Rozgrzebanie
Ja. Czyli klatka pełna demonów przeszłości.
23 lata. 168 cm. wysokości..56 kg. ciężkości …
brunetka o dzikim zwierzęcym spojrzeniu.
Od razu widać, że wiele przeszła.
Samica
Syndrom DDA
Osobowość typu borderline
Właściwie nie wiem co z czego wynika.
Myślę, że jedno z drugim ma wiele wspólnego.
DDA przez rodziców.
Borderline przez traumatyczne dzieciństwo.
Rodzice – Rodziców się nie wybiera
Partner- Partnera się wybiera… a przy właśnie tym wyborze kierujemy się pewnymi schematami, w moim wypadku złymi schematami, zakodowanymi w mojej głowie przez rodziców alkoholików.
Ja – współuzależniona z uszkodzoną wolą. Mimo tego -Walczę!! i co ciekawe…widzę zmiany na lepsze.
I tę historię właśnie tworzę dla wszystkich z osobowością chwiejną emocjonalnie, typem borderline czy syndromem DDA .Po to aby uwierzyli, że życie nie może.. ale BĘDZIE NA PEWNO piękne jeśli sami będziemy o nie walczyć !! tak jak ja…
Będę opisywać wszystko.
-Zmiany, działania , upadki i wzloty.
-Będę popełniać błędy: gramatyczne, ortograficzne, stylowe..i może wiele innych.
– Będę opisywać uczucia.. Bo czuję tego zbyt wiele, ale jeszcze nie wiem co.
Nie wymagam jak zawsze od siebie zbyt wiele, tym razem jestem świadoma, że nie jestem idealna i popełniam błędy.
Jestem nieświadoma tego co czuję i właśnie nad tym między innymi tutaj pracuję.
Zachęcam do zmian…do ćwiczeń..zachęcam do wiary w siebie.
Zachęcam do WALKI o lepsze jutro! Zachęcam bo mam dość pesymistycznych informacji na te tematy.
Chcę pokazać wam, że czuję to co wy, że się leczę i zaczynam sobie układać życie. Patrzcie na moje rany, ułomności i porażki, patrzcie na ten cały proces. Możecie oceniać, ale po co?? Chodzi o to , abyście na żywym przykładnie zobaczyli, że można.
Moja HISTORIA ma dawać nadzieje wszystkim, którzy nie wierzą w to, że mogą być szczęśliwi z tym zaburzeniem czy innym ..bez nogi ,ręki ze wszystkimi brakami ,które możemy sami wypełnić miłością i wiarą.
Wstęp.
Rocznik 88’
Nie dużo-wiem.
Ale wystarczająco by przeżyć piekło o którym chce się napisać książkę i chce się wyrzucić to z siebie i nigdy więcej do tego nie wracać.
Będę ją pisać tutaj i przeżywać wszystko jeszcze raz…rozmyślając nad tym za co „przestałam” kochać swoich rodziców.
Bo można przestać kochać rodziców.
Wcale nie trzeba ich kochać, czasami po prostu nie ma się za co. Albo jak jest za co, to już cierpienia to zagłuszają.
Zaczynając to pisać nie mam zielonego pojęcia od czego mam rozpocząć.
Zacznę po prostu od początku, od tego co pamiętam.
A bardzo mało pamiętam, bo pamięć mam bardzo słabą…
Na początek o miłości, której zabrakło u moich rodziców w małżeństwie.
Myślę ,że może nie było jej wcale . A jeśli była to właśnie ta „zła” oparta na przemocy i kłamstwie, ta nieprawdziwa. Nie chcę już docierać do ich dzieciństw ,ale myślę, że wiele bym tam znalazła ,natomiast nie mam zamiaru tracić energii potrzebnej mi teraz bardziej na pracę nad sobą. Myślę ,że ogromną zmianą w ojca postępowaniu wywołała śmierć jego ojca w młodym wieku, a może wcześniejsze jego alkoholowe przeboje tj. bicie, awantury itp.
Mama? – o mamie nie wiele wiem. Wiem, że wszystko było z nią w porządku. Na początku.
Okazało się jednak ,że spotkała na swojej drodze paranoika.
Człowieka o zaburzonej osobowości ,który myśląc ,że kocha matkę z lęku ,że ja straci potrafił ją śledzić i bić. Matka czując lęk pokochała kogoś innego. Ale straciła i to. Pozostała dla nas. Zapominając o sobie- co było jej największym błędem. Nauczyła tym nas – nie dbania o siebie.
Myślę jednak ,że bardzo często popełnianym błędem przez matki, jest poświęcenie siebie w imię czegoś, albo kogoś co potem i tak odbija się na dzieciach.
Z drugiej strony jak tu nie poświęcić swojego życia dzieciom, nie mając wsparcia własnych rodziców. O i może tutaj wyłoniła się podstawa zaburzeń mojej mamy. Nie została by z tatą. Tylko w nas miała miłość bezwarunkową i tylko w nas mogła ją odnaleźć . To chyba logiczne ,że brak czasu i determinacja przyczynia się do zaniedbania siebie ,a matczyny instynkt tylko do tego popycha…
Wiele lat cierpień matki przez co straciła pamięć i zdrowy rozsądek, bardzo niekorzystnie wpłynęło na wychowanie dzieci, ale o tym później.
Jedyne o czym JA marzę to metoda z mechanicznej pomarańczy.
Chciałabym, żeby podłączyli mnie do prądu i doprowadzili do totalnej amnezji….
Lecz tak niestety się nie da.
Trudne dzieciństwo zobowiązuje do odpowiedzialności za to w dorosłości .
I tu jest pies pogrzebany.
W wieku 15 czy tam 16,17…lat, i ja zaczęłam sięgać po wódkę,piwo. Zaczęłam imprezować i znikać na noce..jednym słowem tonąć na same dno, ale też jak inaczej mogło się dziać, kiedy rodzice nawet o tym nie wiedzieli bo leżeli pijani jak świnie. Robiłam co chciałam. Nie mówili mi nic . Jedynie bili .Tak naprawdę robiłam wszystko by mieć wyrzuty sumienia i by zrobić wszystko, czego nie powinnam ,żeby ktoś zwrócił w końcu na mnie uwagę, martwił się o mnie.
Dostawałam za wszystko. Począwszy od niewyniesienia śmieci, kończywszy na zbyt głośnym śmiechu. Po twarzy, po głowie, kopanie – było wszystko. Ileż można wytrzymać mając w domu taki syf… trzeba było wyjść do starszych facetów u których wtedy szukałam bezpieczeństwa ,którego nie dawał mi ojciec, szukałam wsparcia u przyjaciół, chciałam poznać tego „lepszego” życia. Poznać smak miłości, nie wiedząc co to miłość, poznać smak alkoholu, narkotyków, seksu, bez nadzoru rodziców…bez tłumaczenia mi co dobre, a co złe. Ktoś jednak musiał nade mną czuwać- bo mimo tego wszystkiego dziś piszę książkę ,a nie leżę zaćpana .
Zaczęłam palić papierosy, uciekać ze szkoły, pić, zakochiwać się w facetach niedostępnych dla mnie i wywołujących u mnie adrenalinę…czyli podobne emocje jakie wywoływali u mnie rodzice, wieczny niepokój i lęk.
Po prostu jak małe dziecko parząc się wrzątkiem, odczuwałam ból, sama na własnych przeżyciach uczyłam się życia. Bo kto miał mnie nauczyć? Jedynymi osobami, które uczyły mnie zdrowych schematów był mój brat i dziadek. Ale byłam zbyt młoda i zbuntowana by ich słuchać…musiałam wszystko sama PRZEŻYĆ…
Pamiętam ostatni dzień wakacji…kiedy leżałam w nocy na trawie z moją „pierwszą miłością ”..którego myślałam ,że będę kochać do końca życia ( nie wiedząc co to miłość ) Wydawało mi się ,że jestem bardzo szczęśliwa, ale jeszcze nie wiedziałam, że ktoś może mnie skrzywdzić prócz rodziców…myślałam, że poza domem jest lepiej…że mój luby mnie uratuje… jednak jedyną rzeczą o jakiej myślał o mnie tamtej nocy i zawsze..było mnie rozdziewiczyć. Co zauważyłam..i w porę mu się nie udało. Wtedy wróciłam do domu z płaczem, zawiedziona….oszukana i następnego dnia zaczęło się Liceum. Te 3 lata były bardzo dziwne ..spokojne w sprawach sercowych..ktoś zabiegał, ktoś mi się podobał…ale to wszystko. Zakochana byłam w Nim. Żyłam wierszami ,piosenkami i swoimi rodzicami ,chciałam to wszystko przetrwać i uciec. W domu działo się coraz gorzej…wiele mężczyzn chciało mnie mieć, wiele uratować, ale nikt nie mógł.
Nie chciałam kochać…nie wiedziałam co to jest!! tęskniłam za tym pierwszym uczuciem,bo jestem dda…nie umiałam odejść myślami od jego wywołujących u mnie lęki ramion. Czas mijał. W domu…zaczynałam przejmować obowiązki dorosłych.. opiekować się rodzicami.. dostawać za to po ryju.. wymiotować, objadać się i znów wymiotować, żeby się tym zmęczyć i nie myśleć. Płakać co noc….pisać wiersze…rozwijać swoje cierpienia. Nie uczyłam się w szkole, chociaż byłam od dziecka bardzo zdolna. Nie miałam koncentracji i pamięci , bo jak było można mieć, mając takie stresy w domu?? tylko jak już musiałam…jak już wiedziałam ,że mogę nie zdać i tak mam do dziś.. bo zakodowane miałam ,że po szkole trzeba było zrobić wszystko ,żeby zakamuflować patologiczny dom i uciec z niego…gdzieś… do koleżanek, do kolegów…uciec… wrócić i dostać po ryju. Nie spać do rana i iść do szkoły. Wrócić i zająć się domem, bo nie sobą.
Na to nigdy nie było czasu.
Moim obowiązkiem było wracać i być karaną za dobro, chwaloną za zło. Być na granicy…stąpać po cienkiej lini , między nienawiścią / miłością…skakać po szczeblach emocji po czym wpadać w euforie… cieszyć się sztucznie, płakać w ukryciu… Tym żyłam…
Wtedy poznałam pierwszego chłopaka. On jedyny znosił mnie taką jaką jestem. Pokochałam go. Ale zniszczyłam .Bo będąc z nim przeżywałam najgorsze momenty w moim domu…Byłam wciąż bita przez rodziców, szarpałam się z matką…wpadałam w szał…ryczałam ,bluźniłam ,krzyczałam…biłam się, płakałam i tak się męczyłam ,że zaczynałam się śmiać. I to właśnie wywołało u mnie borderową postawę. Zmienność.
Silny stres…szał…i nagle zmęczenie…i tak cały czas…emocje dusiłam często w sobie…wyładowując na nim… odtrącałam go ..dając mu szansę na spokojniejsze życie… wracał, walczył., ale nie było z czym…bo ja wtedy sama nie walczyłam…nie byłam kompletnie świadoma jakiego potwora hoduję w sobie…
NIE ZNOSZĘ KŁAMSTWA!!
kłamstwo powoduję u mnie nienawiść. Tata zawsze mnie okłamywał. Potem już oboje. Pewnego dnia okłamał mnie też mój facet. Co wywołało u mnie poczucie ,że jestem śmieciem…że wszyscy mnie okłamują…chciałam się zabić. Nie udało mi się. Pogotowie, skierowanie do szpitala psychiatrycznego…ale w końcu szansa i Obietnica poprawy.
W tym całym wciągającym mnie bagnie moja Mama chorowała na raka…a tata mieszkał ze swoją matką od dawna, chlał tam ,a do nas przychodził czasami nas prześladować, nachodzić, śledzić ,grozić i wywoływać u nas lęki, przy czym dać komuś w ryj.
Zdałam maturę. Dosyć dobrze jak na totalny brak szarych komórek…które pewnie od stresu i uderzeń zdechły w większości.
Po odebraniu wyników ,zadowolona bo i mama po chemii nie miała w sobie komórek rakowych, mogłam uciec na trochę, żeby odpocząć.
Wyjechałam więc z chłopakiem do brata , zza granicę.
I tam poczułam strach, poczucie pustki, braku sensu życia…agresję do bliskości, powiedziałam chłopakowi ,żeby odszedł, bo go nie kocham. Choć było inaczej.
Wróciłam po półtora roku, do matki ,która już była w hospicjum i straciła pamięć.
To nie były przeżuty, Była podczas naszej nieobecności bita, gwałcona i piła ogromne ilości wódki, dlatego straciła pamięć…do tego nawrót choroby…ciągły lęk i stres…
Wróciliśmy…i to był najpiękniejszy rok w moim życiu…dom…pełen miłości…bo mama wyszła z hospicjum i nie piła…jeździła znowu na chemie, a tata nie robił już jej krzywdy…ale rak nie dawał za wygraną.Zjadał ją całą…i nagle w 2009 dostała wylewu i umarła ..umarła moja mamusia…w jej oczach już jej nie było, to były głupie oczy, oczy małego dziecka…moja mamusia czyli osoba która nadawała sens mojemu życiu-już wtedy odeszła…moja mamusia, którą się opiekowałam. Nie sobą. Tylko nią.
Miała afazję, straciła pamięć. Zamieniła się w warzywo.
Po 4 miesiącach zmarła. Zmarło jej ciało. Odeszła. Ja przeżyłam traumę .
3 miesiące później zmarł mój ukochany dziadek. Przeżyłam kolejną traumę..
i Wtedy się zaczęło kolejne piekło…ale już dzisiaj nie mam siły o tym pisać. Muszę się teraz przespać bo przypominanie sobie tego wywołuje u mnie duże napięcie .
Pocieszę was. Że w obecnej chwili moje życie wygląda zupełnie inaczej.
A jak pomyślę jak będzie piękniejsze za jeszcze parę lat… to nabieram podwójnej siły.
Dlatego nie poddawajcie się ..a jeśli się poddacie.. to natychmiast wracajcie do walki. .bo przegrana bitwa…TO NIE PRZEGRANA WOJNA !!
O mnie
JESTEM…
- jestem dla siebie najsurowszym krytykiem
- zbyt szybko się osądzam
- jestem swoim najgorszym wrogiem!!!!
JA..
- mam skłonność do poczucia odpowiedzialności za wszystko
- jeżeli trzeba wykonać jakąś dodatkową pracę, zgłaszam się na ochotnika
- trudno mi odmówić, kiedy ktoś prosi mnie o pomoc
- pomagałam wszystkim i troszczyłam się o wszystko w mojej rodzinie
- w mojej rodzinie chwalono mnie, gdy zachowywałem się jak dorosła
- to ja w mojej rodzinie fizycznie i emocjonalnie troszczyłam się o mojego ojca/matkę
dlatego..
- Tak Trudno mi wyrażać uczucia
- często nie jestem świadoma swoich uczuć
- czasami myślę, że uczucia są wyłącznie ciężarem
- przeraża mnie, czego mógłabym się dowiedzieć, gdybym pozwoliła sobie na jakiekolwiek uczucia
- często czuję się bezradna
- mam wrażenie, że cokolwiek bym nie zrobił, niczego to nie zmieni
- zawsze sprzątną mi sprzed nosa to, czego potrzebuję
- czuję się winna za odczuwanie jakichkolwiek własnych potrzeb
- często czuje się winna za bycie ciężarem dla innych
- ciągle za wszystko przepraszam
- przepraszam za rzeczy, które nie wymagają przeprosin
- w mojej rodzinie ktoś zawsze był obwiniany
- w mojej rodzinie to właśnie mnie obciążano odpowiedzialnością za rzeczy, za które nie powinnam odpowiadać
Mam nałogowy (obsesyjny) stosunek do: jedzenia, alkoholu, pracy, robienia zakupów, korzystania z podręczników autoterapeutycznych, przyciągają mnie ludzie, którym mogę pomóc lub których mogę wyleczyć
- mam skłonność do nawiązywania bliższych znajomości z osobami, które zostały zranione lub są trudno dostępne
- największą bliskość odczuwam wówczas, gdy komuś pomagam
- odejście jest dla mnie niezwykle trudne
- nienawidzę mówić „żegnaj”
- pozostawałam w bliskich związkach o wiele za długo, niż powinnnam
- kiedy ktoś bliski wyjeżdża, boję się, że nigdy więcej go/jej nie zobaczę
- gdy staję wobec jakiegoś problemu, trudno mi wymyśleć więcej niż jedno rozwiązanie
- mam skłonność do myślenia w kategoriach dobro-zło
- zawsze wydaje mi się, że tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa
- jeżeli ty masz rację, to ja na pewno się mylę
- często myślę „przeszłość jest już zamknięta, nie warto się nią zajmować”
- tak bardzo próbuję nie myśleć o przeszłości, a wciąż mnie ona prześladuje
- często czuję się jak bojownik, któremu udało się przetrwać
- często mam wrażenie, że po tym, co przetrwałam w dzieciństwie dam sobie radę z każdą sprawą
dla Mnie…
- zabawa jest dla mnie trudnym zadaniem
- kiedy ludzie śmieją się zbyt głośno, zaczynam odczuwać niepokój
- w znacznej mierze jestem samotnikiem
w mojej rodzinie…
w mojej rodzinie nie należało wyrażać uczuć takich jak: wina, skrucha, wstyd, lęk, radość, ból, miłość, złość, smutek
- w mojej rodzinie głośny śmiech oznaczał, że sprawy wymykają się spod kontroli
- w mojej rodzinie, kiedy tylko odprężyłam się zawsze zdarzało się coś złego
- w mojej rodzinie zabawa zawsze oznaczała picie
- ktoś w mojej rodzinie nie panował nad sobą
- w mojej rodzinie miała miejsce przemoc fizyczna
- w mojej rodzinie chaos wybuchał zupełnie niespodziewanie
- w mojej rodzinie zawsze ktoś miał kłopoty
- w mojej rodzinie byłem dla wszystkich powiernikiem
- w mojej rodzinie być blisko kogoś, oznaczało pomagać mu
- w mojej rodzinie ojciec/matka odeszli prawie bez słowa
- członkowie mojej rodziny pojawiali się i znikali bez specjalnego uprzedzenia, a ja musiałem się jakoś dostosowywać
- w mojej rodzinie byłem pozostawiony sam sobie
- życie w mojej rodzinie było albo martwą ciszą, albo piekielnym sztormem
- w mojej rodzinie stale posługiwaliśmy się takimi terminami, jak: zawsze, nigdy, bezwzględnie, całkowicie
- pamiętam jak mówiono mi „nie denerwuj się”
- w mojej rodzinie smutek był zabroniony
- w mojej rodzinie smutek był uważany za przejaw słabości
- w mojej rodzinie wróg był w domu
- przetrwanie umożliwiła mi moja niezależność
- nauczyłem się, że nie mogę na nikim polegać
- pomimo moich gorących modlitw, nikt w mojej rodzinie nie przyszedł mi z pomocą
Dalej…
Wszystko zaczęło się bardzo powoli.. już za dzieciaka miałam przeróżne napady histerii ,z płaczu do śmiechu potrafiłam przejść w mgnieniu oka..
z nienawiści do miłości też…potrafiłam leżeć z dołem, a potem przeżywać stany euforii ..wszystko działo się jak na karuzeli… w kółko to samo.. nie byłam jednak świadoma jak interpretować swoje uczucia, jak interpretować dni kiedy wstępowała we mnie złość…kiedy płacz…nienawiść ogarniała każdą część mojego ciała i umysłu.. nienawidziłam całego świata…odreagowywałam na innych, a przede wszystkim na sobie, już wtedy myślę objawiało się moja zmienność nastrojów.Teraz kiedy jestem już troszkę świadoma…wciąż sobie nie radzę ,ale jest o niebo łatwiej.. WIEDZĄC Z CZYM SIĘ WALCZY.
ŻYJĄC w domu pełnym przemocy kilkanaście lat… nie można być zdrowym … jest to niemożliwe!! ale można żyć zdrowo trzeba wziąć też pod uwagę jedną najważniejszą rzecz !!! DDA, BORDERLINE TO NIE GRYPA !!! nie można wziąć antybiotyku i wyzdrowieć… tu trzeba lat..lat… i ciężkiej pracy każdego dnia…MY LUDZIE Z SYNDROMEM DDA, DDD, BORDERLINE ITP… rodzimy się każdego dnia na NOWO !! u nas walka trwa każdego dnia od nowa.. o lepsze chwile.. i WIERZĘ Z CAŁEGO SERCA.. że wszystko co w życiu straciłam – zostanie mi wynagrodzone !! A WSZYSTKO TO ZALEŻY TYLKO ODE MNIE SAMEJ !!! nikt tego za mnie nie załatwi.
WSZYSTKO MIJA !!!
Nic nie trwa wiecznie…
I WSZYSTKO CO DOBRE LUB ZŁE ZROBIMY- WRÓCI DO NAS!! musimy o tym zawsze pamiętać!!!
Prawo do słabości, do krzyku, płaczu, gorszego dnia ma każdy
Jedyną rzeczą , której musimy się moooocnooo trzymać to świadomość, że to minie.
Bo to zawsze mija!! przytoczę tu piękne słowa anonimowej dla mnie osoby ,która kiedyś wypowiedziała się na którymś z blogów.
„Jest lepiej, z dnia na dzień praca którą wykonujesz z terapeutą owocuje – mniejszym krzykiem, szybszym opanowaniem złości, mniejszymi dołkami. Warto walczyć. To nas wzbogaca a im więcej w sobie mamy tym więcej damy 2giej osobie”
I wierzyłam w to, całym sercem ..wierzyłam ,że dam Arturowi to co najpiękniejsze, to co noszę w sobie pod skórą płaszczem ochronnym…. wierzyłam..w niego,w nas…
Ale usłyszałam ,że jestem fikcją . A to nie prawda,gdybym nią nie była,zapewne nic bym dla niego nie zrobiła i zostawiła go.Mam uczucia,żadne zaburzenia nie pozbawiają uczuć.Jedynie zaburzają okazywanie…i ja tak mocno kochałam….tak bardzo,że w momencie terapii wariowałam… ale nie dlatego,że nic nie czułam..właśnie dlatego ,że bardzo kochałam.Nie ukrywam ,że kocham do dziś.