Kim jestem?
Co czuję? Po co żyję ? Czego się boję ?
Nieustannie zadaję sobie te pytania. Może nie ja sobie je zadaje, a ta druga Anna,która we mnie jest.
Codziennie kurwa JUTRO.
Żyję karmiąc się jedynie nadzieją, że odpowiedzi..nadejdą jutro..
Nie potrafię dzisiaj odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań. Nie potrafię czuć własnego istnienia.
Ileż bólu w sobie przetrzymuję i w jakim celu? Dlaczego rodzice wyrządzili mi taką krzywdę i dlaczego nie wzięli tego bólu na siebie. Mama odeszła zaburzona,zniszczona przez ojca i raka.. .. Co takiego zaatakowało jej duszę, że pozwoliło jej krzywdzić własne dzieci ? Boże.. dlaczego wraz z jej śmiercią odeszły moje uczucia. Otępiałam. Jedyną miłością jaką znałam była miłość do rodziców. Żadnej innej nikt mi nie pozwolił doznać. Sama również nie mogłam sobie na nią pozwolić bo czułabym, że zdradzam samą siebie i przestanę mieć czas na ratowanie domu. Moja nadzieja na lepsze życie umarła. Wykonuję wszystkie obowiązki i gesty z pozoru zwyczajnie puste i formalne. Jednakże wciąż wierzę, że to jest lepsze niż każdy mój dzień wytargany siłą rzeczy wspomnień z życia. Nie czuję kompletnie nic poza bólem istnienia i to właśnie sprawia, że męczę się w każdej przestrzeni swojego życia. W związku,pracy i domu. Rano,w południe i wieczorem. Nie ma kurwa dnia i godziny bym nie czuła, że nie istnieja. Że po prostu jestem.
Zaburzona osobowość. Trauma.. poharatany układ nerwowy. Brak nadziei.. Jest mi tak cholernie trudno patrzeć mojemu chłopakowi w oczy i mówić mu, że nic nie czuję. Bo nie umiem…
Pęka mi serce bo mój każdy związek dotychczas kończył się toksycznie i zaraz po tym jak kończyło się zakochanie. Nie umiem go kochać..nie umiem żyć bez niego. Moja istność to bycie z nim. Bez zastanowienia chcę się budzić zawsze przy nim. Czując lęk i otępienie. Są dni kiedy jego uśmiech maluje na mojej twarzy jeszcze większy..Są dni kiedy nie chcę z nim być bo wstydzę się nic nie czuć. Wstydzę się powiedzieć, że wolę być sama. Nie pozwalam sobie na te uczucia.Od lat słyszałam, że jestem „zimną suką” bez uczuć. I tym siebie gnębię.
Boję się czasami..że to nie są lęki..a na prawdę go nie kocham. Boje się, że oszukuję samą siebie i jego.. Że powinnam to zakończyć, ale nie potrafię. Nigdy się z nim nie rozstałam..a z poprzednimi robiłam to codziennie. Mam wrażenie,że wręcz prowokuję rozstanie aby poczuć to „coś”
Jestem zmęczona wszystkim i nie wiem dlaczego wciąż nie wiem jak żyć dalej. I czy warto..
Znowu te pytania.. Znowu ta moja niewyraźna mina..smutek..lęk w oczach .i ścisk w gardle.
Myślę sobie, że i tak umrę bo przyjdzie dzień kiedy sobie już po prostu nie poradzę.
Leczę się 3 rok.. mam wiele terapii za sobą.. biorę leki.. mam super pracę i wspaniałego faceta w swoim życiu. Zaczęłam kolejną terapię i czuję jakbym traciła swoją tożsamość i przestawała istnieć. Coraz częściej myślę aby opisać ostatnią wolę na kartce papieru, zakleić..wysłać do brata i pojechać nad morze..wziąć garść leków i usnąć na plaży na zawsze.. słuchając przed snem szumu morza..
Tymczasem znów zapłakana idę spać.
I znowu KURWA JUTRO , znowu pójdę do pracy i wykonam swoje obowiązki na pełnym odcięciu emocjonalnym..potem zrobię kilkanaście długości na basenie..zważę się i pójdę spać..znowu zapłakana.
Mechanicznie.. tak bezdusznie.. jak zawsze..
Boję się. Na prawdę bardzo się tego wszystkiego boję.
Bo to choroba. I jak wiesz.. z chorobą jest tak..że nawet jak chcesz to nie panujesz nad tym.. gdyby było inaczej nie było tylu chorych ,leków i terapii..
Co chcesz zrozumieć?? istotę choroby?? Wydaje Ci się, że to takie proste?? nie ..to trwa latami. I Twojego komentarza wynika,że borderline wyobrażasz sobie jako nawyki.. które jakbym chciała to bym zmieniła.. Jeśli chcesz coś zrozumieć..to poczytaj o tej chorobie ..i logicznie sobie to wytłumacz opierając się na naukowych faktach .
Powiedz mi Tik Tak tylko po co to robiss, skoro wiesz ze za chwile krotsza lub dluzsza to minie. Czemu nie znajdzieez sobie innego sposobu na wyladowanie? Czemu ni zostawisz tego w pierony i nie skupiez sie na rzeczach milych i teraźniejszych. Powiedz mi to może i ja cos zrozumiem.
O Matko Boska czemu to wszystko takie potrzepane. Z tego wynika, że nie mam bordera, bo w życiu nie zrywałam z mężem. Ale spadki nastroju mam czasami bardzo częste. I przeraża mnie odpowiedzialność. Wiesz, byłam ostatnio trzy dni w szpitalu z synkiem (miał wirusa żołądkowo-jelitowego) i były tam praktykantki. I wyobraziłam sobie jak ja też kiedyś byłam jedną z nich i znów załapałam, że ja się nie nadaję na samodzielne stanowisko pracy, na którym trzeba podejmować decyzję, być zwartym i gotowym… No po prostu trzydziestoletnia siermięga życiowa. Ale czego ja się tak boję… a jedno i to samo w kółko…
Oj mendi ,ja ostatnio walczylam o zycie i rzucalam swojego faceta krzyczac ze nic do niego nie czuje i trzeba sie rozstac a wtedy ja umre.. Cholera jak bardzo chcialam umrzec..zbieram sie teraz do kupy i ciesze sie stanem „kiedy jestem zdrowa”
http://emocje.pro/profesor-marsha-linehan-wyjawia-wlasne-zmagania-z-zaburzeniem-borderline/
PROSZĘ PRZECZYTAJ!!!!
Tik Tak ja już nie wiem, albo mam chad typu II, z przewagą stanów mieszanych, albo bpd, albo jedno i drugie. Jak to kurka zróżnicować????? U mnie lepiej znacznie. Bardzo poważnie myślę, że leki które dostałam ostatnio wzmogły niepokój, wywołały lęki, nasiliły depresję czyli wprowadziły mnie w stan głębokiego stanu mieszanego. No, ale tacy to nasi lekarze są, że jak mówię, że jest źle to ona patrzy na mnie i mówi: „nie możliwe, nic Ci M… nie jest” (no nie dość, że sama czujesz się jak głupek, to oni Cię jeszcze w tym ugruntowują), dopiero druga lekarka potraktowała mnie poważniej. A w zasadzie to sama naprowadziłam Ją na Lamitrin i dzięki temu żyję. I jest znacznie lepiej jak powoli schodzę z Venlectinu (który to podkręcił mój zły stan). Boże jak ważne jest prawidłowe leczenie.