pelen sprzecznosci. Posiadam poklady empatii do zwierzat i kobiet. Lubie byc w centrum uwagi bo nigdy jej nie mialem. Mam swoj wlasny swiat, nikogo nie wpuszczam do niego. Mowiao mnie ” orzech nie do zgryzienia „. Jestem bardzo wylewny, szczegolnie w internecie. Jesli jest tu ktos z moich okolic, bede zobowiazany do spotkania. Bardzo mnie ciekawi inny border. Ludzie zaburzeni. Ale i normalni. Czuje sie samotny.
Wybaczcie ten chaos, staralem sie przekazac to co mam w glowie, a jednak nie jest to latwe.Pozdrawiam.
P.s – dostalem namiary na tego bloga od kolegi forumowego z zaburzeni pl. Potrzebuje kontaktu z innym czlowiekiem, mam wrazenie,ze mam wypisane na czole ” omijac z daleka „, nikt nie siada kolo mnie w autobusie, wszyscy maja na mnie wylane. To boli.
do JULKA : Pięknie napisane. Po to tu jesteśmy…żeby się wspierać !!!
CASSIE: nie szukaj ideału… Nie znajdziesz. Im więcej będziesz myślała o sobie, że tylko Ty jesteś „mega zajebista” i ” idealna”, a większość facetów nie jest wartych Twojego spojrzenia, tym bardziej będzie bolała Cię samotność i tym dłużej będziesz w niej tkwić.. Za każdym razem, kiedy gość wydaje się spełnieniem marzeń, chodzącym ideałem, wkrótce okazuje się, że nim nie jest, a to najbardziej boli. Im bardziej myślimy sobie, że jesteśmy idealne i przez chwilę wszystko dobrze się układa, tym bardziej boli gdy podwinie się noga lub któregoś pięknego poranka poczujemy oprócz kaca, że tak naprawdę jesteśmy do niczego, nic nie warte, głupie idiotki, wiecznie pijane, i myślące, że cały świat należy do nich. Ja na przykład poznałam swojego faceta na studiach, przypadkowo, nie był spełnieniem marzeń, nie śniłam o nim po nocach i nie stawałam na głowie, żeby zwrócił na mnie uwagę. Po prostu uwiodłam go tak jak każdego wcześniej, jednak nie okazał się łatwy, nie rzucał się z łapami, nie chciał od razu mojego numeru, a rozmowa z nim tak bardzo mnie zaintrygowała, że nie zorientowałam się kiedy minęła cała noc… nie musiałam przy nim chlać, całować się z nim… Skrywał również w sobie wiele tajemnic i myślę, że to sprawiło, że jesteśmy razem już dość długo. Jeżeli chodzi o terapię, może spróbuj poszukać siły w sobie, spraw, żeby wszystkie przykre rzeczy, które BYĆ MOŻE były poniekąd z Twojej winy (nic nie usprawiedliwia gwałtu, sama go przeżyłam i wiem, że gdybym nie poszła z nim sam na sam na drinka, to wszystko wyglądałoby inaczej), dno na którym być może się znalazłaś stały się powodem Twojej siły. Wiem, że to trudne, ale osobiście sądzę, że bez leków, przesiadywania u terapeuty itp. można przeżyć i znaleźć w sobie siłę, aby iść na przód. To tylko subiektywna opinia, ale zawsze uważałam, że poczucie bycia chorą i wizyty u psychologa tylko mnie osłabiają, dają tą przykrą świadomość, że bez kogoś nie jestem w stanie wyjść z tego tragicznego marazmu.. Oczywiście każdy przypadek jest inny, ja nigdy dotąd nie poszłam na terapię, nie wiem też gdzie bym teraz była, gdyby nie to, że na mojej drodze pojawił się On, być może leżałabym gdzieś na dnie.. W żadnym wypadku nie odradzam pójścia na terapię, tylko proszę pamiętaj, że skoro tyle przeszłaś i nadal JESTEŚ, to masz w sobie wystarczająco dużo siły, żeby być gdzie chcesz i kim chcesz. Warunkiem jest tylko w to uwierzyć.
Pozdrawiam <3
Do Julka :
Powinnaś iść na terapie. Ostatnie zdanie zaczynające się od „tęsknie” jest niepokojoące. Nie chcę abyś żałowała za kilka lat,że tego nie zrobiłaś.
To moje subiektywne odczucie i nie musisz się nim kierować. Dziękuję za historie. Jest nas już sporo.. I jakoś sobie wszyscy dajemy rade. Jestem taka zadowolona, że mimo trudów są dowody na to,że można się z tego podnieść. Dziękuję.
Mam 22 lata. O borderline dowiedziałam się niecały rok temu. Do wizyty u psychologa namówiła mnie przyjaciółka, która zaczęła się martwić o mnie. Takim bodźcem, który zaalarmował, że coś jest nie tak, był fakt, że wypierałam próbę gwałtu. Uważałam, że to moja wina, że z pewnością jak zwykle uwodziłam i należało mi się. Próbuję uświadomić sobie, że to nie moja wina, że dosypali mi przecież czegoś do drinka i nic więcej nie pamiętam oprócz wyrywania się i błagania, żeby tylko mnie zostawił, że już nie chcę więcej. Niestety nadal uważam, że nic złego nie zrobił. Mimo że następnego dnia obudziłam się kompletnie naga w hotelu, przerażona jak małe dziecko, a kolejny tydzień spędziłam zamknięta w pokoju, kołysząc się i próbując zapomnieć, do czego mnie zmuszał.
Moje dzieciństwo zawsze uważałam za w miarę udane. Co prawda we wspomnieniach nie mam taty, nie uważam go za ojca, zawsze się go bałam i brzydziłam, mimo że nic złego mi nigdy nie zrobił. Mamę za to uważałam za chodzący ideał. Jak się jednak przekonałam, daleko jej do ideału. Ona jest głównym powodem, dla którego mam borderline. Zawsze musiałam być idealna. I taka byłam. Byłam idealną córką, nie sprawiałam problemów. Kiedy zaczęło mi przeszkadzać to, że nie mogę pokazywać emocji, bo przecież wtedy nie byłabym idealna, kilka razy w wieku 15-16 lat doprowadziłam się do strasznego stanu. Byłam bardzo pijana, a mama gdy zobaczyła mnie w takim stanie, zostawiła mnie, wyjechała z domu. Zostawiła swoją 15 letnią, pijaną córkę. Wierzyłam, że jestem najgorsza, że zawiodłam ją. Miałam pierwszy raz myśli samobójcze. Gdy byłam nastolatką, mamy często nie było w domu. Wyjezdzała na weekendy, do swojego faceta, a ja mialam być matką dla mojego brata. Bardzo wcześnie zaczęto mnie traktować jak dorosłą. Wtedy byłam zachwycona, teraz wiem, że zrobiono mi tym największą krzywdę. Mając 16 lat nie jest się dorosłym. Ona mnie zostawiała gdy najbardziej jej potrzebowałam.
W towarzystwie różnie się odnajdywałam, zazwyczaj dobrze czułam się z ludźmi starszymi ode mnie. Dobrze mi się rozmawiało. Może to wynika z faktu, że mama mnie tak traktowała, że przesiadywałam z jej przyjaciółkami i towarzystwo moich rówieśników mi nie odpowiadało? Z płcią przeciwną zawsze miałam problem. Miałam duże powodzenie, ale bez wzajemności. Lubiłam pokazywać, że nie mają u mnie szans. Z drugiej strony potrafiłam na imprezach całować się z facetami, którzy kompletnie mi się nie podobają, ale dają mi uwagę. I nadal to robię. Po czym mam wyrzuty sumienia. Siedzę i płaczę. Nienawidzę siebie i mam obrzydzenie do własnej osoby. Dlaczego doprowadzam się do takiego stanu? Dlaczego nie mogę wypić 2 piw i zakończyć na tym. Ostatnimi czasy gdy idę na imprezę zazwyczaj następnego dnia dużo nie pamiętam. Zaczęłam się poważnie martwić o siebie i postanowiłam odstawić alkohol.
Jeżeli chodzi o mężczyzn, to od zawsze pociągali mnie starsi. Pierwszy facet, do którego coś mnie popchnęło miał 37 lat, gdy ja miałam 17. Działało to w dwie strony, więc jako nastolatka byłam w siódmym niebie. Nie interesowali mnie chłopcy w moim wieku. Myślę, ze to ma duży związek z tym, że nigdy tak na prawdę nie miałam ojca. Teraz szukam opieki w kimś starszym. Najgorsze jest to, że robię sobie tym krzywdę, bo wiem, że starszy facet chce tylko jednego od tak młodej dziewczyny, ale za tą chwilę uwagi jestem w stanie oddać się. Bo przez chwilę będę najważniejsza. Jedno mnie dziwi. Mając borderline i 22 lata nadal jestem dziewicą i nikt nie jest wystarczająco dobry, żebym pozwoliła mu sypiać ze sobą. Mama kazała mi być idealną, więc jestem, dlatego ktoś z kim mam być też musi być idealny. Zaczęłam szukać faceta do seksu w internecie. A jedynie co robię, to poszłam na kilka spotkań i dałam im do zrozumienia, że jedynie mogą o mnie pomarzyć. Po czym siedzę znowu sama i płaczę w poduszkę. Nigdy nie byłam w związku i sądzę, że nigdy nie będę w stanie.
Byłam na jednej terapii. Trwała 3 miesiące, chodziłam codziennie na 5 godzin. To co się ze mną działo wtedy było straszne. Przechodziłam przez bulimię, nie ze względu na chęć schudnięcia, ale sprawiało mi to przyjemność psychiczną. Miałam 3 razy poważny atak paniki. Nie jestem w stanie opisać jak wtedy się czułam, nie byłam sobą. W trakcie terapii weszłam w relację z pacjentem, który mi się kompletnie nie podobał. Wystarczyło, że był starszy, ja byłam dla niego ideałem i mogłam prowadzić rozgrywkę, bo zaczęłam się nudzić. Lubiłam rozkochiwać w sobie facetów i ich zostawiać. Na szczęście to już za mną. Teraz chciałabym zrobić pierwszy krok, żeby może poznać kogoś i dać siebie poznać.
Studia to najważniejsza część mojego życia. Jestem na wymarzonym kierunku. Nie wyobrażam sobie, żeby ich nie było. Martwi mnie, że gdy nie zdam czegoś w pierwszym terminie, mam myśli samobójcze, mój świat się wali, a ja jestem gotowa skończyć ze sobą. 3 miesiące temu po raz pierwszy od czasu gdy miałam 16 lat, miałam myśli samobójcze. Moja mama jest poważnie chora, a ja sobie z tym nie radzę. Nie umiem patrzeć jak bardzo cierpi. Zajmuję się nią. Przez jakiś czas dzień w dzień płakałam, czy to w pracy, czy w domu, albo upijałam się i w ataku paniki, miałam objawy jej choroby, aż raz wylądowałam w szpitalu, bo na prawdę zaczęłam się dusić. Decyzja o samobójstwie była spokojna, nie pod wpływem emocji. Nadal uważam, że jest to rozwiązanie, że nie muszę tak żyć, że i tak zawsze będę sama, a po co mam żyć wiecznie sama. To jest chyba największy absurd mojej osobowości. Nie potrafię być sama, a nigdy nie byłam w związku. To nie do opisania, jaką pustkę i brak zrozumienia ze strony innych osób, które nie cierpią na borderline czuje człowiek. Najbardziej mnie boli, że moja przyjaciółka mnie nie rozumie, nie rozumie, dlaczego tak pusta się czuję, dlaczego potrzebuję tak silnych doznań, żeby poczuć, że żyję.
Jestem chyba w najgorszym wieku dla tego schorzenia. Czuję, ze jest gorzej. Terapia miała mi pomóc, a jest gorzej. Idę na kolejną terapię. Moja psycholog i psychiatra cały czas próbują mnie namówić na pobyt w psychiatryku w Krakowie. Tam jest najbardziej intensywny oddział leczenia zaburzeń osobowości i twierdzą, że bez tego nie będę w stanie normalnie funkcjonować. Jestem pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony wiem, że mają rację, a z drugiej, nie wyobrażam sobie roku życia bez studiów. Wracam teraz z dziekanki, którą wzięłam, ponieważ miała/m załamanie psychiczne, ale rok bez uczelni był jeszcze gorszy.
To w bardzo wielkim skrócie.
Pozdrawiam
-TIKTAK. Marzę o tym, żeby te wszystkie potrzeby autodestrukcji były daleko za mną i zostały zamknięte w przeszłości, chyba to jest prawdziwa wolność. Zastanawiam się nad pójściem na terapię, ale chyba nie chciałabym tego wszystkiego przerabiać od nowa, bardziej wolałabym się skupić na teraźniejszym życiu. Chociaż wiem, że border nadal we mnie tkwi każdego dnia daje się odczuć. Aktualnie zerwałam z wszystkimi nałogami, czuje się z tym lżej i wiem, że jestem teraz silna, mam motywację do działania. Po chwili uświadamiam sobie, że jestem nikim, niczego nie potrafię, nie osiągnę.. Tygodniami zupełnie nic nie robię, leżę, wydaję pieniądze, które potem muszę oddać do banku, codziennie chodzę na piwo żeby robić sobie na złość i wszystkim, którym na mnie zależy… A w związku, cóż.. wiem, że dość twardo dzięki temu stąpam po ziemi i idę do przodu, ale jednak mam wrażenie, że mój facet nie daje mi tyle motywacji i zrozumienia ile ja potrzebuję. Czasem tak bardzo go kocham i wiem, że moje ciągłe zmiany nastroju go męczą, a jest naprawdę cudownym człowiekiem, wiem, że wiele kobiet chciałoby mieć takiego faceta. A czasem uważam go za totalnego głupca, który mnie ogranicza, i pragnę wolności, bo wydaje mi się, że wtedy będę sobą i będę szczęśliwa. Tęsknię za dawnym życiem i tak naprawdę czekam kiedy ono powróci, a wtedy znów utonę sama w sobie..
O matko. W Twoim wieku robiłam to co ty…to było ekstremum borderline. 23 lata.. Poszłam na terapie i borderline przegrywa ze mną. Powinnaś się za to wziąć.. Aczkolwiek może inna droga jest Ci pisana. Wiele przeszłaś..i wiele rozumiesz. Nie przejmuj się myslami ze kochasz- nie kochasz. Ja również tak mam.. To przez jakieś lęki i zaburzenia.. Odcinasz się od uczuć. Ale uwierz,że potrafisz kochać..a na pewno się nauczysz. Chęć poflirtowania? Mam to samo…o to spadek bo Twoich pijackich imprezach. Ty dobrze wiesz..że wlasnie zdrada rozwaliłaby ci życie, dlatego czasami o niej myślisz bo to są Twoje autodestrukcyjne myśli. Taki masz mechanizm..katowania siebie. Boisz się tego..że się upijesz kiedyś i znów stracisz kontrole.. I zdradzisz..ale to są lęki. Bo dobrze wiesz, że za to byś siebie znienawidziła.. To chore ..ja wiem. Ale mam to samo. To jest potrzeba autodestrukcji… Sama myśl o tym wzbudza w Tobie silne emocje..ktore kochałaś…ale właśnie dojrzewasz..kiedyś będziesz wolna od tego. Będziesz siebie kochała..a te lęki pozostaną tylko lękami..bo będziesz panowała nad swoim życiem i w końcu je docenisz. Warto jest walczyć. Twój obecny chłopak to być może ten jedyny…bo jak widać jest warty tego, że chcesz być dla niego kimś dobrym…i chcesz kochać. Powodzenia Ci życzę . Uwierz mi..że wszystko będzie dobrze..
Witam. Po raz pierwszy postanowiłam opisać moją historię, chcę się sama w tym momencie z nią zmierzyć. Nigdy nie rozpoczęłam prawdziwej terapii, wstydziłam się ujawnić światu, że mam problemy sama ze sobą. Nie mam pojęcia skąd wziął się w moim przypadku borderline. Byłam wychowywana w „dobrym” domu, nie byliśmy specjalnie bogaci, aczkolwiek biedy nie zaznałam. Moi rodzice nie są alkoholikami… Podejrzewam, że borderline wziął się stąd, że jako mała dziewczynka brałam na siebie zbyt dużą odpowiedzialność. Jestem najmłodsza z trojga rodzeństwa, mam dwóch starszych braci. Wiem, że od zawsze byłam ukochanym dzieckiem w rodzinie. Moi bracia nie mieli zbyt dobrych wyników w nauce (chociaż są bardzo zdolni i inteligentni), często również „zawodzili” rodziców, poprzez nie wywiązywanie się z obowiązków i niedocenianie tego co rodzice dla nich robią. Mój tata również ma ciężki charakter (czasem widzę między nami wielkie podobieństwo) podejrzewam, że traktował swoich synów, tak jak jego traktował mój dziadek. Babcia jako nauczycielka, dziadek jako urzędnik w tamtych czasach byli szanowanymi ludźmi w naszym małym mieście. Tata być może nie spełniał ich wymagań, chociaż to są tylko moje przypuszczenia, bo nigdy nie rozmawiałam z nim na ten temat. Tata pracował poza domem, zawsze gdy przyjeżdżał wyładowywał na nas swój stres, zawsze był niezadowolony, wszystko mu przeszkadzało, zachowywał się jakby jak najszybciej chciał wyjechać znów z domu. Często krzyczał na moich braci, że są leniwi, nie sprzątają, że są nieudacznikami. Mnie omijały te przykre słowa, aczkolwiek zawsze czułam, że to wszystko moja wina. Było mi przykro, że jestem faworyzowana, ale z drugiej strony podobało mi się, że dostawałam bardzo drogie, wymarzone prezenty, mnóstwo słodyczy, a moi bracia już nie. W podstawówce zaczęłam grać na fortepianie, mam duży talent muzyczny, więc byłam „maskotką” rodziny na wszystkich imprezach, rodzice chwalili się moimi osiągnięciami widząc zazdrość wśród wujków, ciotek i znajomych. Często czułam się złym dzieckiem, każde brzydkie słowo o którym pomyślałam, czy niemiłe zachowanie w stosunku do mamy przepłakiwałam siedząc w łazience i wmawiając sobie, że mama tak bardzo mnie kocha, a ja jestem taka zła… W wieku 8, 9 lat miałam problemy ze snem, często płakałam nocami, bałam się chodzić do szkoły, czułam, że jestem poważnie chora tylko po to, żeby mama się mną cały czas opiekowała, było to coś na wzór depresji. Moja nauczycielka od fortepianu, tez poważnie zniszczyła mi psychikę – była wiecznie niezadowolona, krzyczała, stawiała mi chyba zbyt wielkie wymagania jak na mój wiek. W gimnazjum zaczęły się kompleksy, dość późno stałam się „kobietą”, koleżanki już miały biust, i okres, a ja nie.. Jednak w wieku 14 lat zostałam liderką zespołu tanecznego i moje poczucie wartości rosło. W wieku 14 lat zaczęłam pić alkohol średnio raz w tygodniu, paliłam też dopalacze. Wszystko bardzo dobrze maskowałam przed rodzicami, którzy dawali mi bardzo dużo swobody poprzez bezgraniczne zaufanie. W tym wieku zaczęły się również pierwsze miłości, zakochałam się w chłopaku dla którego zrobiłabym wszystko. Przez 2 lata zasypiałam i budziłam się zmyślą o nim. Był moim ideałem. W między czasie odrzuciłam kolegę, który był we mnie bardzo zakochany, czego później też bardzo długo żałowałam przepłakując całe noce. .
Potem zaczęło się liceum… notoryczne upijanie się, całkowicie zmieniłam swój styl, stałam się bardzo pewną siebie, zadziorną, szaloną nastolatką, duszą towarzystwa. Miałam mnóstwo znajomych. Często też okłamywałam rodziców, że idę na noc do koleżanki, a tak naprawdę z byłam 200 km od domu w obcym dużym mieście na koncercie. Tam poznawałam z kolezankami dużo starszych mężczyzn, z którymi chodziłyśmy do różnych pub’ów i upijałyśmy się.. Bardzo długo moje życie było podzielone na dwa światy w jednym byłam bardzo dobrą uczennicą, dobrego liceum, nie chciałam stracić zaufania rodziców, których kocham najbardziej na świecie. Z drugiej strony piłam bardzo dużo, eksperymentowałam z innymi używkami, w środowisku byłam znana jako dusza towarzystwa, zmieniałam chłopaków jak rękawiczki, potrafiłam całować się z 3 chłopakami na tej samej imprezie, przy czym każdy myślał, że jest tym jedynym… Idealizowałam mężczyzn, płakałam nocami tęskniąc za tymi, których w moim mniemaniu kochałam. Czułam się bardzo samotna, zaczęło się samookaleczanie, bardzo lubiłam zadawać sobie ból. Mniej więcej w tym czasie po raz pierwszy dowiedziałam się o borderline. Chodziłam do psychologa, ale gdy powiedział, że potrzebuje wizyty u psychiatry, bo to najprawdopobniej border, wyśmiałam go i powiedziałam, że sam jest chory i nie potrzebuje jego pomocy, wyszłam trzaskając drzwiami. Potem było jeszcze gorzej, napadały mnie myśli samobójcze bardzo często, miałam również wrażenie, że jestem zamknięta w swoim ciele, które jest tylko obudową tego co dzieje się w srodku, bardzo chciałam uwolnić się od swojego ciała przez samobójstwo. Stojąc przed lustrem miałam wrażenie, ze to nie ja, że to nie moja twarz. Czułam się wtedy bardzo dobrze, ale wiedziałam, że to niebezpieczne i znów zaczęłam szukać pomocy u psychologa, który nalegał na wizytę u psychiatry. Nigdy nie powiedziałam rodzicom, że mam takie myśli i robię te wszstkie rzeczy, autodestrukcyjne. Podejrzewam, że bardzo bym ich wtedy zawiodła, W wieku 17 lat po szkole wypiłyśmy z kolezanka po 2 wina i razem pocięłyśmy sobie całe dłonie. Bardzo długo musiałam ukrywać to co się stało, a w moim srodowisku wielu znajomych dowiedziało się o tym i już nie byłam taka „lubiana”. Potem niemalże codziennie przypalałam sobie nadgarstki, cierpiąc z samotności i z poczucia wstydu przez to co robię. Notorycznie piłam, piłam i piłam. W trzeciej liceum miałam chłopaka, który był bardzo spokojny i inteligentny, d tzw dobrego domu. Bardzo mnie kochał. przez jakiś czas byłam szczęśliwa, ale potem zaczęło mi brakować samej siebie, mojego dawnego trybu życia. Zdradziłam go z innym chłopakiem, przez co czułam się jak najgorsza …, wiedziałam, że cały czas bardzo go ranię i jestem do niczego. Zerwałam z nim i bardzo długo nie mogłam podnieść się z depresji. Po maturze, w czasie wakacji związałam się z męzczyzna 10 lat starszym który był bardzo nieodpowiedzialny. Z jednej strony bałam się go, z drugiej mnie fascynował, bo mieliśmy bardzo dużo wspólnego. Razem piliśmy, paliliśmy, włóczyliśmy się całymi nocami w przeróżnych miejscach, bardzo niszczył mi życie, namawiał mnie do prowadzenia samochodu po pijaku, groził mi pistoletem, generalnie bardzo lubil towarzystwo podobnych typów do niego. Ja musiałam się z tego wykręcić, bo zaczęło to być zauważane w mojej rodzinie, że coś jest nie tak. Mój kolega odkrył naszą znajomość, a bardzo dobrze znał tego typka, i zagroził, że jeśli tego nie zaprzestanę powie moim rodzicom i skończy się udawanie grzecznej córeczki. Bardzo nie chciałam zranic rodziców, dużo mnie kosztowało to by z nim skończyć, ale w końcu się uwolniłam. Nie mogłam dojść do równowagi psychicznej moje autodestrukcyjne zachowania nasilały się, na jednej imprezie kilka mcy później, zostałam odurzona i zgwałcona przez mężczyznę, który był w gronie moich tamtejszych ideałów. Pamiętam z tamtej nocy tylko „stop -klatki”, urywki. Później okazało się ze jestem w ciąży, przez cały ten czas byłam zupełnie SAMA, jakimś cudem nie popełniłam samobójstwa, ale nie wiedziałam co mam robić, więc piłam. Na skutek tego poroniłam, do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć, potem wpadłam w depresję, pomógł mi przyjaciel i zmiana miejsca zamieszkania, a także studia, które zawsze były moim marzeniem. To historia bardzo okrojona, ale wiele ważnych wątków w niej opisałam. Teraz mam 23 lata, jestem w związku, najdłuższym do tej pory w moim życiu. Na zmianę kocham go i nie kocham, czasem mam ochotę poflirtować z kimś innym, sama nie wiem czy jestem szczęsliwa… W każdym razie podziwiam mojego chłopaka za jego miłość i cierpliwość. Zobaczymy co przyniesie los, na razie jest w miarę stabilnie, oby tak dalej.
Hej. Mam 35 lat tydzień temu dowiedziałam sie ze jestem z pogranicza. Studiuje psychologie. Tyle czytałam na ten temat ale nie rozpoznalam tej choroby u siebie. Teraz w trakcie terapii wszystko zaczęło do mnie docierać. Wiem ze teraz moja choroba jest juz w innym stadium. Miedzy 20-30 r.z. Odpieprzalam różne rzeczy teraz jestem w fazie wyciszenia. Nie jestem juz agresywna i wybuchowa. Dominuje jedynie smutek i ambiwalentne uczucia do ludzi. Mam dwójkę dzieci. Wiem jak duza krzywdę wyrzadzilam starszej córce . Mam straszne huśtawki nastrojów. Kieruje jednak wszystko do siebie a nie na zewnątrz jak kiedys. Caly czas brakuje mi miłości , mimo iż mam męża. Czuje wewnątrz pustkę i caly czas brakuje mi nowych bodźców. Wiem ze sobie z tym poradzę ale tylko dzieki terapii. Pozdrawiam. M.
Witam mam na imię Paulina mam 26 lat pół roku temu stwierdzono u mnie borderline lecze się od 6 miesięcy na terapię uczeszczam ponad Rok w lutym byłam w psychiatryku bo chciałam się zabić moje myśli samobójcze bardzo się nasilaly….. zacznę od początku jestem z wojew. Zachodniopomorskiego mam męża i 2 dzieci syna i starsza córkę… moje dzieciństwo to piekło pewnie jak większości Was… brak ojca bo siedział w więzieniu matka 27 lat gdy mnie urodziła nie wychowywał no imprezowala kurwila się babcia mną się zajmowała gdy miałam 5 lat matka poślubiła mego ojczyma gdy miałam 9 lat przeprowadzilam się do nich… okazało się po krótkim czasie ze oj czym to alkoholik… moje życie zamieniło się w piekło matka pracowała od rana do wieczora oj czym od 6 rano już stał pod sklepem i pił salapy Ja chodziłam sama do szkoły sama się uczyłam i sama sobie jedzenie robiłam… Bardzo się wstydzilam ojczyma i matki która nie dbała o siebie i o mnie która nigdy mnie nie przytulia nie pocalowala nie poglaskala a gdy zapytałam się „mamo” to ona zawsze z morda co chcesz bądź Czego. . Ja już milczalam i nie odzywalam się. … gdy oj czym tak pił codziennie po powrocie pracy matka robiła mu wojnę ze śpi piany w domu brudno e domu zimno A ja zawsze siedziałam pod domem i czekałam na nią aż będzie wracać z pracy bałam się siedzieć w do.U bo oj czym spał piany a gdy nie spał to mnie wyzywal od debili od glabow od pajacow wkrecal mi ze przeklinam gdy ha ze strachu nawet słowem się nie odezwalam… W domu smród… ile razy było ze jak weszłam do pokoju to on jajka miał ma wierzchu i mietolil przez sen ja uviekalam do swojego pokoju gdzie ściany były w grxybie zimno smród. … Tak bardzo się wstydzilam nigdy koleżanek nie zapraszam zm… był taki czas ze ojciec w domu się wieszal musiałam biegać po policję. … matka ciąglego biła ja codziennie płakałam trzeslam się że strachu… raz spiliwal gałąź I udawał ze się wiesza… po paru latach gdy miałam 13 lat uvieklysmy do babci matka mnie tam zostawiła A sama poszla do innego … Ja już zostałam u babci wtedy za zo się nieodpowiednie towarzystwo narkotyki alkohol imprezy cięcie się próby samobójcze potem detox Monar pon chłopak a obecnie mąż mnie wspierał w leczeniu w terapi nie ukończyłam pobytu w monarze wróciłam do domu do szkoły zaszła w ciążę wzięłam ślub skończyłam szkole ptzerwalam terapię… wydawało się ze wszystko mam już za sobą ale w gimnazjum po próbie samobójczej wylądowałym ba Śląsku u ciotki by mnie odizolowav od wszystkich ciotka wysłała mbie i kuzyna w góry z jej przyjacielem który był księdzem Ale zrezygnował i założył rodzinę ja mając 15 lat mój kuzyn 12 upilismy się mocno no ten niby eujek nam kupował później w nocy fonietal się do mnie masakra taki Stary z brodą czuje jego sapanie do dxis nie chce o tym już pisać. … po ślubie urodziłam córkę która ofpychalam od siebie po 3 latavh chcieliśmy drugi i mamy syna którego kocham ponad wxzysyko mimo że jest łobuz a córka grzeczna jak anioł. .. myślałam ze już depresję mam za sobą choć całe życie byłam bardzo agresywna strasznie szybko zmienia się mój nastrój nam takie huśtawki ze dużo ludzi ucieka ode mnie ale było jeszcze jako tako w tamtym roku jak mbie dpadło to na maksa czuje straszna pustkę w sobie chęć przytulenia mnie meza milisv mi nie wystarcza chce więcej chce by mnie Przytulanki…. jestem alkoholiczka która się levzyła miałam wszywr przepilam… nasilaly się myśli samobójcze autoagresja w stosunku do siebie wiem ze jestem beznadziejna okropna chodzący potwór. .. od miesiąca pracuje trochę się wyvusxylam terapia zaczyna przynosić efekty zaczelam otwierać się
Witam. Obecnie mam 29 lat, mam stwierdzoną depresję lękową i chwiejność emocjonalną. Leki: Hydroxyzyna 3x10mg, Venelectin 1x75mg, Lamitrin (póki co 25mg ale powoli zwiększam do 100mg). Na terapię się wybieram, może nawet od przyszłego tygodnia. Mam chęć opisać swoje dzieciństwo i dorastanie.
Było tak… ojciec pił to fakt, ale ciągle to wypieram. Wyzywał matkę baaardzo jak był pijany, ona była twarda nie pokazywała po sobie, że się boi, panikuje, ze spokojem chowała noże (bo czasem mówił, że ją zabiję) i czekała aż wytrzeźwieje. Rano kładła mu do głowy ile mogła, robiła mu herbatę (chorował, wymiotował po wódce), a on niczym anioł mówił, że przecież ją kocha i jest piękna. Jaką ja rolę odgrywałam?…. a no taką, że ojciec mnie lubił, kochał najbardziej na świecie i ja go uspokajałam, kładłam się z nim spać. Tylko tego nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się znęca nad mamą, skoro tak bardzo ją kocha??? Reszta była dla mnie normą. Poza tym dla mnie był faktycznie najwspanialszym ojcem na świecie, całe dzieciństwo przesiedziałam u niego na kolanach, całowałam, pisałam laurki. Brata tak nie traktował jak mnie, jak uczył go matematyki to mówił: że jak go „pier… o ścianę to tylko fragmenty pójdą” (ale go nauczył :)) Ja natomiast uczyłam się b. dobrze, choć nie tak jak brat. Ojciec nie pozwolił na mnie złego słowa powiedzieć, jak czegoś z lekcji nie umiałam to jak sierotka płakałam i mówiłam, że nie umiem, a tata na brata, że ma mi tłumaczyć. Jak ojciec miał jakieś pretensje do mnie to nigdy ich nie mówił bezpośrednio, tylko najpierw do mamy, a ona do mnie.
Byłam grzecznym dzieckiem, nie było ze mną problemów. Lubiłam śpiewać, tańczyć, grać na organkach, ale zawsze słyszałam, że z tego pieniędzy nie będzie, trzeba się uczyć… no może i racja. A jak mi coś szło nie tak w nauce to tata mówił, że w zasadzie to jestem nie do roboty, tylko do miłości, och tak mnie idealizował. I do liceum tego, którego sobie wybrałam się nie dostałam i myślę, że tu był ich duży błąd, zarzucali mi, że trzeba było nie ciekać, nie latać, tylko się uczuć i mogli mnie wtedy zostawić, żebym nauczyła sobie radzić sama, ale nie oni załatwili papierologie i załatwili inną szkołę. Było ok. Żyłam głównie miłością, kochałam się w pięciu chłopakach na raz, w głowie sobie wyobrażałam jakby było z tym, jak z tamtym. Wielu też kochało się we mnie. Ale wystarczyło jedno spotkanie i czułam, że jest „coś” nie tak. ” Coś”, którego kurde do dziś nie umiem nazwać. Lęk…, obrzydzenie…, może ja nie taka, może on nie ten, co mam robić siąść u niego na kolanach, co mam mówić, straszne. Wtedy zaczęłam się zastanawiać o co chodzi. Paraliż totalny. Ale dalej zakochiwałam się w jednym to w drugim, a to ten się we mnie kochał, a to tamten, tylko żeby się nie zbliżył, choć chiałabym, ale nie chciałam (no wariatka). Jak inni wiedzą jak ma to wyglądać, a ja nie??? Ale prawdziwy koszmar zaczął się w klasie maturalnej. Od początku roku, lęk przed odpowiedziami, nie umiałam sobie z nim poradzić, klasa na mnie patrzyła na tą zaj…., zawsze uśmiechniętą dziewczynę. Wracałam do domu, płakałam całe popołudnie, myślałam i myślałam i myślałam…. po co się uczę i tak sobie w życiu nie poradzę, jestem beznadziejna. Nie mogłam wyjść do szkoły bo nie mogłam opanować płaczu. Ale szłam i wracałam i robiłam znów to samo… podnosiłam ręce do góry i się poddawałam, lęk wygrywał. Gdybym wtedy przeszła terapię tak jak Bóg przykazał…. byłam na kilku spotkaniach i trochę pomogły, możliwe że to dzięki nim mam wspaniałego męża. Doszło do mnie, że to ode mnie zależy, kim ma być mój wybranek, że muszę się przemóc żeby coś w życiu osiągnąć.
No właśnie, a teraz znów wszystko wróciło (choć teraz to już przechodzi). Jak zaczął mi się kryzys po urodzeniu córki, to znów zaczęłam myśleć, że sobie nie poradzę, jestem beznadziejna i wiedziałam, że muszę sobie tłumaczyć, ale jak zaczęłam sobie tłumaczyć to mi się zrobiła taka gonitwa myśli, że nie mogłam jej zastopować. W końcu stwierdziłam, że niech sobie te myśli lecą, nie będę ich słuchać i powoli (też dzięki lekom) ucichły. I wiem chyba w czym cały szkopuł u mnie, że nie zwracałam nigdy uwagi na moje uczucia, myślałam, że jak będę myśleć, że się nie boję to się nie będę bała – A TO TAK NIE DZIAŁA.
Była tragedia, lęk niesamowity, odrealnienie totalne, depersonalizacja, fobia społeczna, ciągłe wątpliwości, uczucie że mnie zaraz rozniesie, ciągłe wyrzuty, co czuje???, co myślę tak naprawdę???
Wspiera mnie cała rodzina, najbardziej tata:) Ale jest lepiej, dziś znacznie lepiej.
Co rządzi człowiekiem uczucia, czy myśli???
Pozdrawiam wszystkich bardzo gorąco.