Przyśniła mi się moja mama,odkopałam jej trumnę i mama się obudziła,zaczęłam ją przytulać .
Wbrew pozorom jest to dobry sen, dobre znaczenie. Ale widać jak wielkie mam pragnienie poczuć miłość.
Do tego wszystkiego przyśnił mi się Artur..nie wiem po co mi ten sen..Człowiek napełnia się miłością ..a nagle śni mi się to co bolało najbardziej. Sen z jego twarzą, tak realną…wtedy poczułam ,że go dziś spotkam. No i spotkałam. Jechał samochodem ,nieogolony .Patrzyłam na niego bo w sumie miło było go zobaczyć po paru miesiącach.
Wyglądał na bardzo zmęczonego…bardziej ode mnie tym razem, jak zwykle zapracowany.Zawsze podziwiałam ten zapał.Jestem bardzo pracowitą osobą i strasznie szanuje pracowite osoby .Cenię ich sobie za taką szlachetność jaką mają wypisaną na twarzy. Artur miał taką .Pracowita osoba.Oczywiście nasłuchałam się ,że nigdy nie rozumiałam tego,że pracuje..ale on to tak odbierał. Ja bardzo rozumiałam to,że tyle pracuje,ale on czasami pracował za dużo.I doskonale o tym wiedział. Teraz rozumiem ,że byłam zbędnym śmieciem w tym całym jego systemie i mógł powiedzieć mojemu bratu „potrzebuje partnerki ,bo mam firmę ” „ty jesteś za słaba dla mojego silnego charakteru”
Dopiero teraz gdy na niego patrzę wiem,jakich palantów trzeba omijać łukiem.
Śni mi się palant,otwieram oczy i płaczę.I nie dlatego,że wciąż go kocham.Dlatego,że mnie zranił i boje się ,że zbyt dużo ludzi w tych czasach myśli w ten sam sposób .Bo jakże łatwo jest coś stracić, coś co było cenne,to może na ten czas było niewygodne.
Gdybym byłą wtedy zdrowa ,gdybym miała więcej siły pomagałbym mu ,ale on nawet nie dawał mi znać ,że jestem dla niego ważna ,albo ,że jestem mu potrzebna.Zawsze jak wchodziłam do pracy po terapii ,czułam się jakbym wlazła w nieodpowiednim momencie.Zdarzało się ,że nawet się ze mną nie witał..nie było to takie złe.Chodziło o to,że on mi tego nie tłumaczył.Że myślał tylko o sobie, nie zdawał sobie sprawy,że ja mogłam to odbierać inaczej. Coraz więcej do mnie dociera teraz ,kiedy jestem zdrowa.
Zawsze o niego walczyłam ,zawsze się martwiłam,zawsze wiedziałam ,że musze wyciągnąć rękę ,był dla mnie tak bardzo ważny jak ja. Byliśmy dla mnie najważniejsi.My.
Budowałam coś poważnego.Nie myślałam jak on…myślałam poważnie. I nigdy podejścia nie zmienię . Jeżeli z kimś się wiążę, nie myślę o tym ,że mogę kogoś stracić, może ktoś nie zasługiwać, może ktoś okazać się nie w porządku. Od razu myślę ,że może coś z tego być i buduję związek. Niektórzy czekają ,aż im się poda na tacy..czekają aż im się da miłość dopiero wtedy zaczynają oddawać ? nie myślą ,że ta osoba już może stracić głowę i siły…ile można dawać i nie dostawać niz w zamian? tak się nie da….
Kolejny związek będzie oparty na szczerości.Ja się przy nim bałam płakać…bo zawsze słyszałam OGARNIJ SIĘ . Co sprawiało ,że czułam ..jaka muszę być chujowa ,że karze mi się ogarnąć..nie miałam na to wtedy najmniejszej ochoty,żeby się ogarnąć ,a jedyne o czym wtedy marzyłam,żeby przytulić się do niego po pracy i wypłakać to co czuję…potrzebowałam zrozumienia i cierpliwości.I Wiem ,że na pewno byłabym mu za to wszystko wdzięczna..i właśnie na tym polega związek. Teraz wiem. I właśnie kiedy otwieram oczy, czasami płaczę , i te łzy nie są oznaką cierpienia , są oznaką ,że przypomina mi się to cierpienie na chwilę i przypomina mi ,jak nie chcę znowu być tak raniona. Tak okłamywana.Modlę się wtedy do Boga by natychmiast napełnił mnie nadzieją -że już nigdy nikogo takiego nie spotkam.